wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział XI - O tym, jak Antychryst potrafi polubić Katolika

  Tak więc obudził mi Danny, mówiąc, że mam iść po żarcie, jak zgłodnieję i na zakupy. Serio? Tak więc wygrzebałam się z łóżka, spoglądając na moje stare rany. Ah. Całe życie, od trzynastego roku życia, towarzyszą mi i pewnie trudno będzie mi z nimi pracować, jako psychiatra. Jednak... Jeżeli już ktoś zobaczy, że jestem podobna, myślę, że bardziej się przede mną otworzy.
 Jednak wracając do tematu poszłam do kuchni. Leżało tam z jakieś sześćset dolarów. A moje oczy aktualnie wyglądały, jak przysłowiowe pięć złotych. Swoją drogą muszę się kiedyś brać do Polski, jak już umiem ten język. Ciekawe, czy ciężko będzie się z nimi dogadać? Może.
 Zabrałam pieniądze, schowałam je w boku majtek i polazłam na górę. Tam wyciągnęłam pieniądze i zostawiłam je na toaletce. Polazłam do mojej całkowicie czarnej szafy, bez żadnych kolorów.Już tak chyba mam od kiedy miałam trzynaście lat? Albo... Ah, tak. Od kiedy zaczęłam się okaleczać. Od wtedy,
 Westchnęłam i wyciągnęłam czarne jeansy. Nałożyłam je na swój gruby tyłek, po czym wciągnęłam koszulkę na cienkich ramiączkach. Do tego rozpinany, trochę za duży, czarny sweter i podeszłam do toaletki. Założyłam okulary, jednak zaraz je ściągnęłam. Ukryłam pod korektorem swoje duże, niebieskie wręcz, worki pod oczami i cienie, po czym zrobiłam sobie kreskę. Je też robię od kiedy pamiętam. Zawsze. Wytuszowałam sobie rzęsy, po czym przejechałam usta czarną szminką. Poprawiłam lekko brwi, i w sumie byłam gotowa. Tylko te włosy... Sięgnęłam po gumkę i upięłam je w koka tak mniej - więcej w połowie głowy, patrząc na nią od tyłu. Wyciągnęłam z przodu kilka, pierwszych kosmyków, założyłam nowy tunel, industrial, resztę osiem kolczyków w prawym uchu i ubrałam okulary, znowu, Wzięłam swój portfel i wrzuciłam do środka pieniądze.
 Spojrzałam na telefon. Mam jej numer, prawda?
  - Halo? - odezwał się dźwięk w słuchawce. Tak. Zadzwoniłam do niej. Nie znam tutaj nikogo innego, a nie lubię chodzić sama na zakupy. Odpowiada mi to jak najbardziej, jednak... Chce spędzić z nią więcej czasu.
 - Hej, tu Laara. Pamiętasz mnie?
 - Jak mogłabym zapomnieć czarną wdowę? - roześmiała się i mi też na usta wskoczył uśmiech.
 - Świetnie. Masz czas teraz? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
 - W sumie tak, a co? Stało się coś?
 - Nie, nie. Chciałam cię zaprosić na obiad - powiedziałam po chwili, patrząc na swoje odbicie. - Możemy się spotkać za.. godzinę na rogu ósmej i dwudziestej piątej? - zapytałam, po czym ubrałam swoje czarne glany. Będzie trzeba je trochę podniszczyć. Są za ładne. A glany nigdy nie mogą być ładne, bo wtedy są nieszczęśliwe. Brudne glany to szczęśliwe glany. Ile razy powiedziałam już słowo "glan"?
 - Jasne. Do zobaczenia - rozłączyła się, więc ja bez pośpiechu wyciągnęłam papierosa, którego znalazłam w paczce na kominku. Oczywiste jest, że zabrałam całą paczkę. Ale dzisiaj kupię nową tylko dla siebie. Odpaliłam papierosa przy wyjściu i postanowiłam, że do metra zrobię sobie spacerek. Więc trwało to chwilę, zanim znalazłam się przy zejściu. A nie zapominając o tym, że musiałam kupić bilet. Będzie trzeba kupić miesięczne, co najmniej, W końcu inaczej jak ja się będę poruszać? Taksówki są za drogie.
 Wsiadłam do pociągu i zaraz znalazłam się w umówionym miejscu. Veronica już tam czekała.
 - Hej, przepraszam. Długo czekasz? - zapytałam, starając się uśmiechać. Nie wychodzi mi to za dobrze, bo już od dawna tego nie robiłam. Jakoś... Nigdy nie miałam powodów.
 - Ah, hej. Nie. Dopiero przyszłam - powiedziała i spojrzała na mnie. - Too... Gdzie idziemy? - zapytała nagle, kurczowo ściskając swoją torbę.
 - Najpierw na zakupy - powiedziałam z większym uśmiechem i zaczęłam iść.
 - Ej, ale ja zbytnio pieniędzy nie mam... - Zatrzymałam się.
 - To nic. Ja mam - powiedziałam z szerokim uśmiechem, puściłam jej oko i zaraz znalazłyśmy się w Galerii handlowej. Wlazłyśmy do kilkunastu, chyba. sklepów. Kupiłam dla siebie nową pieszczochę, kilka koszulek i spodnie. Za to Veronica kupiła dla siebie sweter, a do tego ja zapłaciłam jej za kilka kosmetyków. Widziałam jej minę, kiedy wyciągałam pieniądze. I wtedy też zawsze mówiłam, że ja też nienawidzę, jak ktoś za mnie płaci, ale niech uważa to za prezent, którego nie złożyłam jej, bo urodziny miała jakieś dwa tygodnie temu. I to jest przykre!
 Potem wyszła ze mną na papierosa.
 - Powinnaś rzucić - powiedziała, patrząc z ogromną niechęcią na żarzący się papieros.
 - Wiem, ale to już się chyba nie da mnie oduczyć -  mruknęłam, zaciągając się dymem, który zaraz wypuściłam.
 - Pewna jesteś? - zapytała i uśmiechnęła się łobuzersko, zaciskając ręce. - Zimno trochę, co? - zapytała i uśmiechnęła się do mnie zza swoich okularów.
 - Tak - mruknęłam i zaraz postawiłam torby na ziemi. Ściągnęłam swój czarny sweterek i zarzuciłam jej na ramiona. - Oddasz mi potem - powiedziałam i poczochrałam ją po jej idealnym przedziałku.
 Zaraz wyrzuciłam kiepa i znalazłyśmy się w restauracji. Zamówiłyśmy dla nas po lampce wina, a następnie przyszedł czas na jedzenie.
 - Zamów sobie ósemkę - powiedziałam i uśmiechnęłam się zza karty.
 - Nie lubię brokułów - odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie lekko.
 - Jak możesz nie lubić brokułów!? - zapytałam chyba ciutkę za głośno, bo zaraz oczy z sąsiedniego stolika zwróciły się ku mnie, powiedziałam ciche "nie gap się, kurwo", po czym wróciłam oczami do Veronici.
 - Normalnie. Nie lubię też marchewek, szpinaku, czy makaronu - powiedziała, wzruszyła ramieniem i dalej zaczęła się przyglądać temu wszystkiemu.
 - Ja ci kiedyś zrobię jedną zapiekankę. Pokochasz brokuły - mruknęłam i zamówiłam dla siebie oczywiście to, co poleciłam Verince: sałatkę brokułową z fetą, słonecznikiem, tortellini. Mniam.
 - To ja chcę...Pizzę małą. Wegetariańska - powiedziała po chwili. Kelner zapisał i gdzieś zniknął.
 - Czyli mówisz, że jesteś typową katoliczką? - zapytałam, unosząc brew.
 - Tak - odpowiedziała i poprawiła sobie na ramionach sweter. Słodko w nim wygląda.
 - A modlisz się codziennie? - zapytałam. - Jak nie chcesz to nie mów, czysta ciekawość.
 - Tak. Rano i wieczorem. Czasami rano zapominam, ale ksiądz mówi, że wystarczy "ojcze nasz", więc to mogę zrobić przed samymi drzwiami - powiedziała, popijając wino.
 - Naprawdę?
 - Co w tym takiego dziwnego? - Oparła łokcie o blat, a na jednej dłoni swoją głowę.
 - No... Nic. Ja sobie nie wyobrażam czegoś takiego - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
 - Czemu?
 - Bo nie jestem katoliczką? Ogółem uważam, że kościół to jedno, wielkie gówno. Już nie mówię tylko o chrześcijanach. Ale też o islamistach, czy buddystach, czy kto tam jeszcze chce. Ludzie wymyślają wiarę, Bogów, ogrody Abrahama i inne pierdoły, bo boją się śmierci. A Ty? Boisz się?
 - Każdy człowiek się czegoś boi - mruknęła, patrząc na mnie, jak na kosmitkę.
 - Dlatego wierzysz. Kiedy przestajesz się bać śmierci i tego, co potem będzie, a następnie zostawiasz tego typu pytania Bóg już nie jest ci potrzebny.
 - Ciekawe - mruknęła i uśmiechnęła się do mnie. - Dla mnie to trochę inaczej. Ja wierzę nie dlatego, bo się boję, a jedynie dlatego, że muszę mieć jakiś punkt zaczepienia w życiu. Coś, co będzie mnie pilnować przed bycie złym człowiekiem. Coś, co będzie dla mnie stałe. Poza tym.. To kwestia wiary.
 - Chyba będziemy miały o czym dyskutować - powiedziałam z szerokim uśmiechem i puściłam jej oko. Kiedy ostatni raz ja się tak uśmiechałam?
 - To... Zdrowie za nową znajomość? - zapytała, unosząc kieliszek. Przybiłam jej go.
 - Za nową znajomość. - I czerwone wino wlało mi się do gardła.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz