piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział XV - Szok

 Wziąłem urlop. Miałem dużo nadgodzin przez to, że brałem godziny za innych. Więc mogłem siedzieć dwa tygodnie w domu. Mimo tego, że wcale tam nie siedziałem. Nie umiałem sobie znaleźć miejsca. Wszystko.. Wszystko mi go przypominało. Leżałem sam w łóżku i marzyłem, żeby znalazł się obok, żebym mógł go przytulić i przeprosić za moją zbyt wielką opiekę. Siedziałem na kanapie i błagałem, żeby teraz położył swoją głowę na moim udzie, a ja mógłbym go głaskać i przypominać, jak bardzo go kocham. Oglądalibyśmy jakąś głupią komedię romantyczną i pili wino albo whisky tak przez niego uwielbiane. Słuchalibyśmy swoich oddechów i byłoby wspaniale.
 Ale nic takiego się nie działo.
 Często siadałem przy drzwiach i słuchałem, czy ktoś nie idzie. Poznałbym jego lekkie, jednak ciężkie kroki. Poznałbym to, jak wchodzi na górę i puka do drzwi. Ale nikt nie przychodził. Jak już to to nie był on. Pare razy wydawało mi się, że jednak tak i wtedy wybiegałem na klatkę jak jakiś idiota, w nadziei, że go tam znajdę. Ale to nigdy nie był on.
 Kiedy wchodziłem do łazienki czułem zapach jego czekoladowych perfum. Czułem jego ulubiony szampon do włosów, którym tak często myłem jego rude kłaki. Czułem zapach kredki do oczu, które tak uwielbiał podkreślać. Widziałem go szykującego się przy lustrze i mnie podchodzącego do niego, żeby przytulić Jonathana od tyłu. On wtedy się tak pięknie uśmiechał. I kładł dłonie na te moje, jakby nie chciał mnie puszczać.
  Często robiłem sobie kawę. Piłem ją w litrach. Nawet kupowałem całe kartony, żeby nie musieć cały czas wychodzić po nią do sklepu. Siadałem przy naszym stole, przy którym jedliśmy obiady i kolacje. I za każdym razem przypominał mi się obraz Jonathana, kiedy styrany przychodziłem, siadałem na krześle, a on dawał mi całusa w policzek, podstawiając pod nos obiad, który często sam robił. O ile ja nie zdążyłem przed pracą.
 I naprawdę nie mogę uwierzyć w to, że przez cały okres naszego związku, on ciągle udawał. I dalej nie mogę pojąć tego, że mój rudzielec odszedł. I nie chce wrócić. I nie wróci. Bo do czego miałby wracać? Do nadopiekuńczego idioty, który pozwolił jedynej osobie, na której mu zależało, odejść z jego życia?
 - Ja pierdole - przekląłem głośno po raz nie wiem który i rzuciłem znudzone spojrzenie na okno. Siedziałem aktualnie na kanapie, w salonie, słuchając jakiegoś gównianego, popierdolonego i ostro zjechanego metalu. Czemu? Jonathan nienawidził tej muzyki. Denerwowała go. I chyba tylko to mi się z nim nie kojarzyło.
 Wyciszyłem muzykę i w tm momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
 Podszedłem do nich i otworzyłem je.
 - Hej, mogę wejść? - Jonathan zapytał tym swoim słodkim głosikiem, przez który nie umiałem zrobić nic innego, niż przyciągnąć go do siebie i przytulić najmocniej, jak mogłem. A uścisk to miałem prawdziwego niedźwiedzia.
 - Ej, Jeff... puść mnie. Przyszedłem po resztę rzeczy - powiedział, na co puściłem go i odsunąłem się, patrząc na niego wielkimi, zmęczonymi oczami. Przytył. W przeciwieństwie do mnie. Schudłem jakieś dziesięć kilo, przygarbiłem lekko i moje policzki opadły. Przestałem wyglądać jak normalny, zdrowy i umięśniony facet, a bliżej było mi do trupa.
 - Jak możesz? - zapytałem ciszej, niż chciałem. - o tym wszystkim co dla ciebie kurwa zrobiłem, ty tak po prostu mnie zostawiasz! - pierwszy raz na niego krzyknąłem. Nigdy na niego nie krzyczałem. Zawsze umiałem się uspokoić, jednak moje nerwy w końcu puściły. - Jakim jebanym prawem wyprowadzasz się ode mnie, co? I jak długo jeszcze miałeś zamiar udawać miłość?! Czemu mi to kurwa robisz, Jonathan!? - Minął mnie. Po prostu poszedł.
 A ja oczywiście za nim. Złapałem go za ramiona, kiedy sięgał po książkę. Ona runęła na podłogę, tak samo jak Jonathan na łóżko, a ja na nim.
 - Źle ci było? - zapytałem, kładąc ręce po obu stronach jego głowy. Patrzyłem na niego i patrzyłem. I nie mogłem odwrócić oczu od piegowatej twarzy, brązowych oczu i rudych włosów.
 - Nie. Jednak... Jeff... Puść mnie. I daj mi odejść. Po prostu zapomnij o mnie. Zakochaj się w kimś, kto będzie cię kochał tak mocno, jak ty tą osobę. I żyj dalej. Na mnie się świat nie kończy...
 - Właśnie, że tak! - przerwałem mu w pół zdania. - Nie ma mojego świata. Rozpadł się. Jonathan... Proszę ciebie. Błagam. Zostań. Nie odchodź i mnie nie zostawiaj - powiedziałem, dalej na nim siedząc. No. Może nie siedziałem, jednak wisiałem nad nim i nie pozwalałem się ruszyć.
 Podniósł rękę na mój policzek i przejechał po nim swoimi kościanymi palcami.
 - Jeff - szepnął i uśmiechnął się tak, że w moich oczach stanęły łzy. - Mam już kogoś innego, rozumiesz? Jesteś dla mnie tyko byłym - powiedział i złapał mnie tą rękę za ramię i odepchnął od siebie. A ja jak taki baran pozwoliłem mu zejść. Usiadłem na łóżku, kiedy on do walizek i toreb pakował swoje książki, notesy, długopisy, dzienniki. Z łazienki zabrał perfumy, szampon, kosmetyki. Z kuchni swoją ulubioną kawę. Z salonu płyty i ładowarkę od telefonu. Laptop, zasilacz. Wrócił i podszedł do mnie.
 - Pa - powiedział i pocałował mnie lekko. I zaraz drzwi za nim się zamknęły.
 Podniosłem palce na swoje wargi. I kolejny raz dzisiaj, od rozstania, co za różnica, zalałem się łzami.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz