piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział XVIII - Pustka

 Siedziałem na łóżku, patrząc na telefon. O dziewiątej trzydzieści miała przyjść do mnie Laara, bo zdziwiła się, że nie chcę nigdzie wychodzić. Jednak było po dziesiątej, a jej dalej nie było. Westchnąłem głośno i wybrałem numer Jonathana.
 Nie odebrał. Tak samo jak wczoraj, albo dzisiaj koło dziewiątej. Zdziwiło mnie najbardziej to, że nawet nie raczył odrzucić. Telefon po prostu pewnie mu gdzieś dzwonił, jak go pieprzył ten jego nowy. Ciekawe kto to? I ile się znają? Ja pierdolę. Ostatnio tylko takie myśli chodzą mi po głowie. Jak go bierze, ile razy w tygodniu, albo dziennie, czy robi mu śniadania i przynosi do łóżka, albo, czy jest, kiedy on tego potrzebuje. Przez to wszystko dopiero po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Przetarłem mokre oczy i wyszedłem do przedpokoju. Otworzyłem, widząc zadyszaną Veronicę.
 - Hej, wiem, spóźniłam się, ale to przez przypadek dosłowny... - Podniosła do mnie oczy. - Płakałeś?
 Odwróciłem momentalnie oczy. - Nie. Kroiłem cebulę, a mam na nią uczulenie i tak wyszło - powiedziałem i wzruszyłem ramieniem. - Wchodzisz, czy wolisz stać na klatce? - zapytałem i odszedłem od drzwi.
 Weszła na korytarz i Ściągnęła buty, a potem wiosenną kurtkę. Powiesiła ją na wieszaku.
 -  Napijesz się czegoś? - zapytałem, a ta poprosiła wody. Powiedziałem, żeby poszła do salonu, a ja nalałem dla niej wody, a dla siebie wziąłem kieliszek i butelkę wina. Usiadłem obok niej na kanapie.
 - Powiesz mi co się dzieje? - zapytała, przekrzywiając lekko głowę.
 - Nic się nie dzieje.
 - Tak? Jakoś dziwnie się stało, że ostatnio nie pokazujecie się nigdzie z Jonathanem. Ani nawet ty się nie pojawiasz chociażby na kawę u mnie. Od dwóch tygodni, jak nie więcej, nie wychodzisz w ogóle z domu, cholera, Jeff. Martwię się - powiedziała i złapała mnie za rękę. Ścisnęła lekko tą swoją małą, drobną i kościstą dłonią o moją pokaleczoną, dużą, lekko spuchniętą i z odciskami.
 - Nic się nie dzieje, Veronica.
 - No przecież widzę.
 - Gówno widzisz - mruknąłem i zabrałem swoją rękę.
 - Widzę, że masz całe podpuchnięte oczy od płaczu. I widzę, że się strasznie zapuściłeś. Broda ci rośnie. Do tego chodzisz w koszulce, która ma wielką plamę na brzuchu i lekko śmierdzisz. Do tego nie widzę tutaj nigdzie Jonathana i...
 - Dobra! Już. Tylko się zamknij - poprosiłem w mało dżentelmeńskim stylu i oparłem łokcie o swoje kolana, głowę przytrzymałem dłońmi i lekko przetarłem oczy. - Zostawił mnie - powiedziałem cicho, niemal szeptem. - Po dwóch latach bycia razem, po tym, jak zabrałem go od jebanego skurwiela, który lał go co najmniej raz dziennie. Po tym, co mu dałem i po tym, na co mu pozwalałem. Kochałem, go. Dalej kocham. I on cały czas siedzi mi w głowie, mimo, że on ma mnie dosłownie w dupie. Spakował się i uciekł, jak ja byłem w pracy. Po dwóch tygodniach przyszedł po resztę rzeczy. Nawet nie wiesz, jak to boli. Tym bardziej, że on jest wszędzie w tym mieszkaniu. Wszędzie. Siedzi na kanapie, przy stole, przy lodówce, w łazience, w odbiciu w lustrze, w naszej sypialni. Wszędzie czuję jego zapach i widzę jego rude włosy. Ja... - położyłem głowę na jej kolanach. - Ja nie umiem bez niego. Oddychanie jest cholernie trudne...
 - Ciii.... Spokojnie - szeptała, głaskając mnie po włosach. - Kto by pomyślał? Taki duży, a tak się rozkleja... - powiedziała z uśmiechem i dalej mnie głaskała. Po chwili pochyliła się i przytuliła swoją głowę do mojej. - Już dobrze, mały. Jestem. On wróci, jak zrozumie, że tęskni - powiedziała i pocałowała mnie w głowę. - Jadłeś coś? - zapytała, a ja pokiwałem głową, zaprzeczając. - Mam zamówić pizzę? - pokiwałem, potwierdzając.
 No i siedziała tak ze mną. Aż nie zasnąłem. A potem ona ze mną, bo kiedy koło czwartej się obudziłem - Veronica dalej robiła mi za poduszkę. Poszedłem pod prysznic. Spędziłem tam chyba godzinę. Ostatni raz tutaj się kochaliśmy. Jeszcze wtedy był mój. A teraz? Przypierdoliłem pięścią w kafelki. Aż iskra przeszła mi po całej ręce i kręgosłupie. Jęknąłem z bólu. Wyszedłem i poszedłem do pustej sypialni. Ubrałem bokserki i poszedłem do salonu. Podniosłem sobie Veronicę na ręce i zaniosłem ją do łóżka. Sam za to rozłożyłem się na kanapie. Nie mam ochoty spać z kimś innym w łóżku, w którym spałem zawsze tylko z Jonathanem. Nawet Veronica nie naprawi dziury.
 Ale w sumie... Kiedyś muszę wyjść. I kiedyś muszę wstać z kanapy. Muszę wyjść i być. I iść do pracy, bo szef mnie zajebie.
 I właśnie z taką myślą zasnąłem.

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział XVII - Osiem lat

 Ostatnio cały swój wolny czas spędzałam z Veronicą. Chodziłyśmy na zakupy, basen, obiady, ja przychodziłam do niej i ona do mnie. W sumie nic nienormalnego. Poznałam jej znajomych. Tom, Jeff i Angelica byli... Jakby to określić... Uzupełniali ją. Kiedy Veronica byłą nieśmiała, Angelica miała w sobie odwagę do skakania w przepaść. Mała i drobna dziewczynka przy muskularnym i prawie dwumetrowym wielkoludzie Jeffie. No i słodka i urocza przy opryskliwym i aroganckim Tomie. Go chyba nie umiałam ścierpieć. Nie przeszkadzał mi, dopóki się nie odzywał. Jednak jak już utworzył tą swoją gębę... Szkoda gadać.
 Swoją drogą ostatnio ja spałam u Veronici, kiedy kuzyn chciał mieć wolny dom (ciekawe czemu?), więc tym razem zaprosiłam ją do siebie.
 Siedziałam na swojej kanapie, kiedy ta przeglądała moje czasopisma mangowe. A potem podniosła głowę, przez co jej włosy delikatnie zafalowały. Spojrzała na półkę z mangami i zaraz do nich podeszła. Śmieszy mnie to, że sięgnęła do wyższej półki, kiedy ja robię to na palcach. Ugh. Mówiłam już, że nie lubię swojego względu pod tym względem? Z metrem pięćdziesiąt pięć za dużo nie jestem w stanie zrobić.
 - Nie mówiłaś, że jesteś Otaku - powiedziała i sięgnęła po jakieś gejowskie porno. Moja cała półka jest w tym, zwłaszcza, że wolałam takich mang nie zostawiać w domu.
 - Nie pytałaś - odpowiedziałam z uśmiechem i wzruszyłam ramieniem. - Też jesteś? - zapytałam z ciekawości.
  - Może otaku bym się nie nazwała, ale lubię od czasu do czasu obejrzeć jakieś dobre anime, czy poczytać mangi - odpowiedziała i wzruszyła ramieniem, przekartkowując mangę. Zatrzymała się na którejś stronie i przejrzała ją oczami. - Cała kolekcja yaoi, co? - zapytała i roześmiała się, zamykając komiks.
 - Niestety - powiedziałam i odwróciłam od niej oczy, kładąc się na łóżku.
 - Czemu niby niestety? - zapytała i usiadła obok mnie, na brzegu łóżka. Dźgnęła mnie palcem pod żebro, więc roześmiałam się i zrobiłam jakiś dziwny ruch, który można było nazwać obroną przed następnymi atakami.
 - Bo to trochę chore, jak widzisz chłopaków i myślisz, który to seme, a który uke -  powiedziałam i zamknęłam na chwilę oczy. - Swoją drogą kiedyś miałam dobrego przyjaciela geja, który miał swojego chłopaka - powiedziałam i uśmiechnęłam się na samą myśl o Michaelu i Fabianie.
 - Zazdroszczę - rzuciła i odchyliła się do tyłu, kładąc plecy na moim brzuchu i wygięła się, żeby położyć głowę na pościeli. Kolejny raz dzisiaj roześmiałam się i położyłam rękę na jej brzuchu dla mojej, czystej wygody. - U mnie w klasie w gimnazjum takich dwóch było, co się jak para zachowywali, ale jeden był hetero na pewno, a drugi taki pod bi podchodził - powiedziała i puściła do mnie oko.
 Kiedy ze mnie zeszła, odpaliłam papierosa. I zeszłam na dół. Zdziwiłam się trochę, kiedy nie zauważyłam tutaj nigdzie ani Danny'ego, ani jego chłoptasia. Zrobiłam nam coś do jedzenia, dalej paląc, dopóki nie przyszła do kuchni Veronica.
 - Laara, odłóż to - powiedziała do mnie, przytulając policzek do ściany, a palcem pokazała na papierosa- To niezdrowe. Będziesz miała raka i szybko umrzesz.
 - Tym lepiej - odpowiedziałam i spojrzałam na jej oczy. - Dobra, dobra. Spalę i nie ruszam - powiedziałam i podniosłam ręce w geście poddania się. Zgasiłam papierosa i spojrzałam na Veronicę, która uśmiechnęła się do mnie i przytuliła. Zresztą, ja ją też. Całą resztę wieczoru siedziałyśmy na kanapie, oglądając jakieś gówno w telewizji. I nie sięgnęłam po papierosa. Bo po pierwsze jej to przeszkadza, a po drugie nie chcę żeby się na mnie wkurwiała. Siedziałyśmy chyba do dwudziestej trzeciej, aż Veronica nie zasnęła mi na kolanach. Oczywiście jej tak nie zostawiłam, a zabrałam ją na ręce i zaniosłam do swojego pokoju, gdzie ściągnęłam jej spodnie. Położyłam ją na łóżku i przykryłam kołdrą.
 Sama za to poszłam pod szybki prysznic. Założyłam jakąś koszulkę i świeżą bieliznę, po czym poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą cicho drzwi i przez chwilę siedziałam przy Veronice. Słodka. Uśmiechnęłam się lekko w jej stronę i zaraz podeszłam do swojego biurka. Sięgnęłam po leki nasenne i wyrzuciłam dwie tabletki na rękę. Westchnęłam. To będzie z osiem lat, jak nie umiem bez tego gówna zasnąć. Zagryzłam wargę i podniosłam tabletki do ust, aby następnie je połknąć. Wzięłam colę pod biurkiem i wypiłam kilka łyków.
 Spojrzałam do boku, na duże okno. Patrzyłam na gwiazdy. I samotny księżyc. Oh, ileś my razem przeżyli. Przez pewien czas był chyba nawet jedynym słuchaczem mojego nocnego płaczu. Jednak nie... Tak. Powinnam się zamknąć. Położyłam się do łóżka i odwróciłam twarzą do Veronici. Ta przytuliła się do mnie, a ja przez moment nie miałam pojęcia, co mam zrobić. Jednak po chwili położyłam rękę na jej plecach i przycisnęłam delikatnie do siebie.
 Usłyszałam jeszcze tylko, że ktoś wchodzi, kiedy zasypiałam.
 Rano wstałam koło piątej. Trzy godziny. Nie tak źle. Dopóki Veronica się nie obudziła, siedziałam i leżałam na łóżku, czekając aż ta zacznie się budzić. Aktualnie i tak nie miałam nic lepszego do roboty. A i tak się naczekałam. Była chyba dziewiąta, jak ta otworzyła oczy.
 - Dobry - powiedziała i ziewnęła.
 - Dobry - odpowiedziałam i zabrałam jej kosmyk włosów z twarzy.
 - Która godzina? - zapytała, podnosząc się, po czym przetarła oczy.
 - Po dziewiątej - mruknęłam, na co ta poderwała się do góry.
 - Muszę iść. Późno już. - Mrugnęłam parę razy. Późno? Dziewiąta w niedzielę to dla niej późno?
 - No dobra. Spodnie są na krześle - powiedziałam, widząc, że ta rozgląda się po pokoju. Zaraz się ubrała, założyła bluzę i zabrała swój plecak. Uśmiechnęłam się i zaprowadziłam ją na dół.
 - Dzięki jeszcze raz za przenocowanie.
 - Nie ma sprawy, przyjemność po mojej stronie - ukłoniłam się teatralnie, puszczając do niej oko.
 - Wiesz... Zastanawia mnie tylko... Ale to... Kto to? - zapytała, pokazując na blondyna.
 - Facet kuzyna - powiedziałam, wzruszyłam ramieniem i obejrzałam się, widząc sztylety w oczach chłopaka.
 - Nie jesteśmy razem - mruknął, a ja westchnęłam. Poszedł sobie. Chyba do kuchni. A ja ładnie pożegnałam się z Veronicą. Otrworzyłam jej drzwi.
 - Hej! Veronica! - wykrzyczałam, kiedy ta była już na końcu ogrodu. - Zdzwonimy się potem!? - zapytałam, na co ta pokiwała głową i pokazała słuchawkę z palców. Zamknęłam drzwi i chwilę potem byłam w kuchni.
 

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział XVI - Śniadanie

 Kiedy rano się obudziłem - Danny w ciągu dalszym spał. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok i zabrałem mu kosmyk ciemnych włosów za ucho. Pocałowałem go w nie. A chwilę potem Podniosłem tułów z materacu. Chłopak przez chwilę się obracał, jakby było mu zimno, ale zaraz naciągnął kołdrę na głowę i schował się przed światem. Ale za to dalej spał, taki plus.
 Wyszedłem z łóżka i założyłem spodnie. Nie zapinałem ich, bo w sumie po co. Jednak zdziwiły mnie czyjeś głosy na dole. Wyszedłem z korytarza na schody, potem do przedpokoju i zaraz stanąłem w małym korytarzyku, w którym stała ta dziewczyna, kuzynka Danny'ego i jakaś dziewczyna.
 - Kto to? - zapytała ta, której jeszcze nie znałem.
 - Facet kuzyna - powiedziała, wzruszyła ramieniem, a ja spojrzałem na nią wzrokiem zabójcy.
 - Nie jesteśmy razem - mruknąłem pod nosem, na co ta westchnęła. Wyszedłem do kuchni, a drzwi zaraz się otworzyły, zamknęły. Okay. Czyli tamta z grzywką wyszła.Tym lepiej.
 - Tak? To po jakiego chuja tutaj przychodzisz, siedzisz i śpisz potem u nas? - zapytała, odpalając papierosa. Wypuściła dym, a potem opuściła rękę. Zobaczyłem na niej mnóstwo ran. Małych, dużych, białych, czerwonych i różowych. Wyszczerzyłem oczy ze zdziwienia. Ile kurwa lat ona się cięła? Wygląda, jakby w pewnym momencie przestała, bo nie miała już miejsca. Cholera.
 - Chcesz kawy?
 - Nie zmieniaj tematu i tak, poproszę.
 - No co mam ci powiedzieć? Ja go lubię, on mnie też. Ale nie sypiamy ze sobą - powiedziałem, wzruszyłem ramieniem i włączyłem czajnik. Podszedłem do lodówki i wziąłem jajka, szczypiorek i margarynę. Wyciąłem kostkę i postawiłem na patelni, gdzie roztopiła się. Wrzuciłem jajka i pociąłem nożyczkami szczypiorek już nad patelnią. Zalałem w międzyczasie kawę dla niej i dla mnie, a dopiero po chwili dla Danny'ego. Trzeba było jednocześnie lać i mleko i wodę, żeby zrobić taką kawę, jaką on lubi. Uśmiechnąłem się lekko do siebie i na trzy talerze wyrzuciłem jajecznicę. Potem posmarowałem kanapki masłem i położyłem po dwie na każdy talerz.
 - Czemu nie? - dopytała. - Swoją drogą, Laara - powiedziała i wyciągnęła do mnie rękę bez raz.
 - Oliwer - powiedziałem i uścisnąłem jej rękę, uśmiechając się miękko. - Bo po co mam mieć kogoś na wyłączność, kiedy wykonuje swój zawód?
 - Nic nie rozumiem. Idę na górę - powiedziała, zabrała swoje śniadanie i zabrała paczkę papierosów. - Dzięki - mruknęła do mnie z uśmiechem i pognała.
 Położyłem talerze na tacce, wziąłem sztućce i też poszedłem do góry. Wszedłem do pokoju Danny'ego i zamknąłem drzwi. Widząc, że ten dalej śpi - położyłem tackę na szafce nocnej. Wszedłem do łóżka i zabrałem mu kołdrę z głowy. Podniosłem mu delikatnie twarz, tak, żebym mógł go pocałować. I w sumie zaraz to zrobiłem. Moje blond włosy opadły mu na szyję, a on, już obudzony, oddał mój pocałunek i poniósł rękę do góry, zabierając włosy za ucho. Uśmiechnąłem się i moja ręka przesunęła się do jego biodra, za które go przytrzymałem.
 - Dzień dobry - mruknąłem mu w usta, a ten zaraz uśmiechnął się i przytulił do mnie.
 - Dzień dobry - odpowiedział i podniósł się do góry, kiedy ja zrobiłem to samo.Odwrócił się i uśmiechnął szeroko. - Zrobiłeś śniadanie? - zapytał, po czym złapał mnie za policzki i pocałował mocno.
 - Ano. Smacznego - powiedziałem i zabrałem tackę przed nas.  Odpowiedział mi to samo i zaraz zabrał się za jedzenie i ja też.
 Kiedy skończyliśmy pożegnałem się z nim, wyszedłem z domu i poszedłem do siebie. Puste mieszkanie. Mmm... Coraz bardziej zaczyna mi to przeszkadzać.

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział XV - Szok

 Wziąłem urlop. Miałem dużo nadgodzin przez to, że brałem godziny za innych. Więc mogłem siedzieć dwa tygodnie w domu. Mimo tego, że wcale tam nie siedziałem. Nie umiałem sobie znaleźć miejsca. Wszystko.. Wszystko mi go przypominało. Leżałem sam w łóżku i marzyłem, żeby znalazł się obok, żebym mógł go przytulić i przeprosić za moją zbyt wielką opiekę. Siedziałem na kanapie i błagałem, żeby teraz położył swoją głowę na moim udzie, a ja mógłbym go głaskać i przypominać, jak bardzo go kocham. Oglądalibyśmy jakąś głupią komedię romantyczną i pili wino albo whisky tak przez niego uwielbiane. Słuchalibyśmy swoich oddechów i byłoby wspaniale.
 Ale nic takiego się nie działo.
 Często siadałem przy drzwiach i słuchałem, czy ktoś nie idzie. Poznałbym jego lekkie, jednak ciężkie kroki. Poznałbym to, jak wchodzi na górę i puka do drzwi. Ale nikt nie przychodził. Jak już to to nie był on. Pare razy wydawało mi się, że jednak tak i wtedy wybiegałem na klatkę jak jakiś idiota, w nadziei, że go tam znajdę. Ale to nigdy nie był on.
 Kiedy wchodziłem do łazienki czułem zapach jego czekoladowych perfum. Czułem jego ulubiony szampon do włosów, którym tak często myłem jego rude kłaki. Czułem zapach kredki do oczu, które tak uwielbiał podkreślać. Widziałem go szykującego się przy lustrze i mnie podchodzącego do niego, żeby przytulić Jonathana od tyłu. On wtedy się tak pięknie uśmiechał. I kładł dłonie na te moje, jakby nie chciał mnie puszczać.
  Często robiłem sobie kawę. Piłem ją w litrach. Nawet kupowałem całe kartony, żeby nie musieć cały czas wychodzić po nią do sklepu. Siadałem przy naszym stole, przy którym jedliśmy obiady i kolacje. I za każdym razem przypominał mi się obraz Jonathana, kiedy styrany przychodziłem, siadałem na krześle, a on dawał mi całusa w policzek, podstawiając pod nos obiad, który często sam robił. O ile ja nie zdążyłem przed pracą.
 I naprawdę nie mogę uwierzyć w to, że przez cały okres naszego związku, on ciągle udawał. I dalej nie mogę pojąć tego, że mój rudzielec odszedł. I nie chce wrócić. I nie wróci. Bo do czego miałby wracać? Do nadopiekuńczego idioty, który pozwolił jedynej osobie, na której mu zależało, odejść z jego życia?
 - Ja pierdole - przekląłem głośno po raz nie wiem który i rzuciłem znudzone spojrzenie na okno. Siedziałem aktualnie na kanapie, w salonie, słuchając jakiegoś gównianego, popierdolonego i ostro zjechanego metalu. Czemu? Jonathan nienawidził tej muzyki. Denerwowała go. I chyba tylko to mi się z nim nie kojarzyło.
 Wyciszyłem muzykę i w tm momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
 Podszedłem do nich i otworzyłem je.
 - Hej, mogę wejść? - Jonathan zapytał tym swoim słodkim głosikiem, przez który nie umiałem zrobić nic innego, niż przyciągnąć go do siebie i przytulić najmocniej, jak mogłem. A uścisk to miałem prawdziwego niedźwiedzia.
 - Ej, Jeff... puść mnie. Przyszedłem po resztę rzeczy - powiedział, na co puściłem go i odsunąłem się, patrząc na niego wielkimi, zmęczonymi oczami. Przytył. W przeciwieństwie do mnie. Schudłem jakieś dziesięć kilo, przygarbiłem lekko i moje policzki opadły. Przestałem wyglądać jak normalny, zdrowy i umięśniony facet, a bliżej było mi do trupa.
 - Jak możesz? - zapytałem ciszej, niż chciałem. - o tym wszystkim co dla ciebie kurwa zrobiłem, ty tak po prostu mnie zostawiasz! - pierwszy raz na niego krzyknąłem. Nigdy na niego nie krzyczałem. Zawsze umiałem się uspokoić, jednak moje nerwy w końcu puściły. - Jakim jebanym prawem wyprowadzasz się ode mnie, co? I jak długo jeszcze miałeś zamiar udawać miłość?! Czemu mi to kurwa robisz, Jonathan!? - Minął mnie. Po prostu poszedł.
 A ja oczywiście za nim. Złapałem go za ramiona, kiedy sięgał po książkę. Ona runęła na podłogę, tak samo jak Jonathan na łóżko, a ja na nim.
 - Źle ci było? - zapytałem, kładąc ręce po obu stronach jego głowy. Patrzyłem na niego i patrzyłem. I nie mogłem odwrócić oczu od piegowatej twarzy, brązowych oczu i rudych włosów.
 - Nie. Jednak... Jeff... Puść mnie. I daj mi odejść. Po prostu zapomnij o mnie. Zakochaj się w kimś, kto będzie cię kochał tak mocno, jak ty tą osobę. I żyj dalej. Na mnie się świat nie kończy...
 - Właśnie, że tak! - przerwałem mu w pół zdania. - Nie ma mojego świata. Rozpadł się. Jonathan... Proszę ciebie. Błagam. Zostań. Nie odchodź i mnie nie zostawiaj - powiedziałem, dalej na nim siedząc. No. Może nie siedziałem, jednak wisiałem nad nim i nie pozwalałem się ruszyć.
 Podniósł rękę na mój policzek i przejechał po nim swoimi kościanymi palcami.
 - Jeff - szepnął i uśmiechnął się tak, że w moich oczach stanęły łzy. - Mam już kogoś innego, rozumiesz? Jesteś dla mnie tyko byłym - powiedział i złapał mnie tą rękę za ramię i odepchnął od siebie. A ja jak taki baran pozwoliłem mu zejść. Usiadłem na łóżku, kiedy on do walizek i toreb pakował swoje książki, notesy, długopisy, dzienniki. Z łazienki zabrał perfumy, szampon, kosmetyki. Z kuchni swoją ulubioną kawę. Z salonu płyty i ładowarkę od telefonu. Laptop, zasilacz. Wrócił i podszedł do mnie.
 - Pa - powiedział i pocałował mnie lekko. I zaraz drzwi za nim się zamknęły.
 Podniosłem palce na swoje wargi. I kolejny raz dzisiaj, od rozstania, co za różnica, zalałem się łzami.

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział XIV - Kiedyś musi być ten pierwszy raz

 Bardzo przepraszam za czas zwłoki. Nie miałam zbytnio czasu na pisanie Wet Flower, ale już jestem, spokojnie xd Jednak ilość postów będzie trzeba zmniejszyć i jednak będą się pojawiać co dwa dni. Czyli: poniedziałek, środa, piątek. Czasami dodatkowo niedziela, albo sobota, zależy od tego jak wielką ochotę będę miała na pisanie. Tak więc, teraz post:

 Siedziałem dalej z tym facetem, a Oliwiera dalej nie było. Przez moment nawet chciałem wciągać telefon, gdyby Adam nie pociągnął mnie za rękę, przez co znalazłem się swoją twarzą przy jego kroku.
 - Na co czekasz? - zapytał swoim pijackim bełkotem i położył rękę na mojej głowie. Spojrzałem do niego do góry i poczułem strach.
 Pierwszy raz się bałem. I to nie było tak, że ja nie chciałem mu zrobić loda, bo w sumie to to robię od przeszło czterech lat, jednak... Nie wiem, do końca o co mi chodziło. Zabrałem jego rękę i złapałem go za dłoń. Wstałem i zaprowadziłem go do pierwszego, wolnego pokoju, który znalazłem. Nalałem mu do szklanki whisky.
 - Wypij - mruknąłem i widząc, jak ten przechyla całą szklankę, a bursztynowy płyn cieknie mu po brodzie - uśmiechnąłem się szeroko. - Dwie stówy - powiedziałem i wyciągnąłem rękę. Kiedy rzucił mi od razu osiem, westchnąłem i schowałem pieniądze do nerki. Ściągnąłem ją i położyłem gdzieś z boku. Podszedłem do kolesia i rozpiąłem mu spodnie, potem zsunąłem do kolan, a tak samo zrobiłem z bokserkami. Wziąłem go do ręki, a potem od razu do ust. Obrzydzenie. Do niego i do samego siebie. Tylko to czułem. Nic więcej. Żadnego smutku, żadnej pogardy do tej świni, katuszy czy też doła. Nic. Tylko obrzydzenie. I lekki wstyd. Co byłoby gdyby teraz zobaczyłby mnie Oliwier? Co powiedziałby, widząc, że obciągam jakiemuś kolesiowi? Przez niego przestanę być dochodowy.
 Adam przycisnął mnie do siebie, jęcząc jak jakiś pierdolnięty świr. Nie minęło pięć minut, a ten spuścił się mi w usta. Wyplułem jego spermę i zszedłem z łóżka. Polazłem do Jeffa, który wyglądał, jakby ktoś mu coś zrobił, a ten pomógł koledze wyjść i ustawił go na ławce. Zasnął.
 A ja? Ja wróciłem na bar i tam zająłem się kolejnymi klientami. Bardzo dzielnie pracowałem, bo jednak obsłużyć piętnastkę wcale nie jest tak łatwo. Tym bardziej, że tylko trzech nie chciało seksu. Większość tylko po to  przychodziła.
 Wróciłem do domu koło drugiej. Laara już spała, a ja... Ja zadzwoniłem do Oliwiera.
 - Hej - powiedziałem do słuchawki i zaszlochałem.
 - Hej, co jest? - zapytał miękkim głosem. Takim, który potrafił mnie uratować od płaczu.
 - Nie przyszedłeś - jęknąłem do słuchawki cichutko.
 - Nie miałem czasu. Mam przyjść teraz?
 - Tak - szepnąłem, a ten się rozłączył.
 Poszedłem do łazienki i rozebrałem się, wziąłem szybki prysznic. Zmyłem z siebie ich pot, zmyłem ich zapach, oraz swój wstyd. I już było ze mną dobrze. Ubrałem świeże bokserki, a potem spodnie od dresu, po czym ktoś, jak mniemam Oliwier, zadzwonił domofonem. Podbiegłem do drzwi i otworzyłem je, zaraz po tym przytuliłem się do niego mocno, zarzucając mu ręce na szyję.
 - Co jest? - zapytał jak wcześniej przez telefon i objął mnie, chowając głowę w zagłębienie mojej szyi.
 - Dalej to samo - mruknąłem, a ten zaraz złapał mnie za kolana i położył sobie na biodra. Westchnąłem zaskoczony i złapałem się go mocniej.
 - Nie puścisz mnie, prawda? - zapytałem cicho, na co ten prychnął.
 - Nigdy. Idziemy spać - powiedział i pocałował mnie w szyję. Weszliśmy razem po schodach i zaraz położył mnie na łóżku. Uśmiechnąłem się do niego lekko i pomogłem mu ściągnąć kurtkę, potem koszulkę i spodnie.  Chciałem jeszcze bokserki. Ale nie mogę. Wyznaczył mi granicę, więc się jej trzymam, dopóki mogę i daję radę. Wszedł na łóżko i przytulił mnie do siebie. Przykrył nas kołdrą, pocałował głowę, a ja podniosłem swoją i przez to ja mogłem go pocałować. Już normalnie, tak, jak lubię i tak jak chcę, żeby mnie całował. Uśmiechnąłem się szeroko i wtuliłem się w niego mocniej, po czym tak utulony, zasnąłem i w sumei sam nie wiedziałem kiedy.

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział XIII - Rozleciał mi się świat

 Kiedy wszedłem do pracy było bardzo mało ludzi. Ogólnie zawsze tak jest, kiedy jest jeszcze południe. Najczęściej ludzi przybywa, kiedy jest tak mniej - więcej po dziesiątej. Wtedy ich potrafi być koło setki na części baru i z dwustu w burdelu. I dopiero wtedy są jaja, kiedy burdel ma trzy piętra, a est tylko trzech ochroniarzy, czasami czterech. I weź człowieku wszystkiego pilnuj. Nie ma takiej możliwości.
 Po drodze widziałem jeszcze Danny'ego, który wyrywał jakiegoś chłopaka. Czyżby zdzierali z niego niezłą kasę? Oby tak. Ostatnio club mało zarabia, w porównaniu do burdelu. Ale c się dziwić? Tam dostaje się pierdolenie, zamiast delikatnych, słodkich i niewinnych gestów, krótkich całusów i drogich drinków.
  Westchnąłem ciężko i usiadłem na swoim stołku w rogu clubu, chcąc tym samym obserwować wszystkich. Tak na wszelki wypadek. Ochroniarze wszędzie się przydadzą.
 Zaraz znudziło mi się siedzenie. Wstałem i podszedłem do barmana, u którego poprosiłem kieliszek wódki. Wypiłem go jednym łykiem, po czym wyszedłem na zewnątrz, odpalając już przy progu swojego papierosa. Oparłem się przedramionami o barierkę i wyciągnąłem telefon. Hej, kochanie. Co robisz? - wysłałem do Jonathana i schowałem telefon. Pewnie poszedł spać, bo inaczej odpisałby od razu. A tak to jak nie śpi to pewnie coś sprząta, albo gotuje, albo gdzieś wyszedł bez telefonu.
 Spaliłem do końca i wszedłem z powrotem. Spotkałem kolejną dziwkę - Gabriela. Tego najmłodszego ze wszystkich. Uśmiechał się do mnie szeroko, będąc zaledwie w spodenkach, które odsłaniają tyłek i w topie, który zasłaniał klatkę piersiową. Jego długie, niebieskie z farbowania, włosy zostały wyprostowane i zaczesane do przodu z przedziałkiem, a kiedy chodził - kręcił tyłkiem przyciągając do siebie oczy ludzi. Miał w sobie coś takiego, jak Danny. Kiedy się na niego spojrzy - nie jesteś w stanie oderwać oczu od chłopaka. Gapisz się na niego i gapisz i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak łatwą kasę od ciebie wyciąga.
 Wzruszyłem lekko ramieniem i usiadłem, aby w ciągu dalszym dotrzymać swojej pracy.
 I tak wybiła godzina druga i przyszedł mój zamiennik. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że Jonathan mi nie odpisał. Ani na kolejne SMS, które mu wysłałem. I to mnie juz martwiło. A więc kiedy tylko dostałem swoją kurtkę - od razu wyszedłem i polazłem w stronę naszego mieszkanka. Zapaliłem tylko po drodze.
 Wszedłem do środka, nie sprawdzając skrzynki. Byłem pewny, że zrobił to Jonathan. Jak zawsze. Nie mam się o co martwić. Wszedłem po schodach i stanąłem przed drzwiami. Wyciągnąłem klucze i otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka najciszej, jak umiałem i polazłem do naszej sypalni.
 Chyba nie muszę mówić, jak bardzo się zdziwiłem, kiedy tylko zobaczyłem, że mojego chłopaka nie ma w łóżku. Nie było go też w salonie, w którym często zasypiał, ani nawet w łazience. Mieszkanie było puste. Polazłem znowu do naszego pokoju i otworzyłem wszystkie drzwiczki od szafek. Były puste. Wszędzie były tylko moje ubrania. Nawet zdjęcia zabrał... Westchnąłem głośno i usiadłem na łóżu.
 Schowałem w dłonie swoją głowę i jak zwykłe, połamane dziecko, zacząłem płakać. Głośno, szlochałem i nie powstrzymywałem łez, mimo, że mój nos był zatkany i nie bardzo miałem w pewnym momencie czym oddychać. Zapaliłem światło i dopiero teraz zobaczyłem mała karteczkę na naszym łóżku. Otworzyłem ją i przeczytałem wszystko. Nie był gotowy na takie życie, nie chce być we wszystkim wyręczany, denerwuje go moja dobroć w stosunku do niego, nie chciał być dla mnie takim ciężarem, klucze w skrzynce, przeprasza. Podarłem list i zacząłem płakać jeszcze głośniej.
 Polazłem do kuchni i wyciągnąłem wódkę z lodówki. Zabrałem też colę, którą nalałem do szklanki i zaraz pociągnąłem dwa, czy trzy łyki alkoholu, zaciskając mokre oczy. Popłynęły mi przez to łzy. Pojedyncze, które mówiły jak chujowo się czuję. Zapiłem colą ten okropny smak i kolejny raz pociągnąłem ze szklanej butelki. Zapiłem colą i tak cały czas, aż nie poczułem, że kręci mi się w głowie.
Poszedłem do naszego pokoju i ściągnąłem pościel. Potem wyrzuciłem jego poduszkę i kołdrę, bo pachniały nim. Sięgnąłem po telefon.
Pierwszy sygnał...
Drugi sygnał....
Trzeci...
 - Halo!? - wykrzyczałem do słuchawki. - Jonathan, kurwa, gdzie ty jesteś? - zapytałem bełkotem pijaka i znowu wydobył się ze mnie szloch.
 - Daleko - powiedział to lekko zaspanym głosem.
 - Kochanie, wróć do domu. Czekam tutaj na ciebie. Chodź. Przestanę być taki, obiecuję, ale wróć. Nie mogę żyć sam, tutaj, zrozum. Wróć, Jonatan - wymruczałem mu do słuchawki.
 - Dobranoc.
 Usłyszałem sygnał, że rozmówca się rozłączył. Rzuciłem aparatem o ścianę, aż ten się roztrzaskał. Westchnąłem głośno i opadłem na łóżko. Tej nocy nie zmrużyłem nawet oczu.

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział XII - Inne poglądy

 Ogólnie, kiedy tylko Jeff, wyszedł, postanowiłem porobić w końcu coś w tym domu. W końcu to zawsze wszystko za mnie robi mój chłopak, powiedzmy. Sprząta, gotuje, opłaca, a ja mam leżeć albo ewentualnie chodzić na zakupy. To czasami trochę mnie wkurza, ale jakby na to patrzeć inaczej - to całkiem miłe. Bycie wyręczany we wszystkim.
 Tylko.. Ja się strasznie źle z tym czuję. Tym bardziej, że no.. Jeff to chyba nie jest chłopak, który jest całkowicie mój. Znaczy... Jest, oczywiście! To facet, którego każdy mi zazdrości, do tego takich to jedynie ze świecą szukać - uczynny, kochany, czuły, miły, słodki, porządny, nasz związek nie polega na ciągłym pierdoleniu i nigdy nawet nie podniósł na mnie głosu, mimo tego, ile razy mi się należało. Chociażby wtedy, kiedy rozbiłem jego akwarium i jego ryby zdechły, bo spanikowałem i nie wiedziałem, co zrobić. Albo wtedy, kiedy ubrałem jego koszulkę z podpisami ulubionego zespołu, a potem ubrudziłem ją tak mocno, że nie dało się jej uprać... Ale on nigdy nie powiedział nic głośniej, niż swoim, spokojnym i normalnym głosem. Ale mi to najbardziej chodzi o to, że w sumie... Chętnie wróciłbym do Philipa. Do faceta, którego prawdziwie kochałem. Mimo tego, że był cholernie nerwowy i często dostawało mi się za głupoty - byłem szczęśliwy. Potrafił być czuły i do tego często pozwalał mi na więcej, niż Jeff. Do tego jak płakałem - był przy mnie, mówił, że przeprasza i obiecuje, że nigdy więcej mnie nie uderzy. Kłamał, oczywiście, jednak takie chwile pamiętam, jako te dobre. Albo na samym początku, kiedy jeździliśmy razem na kolejkach, albo ten jego wzrok, kiedy tak nieśmiało mnie pocałował za pierwszym razem.
 Z Jeffem... Ah... Nie kocham go. To nie tak, że ja go nie lubię, albo, że mi się nie podoba - ja po prostu nie potrafię go pokochać, nie ważne, co dla mnie zrobi. I mimo tego, że chcę - nie umiem mu tego zrobić. Pozwolił mi na jakiś czas odpocząć od silnych uderzeń Philipa, pozwolił mi być dla niego. Ale ja nie chcę go dla siebie. Już wystarczy mi to, że kiedy Jeff ma nocki - Philip często do mnie przychodzi i zostaje na noc. Mam tak kurewską ochotę do niego wrócić, że sam nie wiem, co jest ze mną nie tak.
 Złapałem za szmatkę i przejechałem po szafce w salonie. Jak zwykle nie wyłapała nic szczególnego. Westchnąłem podirytowany. Idealnie życie, idealne mieszkanko, idealny mężuś. Nie, to na pewno nie jest dla mnie.
 Polazłem do gabinetu dla mnie. Miałem tam mieć swoje miejsce na tworzenie artykułów, kiedy będę już pracował w jakiejś zajebistej gazecie. Wziąłem kartkę i długopis.
 [...] I mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. I wiem, że robię głupotę i pewnie nie raz będę wracał do ciebie z nadzieją, że dalej na mnie czekasz. Ale to nie dla mnie. Kochasz mnie, prawda? Więc pozwól mi odejść i staraj się mnie nie szukać. Klucze zostawiam w skrzynce.
Przepraszam, Jonathan.

 Zostawiłem kartkę na naszym łóżku. Przez moment tylko na nie patrzyłem, po czym zabrałem walizkę i zacząłem pakować wszystkie, swoje ubrania. No, a przynajmniej większość, bo nie wszystko mi się zmieściło. Jednak po wzięciu kolejnej torby - wszystko się zmieściło i już nie miałem nic w moich szafkach.
 Zarzuciłem sobie torbę na ramię, po czym wyciągnąłem klucz od jego mieszkania, klucz od skrzynki, górnego wejścia, od klatki i zamknąłem mieszkanie. Zszedłem po schodach i zaraz znalazłem się przy skrzynkach. Jeszcze mogę to odwołać. Jeszcze mogę przestać. Jeszcze mogę zostać.
 Nie mogę.
 Szybkim ruchem wrzuciłem pęk kluczy do skrzynki i poprawiłem torbę, a drugą ciągnąłem za sobą. Wyszedłem na zewnątrz i spotkałem sąsiadkę. Powiedziałem jej dzień dobry i, żeby powiedziała Jeff'owi, jakby o mnie pytał, że nie widziała mnie. Powiedziała, że powtórzy, odwróciła się i poszła dalej. Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go.
 I tak.. Szedłem ulicami i szedłem. Moje stare mieszkanie było spory kawałek od domu Jeffa. W sumie tym lepiej. Wszedłem do klatki, po czym zapukałem kilak razy w drzwi.
 Otworzył.
 - Hej - powiedziałem cicho i pokazałem torbę. - Mogę wejść? - zapytałem i miałem ogromną ochotę się do niego przytulić.
 - Chcesz się znowu wprowadzić? - zapytał ze swoim uśmieszkiem zwycięstwa. C ja robię, kurwa. - Wchodź, kochany - mruknął i otworzył szerzej drzwi.
 Ściągnąłem buty, potem kurtkę i poszedłem do naszej wspólnej sypialni. Położyłem swoją torbę na łóżku i kiedy ten zrobił mi trochę miejsca - rozpakowałem wszystkie, swoje rzeczy. Kiedy wrzucałem torby do szafy, ten nagle podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Zaciągnął się zapachem moich włosów i po chwili jego ręce spoczęły na moim podbrzuszu.
 - Wiedziałem, że kiedyś wrócisz - powiedział z uśmiechem i odwrócił mnie do siebie przodem. Momentalnie pocałował mnie mocno i podniósł sobie na biodra. Jeff też tak robił. Bardzo często. I uwielbiał mnie wtedy sadzać na blacie. Robił coś smacznego, a w międzyczasie podchodził do mnie i dawał mi krótkie całusy, które oddawałem, żeby nie pokazać, jak mało mi na nim zależy. Jednak Philip zamiast zabrać mnie do kuchni - położył na łóżku i wcale się przed tym nie opierałem.
 Pocałował mnie mocniej i znowu mocniej i zjechał ustami na moją szyję. Ściągnął ze mnie koszulkę. A ja? No cóż... Ja pozwoliłem podnieść się fali. I zatopiłem się w jego cieple, w przyjemności, jaką mi dawał i wszystkim tym, czym postanowił mnie obdarzyć.
 Tak. Dokładnie tak powinno być.

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział XI - O tym, jak Antychryst potrafi polubić Katolika

  Tak więc obudził mi Danny, mówiąc, że mam iść po żarcie, jak zgłodnieję i na zakupy. Serio? Tak więc wygrzebałam się z łóżka, spoglądając na moje stare rany. Ah. Całe życie, od trzynastego roku życia, towarzyszą mi i pewnie trudno będzie mi z nimi pracować, jako psychiatra. Jednak... Jeżeli już ktoś zobaczy, że jestem podobna, myślę, że bardziej się przede mną otworzy.
 Jednak wracając do tematu poszłam do kuchni. Leżało tam z jakieś sześćset dolarów. A moje oczy aktualnie wyglądały, jak przysłowiowe pięć złotych. Swoją drogą muszę się kiedyś brać do Polski, jak już umiem ten język. Ciekawe, czy ciężko będzie się z nimi dogadać? Może.
 Zabrałam pieniądze, schowałam je w boku majtek i polazłam na górę. Tam wyciągnęłam pieniądze i zostawiłam je na toaletce. Polazłam do mojej całkowicie czarnej szafy, bez żadnych kolorów.Już tak chyba mam od kiedy miałam trzynaście lat? Albo... Ah, tak. Od kiedy zaczęłam się okaleczać. Od wtedy,
 Westchnęłam i wyciągnęłam czarne jeansy. Nałożyłam je na swój gruby tyłek, po czym wciągnęłam koszulkę na cienkich ramiączkach. Do tego rozpinany, trochę za duży, czarny sweter i podeszłam do toaletki. Założyłam okulary, jednak zaraz je ściągnęłam. Ukryłam pod korektorem swoje duże, niebieskie wręcz, worki pod oczami i cienie, po czym zrobiłam sobie kreskę. Je też robię od kiedy pamiętam. Zawsze. Wytuszowałam sobie rzęsy, po czym przejechałam usta czarną szminką. Poprawiłam lekko brwi, i w sumie byłam gotowa. Tylko te włosy... Sięgnęłam po gumkę i upięłam je w koka tak mniej - więcej w połowie głowy, patrząc na nią od tyłu. Wyciągnęłam z przodu kilka, pierwszych kosmyków, założyłam nowy tunel, industrial, resztę osiem kolczyków w prawym uchu i ubrałam okulary, znowu, Wzięłam swój portfel i wrzuciłam do środka pieniądze.
 Spojrzałam na telefon. Mam jej numer, prawda?
  - Halo? - odezwał się dźwięk w słuchawce. Tak. Zadzwoniłam do niej. Nie znam tutaj nikogo innego, a nie lubię chodzić sama na zakupy. Odpowiada mi to jak najbardziej, jednak... Chce spędzić z nią więcej czasu.
 - Hej, tu Laara. Pamiętasz mnie?
 - Jak mogłabym zapomnieć czarną wdowę? - roześmiała się i mi też na usta wskoczył uśmiech.
 - Świetnie. Masz czas teraz? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
 - W sumie tak, a co? Stało się coś?
 - Nie, nie. Chciałam cię zaprosić na obiad - powiedziałam po chwili, patrząc na swoje odbicie. - Możemy się spotkać za.. godzinę na rogu ósmej i dwudziestej piątej? - zapytałam, po czym ubrałam swoje czarne glany. Będzie trzeba je trochę podniszczyć. Są za ładne. A glany nigdy nie mogą być ładne, bo wtedy są nieszczęśliwe. Brudne glany to szczęśliwe glany. Ile razy powiedziałam już słowo "glan"?
 - Jasne. Do zobaczenia - rozłączyła się, więc ja bez pośpiechu wyciągnęłam papierosa, którego znalazłam w paczce na kominku. Oczywiste jest, że zabrałam całą paczkę. Ale dzisiaj kupię nową tylko dla siebie. Odpaliłam papierosa przy wyjściu i postanowiłam, że do metra zrobię sobie spacerek. Więc trwało to chwilę, zanim znalazłam się przy zejściu. A nie zapominając o tym, że musiałam kupić bilet. Będzie trzeba kupić miesięczne, co najmniej, W końcu inaczej jak ja się będę poruszać? Taksówki są za drogie.
 Wsiadłam do pociągu i zaraz znalazłam się w umówionym miejscu. Veronica już tam czekała.
 - Hej, przepraszam. Długo czekasz? - zapytałam, starając się uśmiechać. Nie wychodzi mi to za dobrze, bo już od dawna tego nie robiłam. Jakoś... Nigdy nie miałam powodów.
 - Ah, hej. Nie. Dopiero przyszłam - powiedziała i spojrzała na mnie. - Too... Gdzie idziemy? - zapytała nagle, kurczowo ściskając swoją torbę.
 - Najpierw na zakupy - powiedziałam z większym uśmiechem i zaczęłam iść.
 - Ej, ale ja zbytnio pieniędzy nie mam... - Zatrzymałam się.
 - To nic. Ja mam - powiedziałam z szerokim uśmiechem, puściłam jej oko i zaraz znalazłyśmy się w Galerii handlowej. Wlazłyśmy do kilkunastu, chyba. sklepów. Kupiłam dla siebie nową pieszczochę, kilka koszulek i spodnie. Za to Veronica kupiła dla siebie sweter, a do tego ja zapłaciłam jej za kilka kosmetyków. Widziałam jej minę, kiedy wyciągałam pieniądze. I wtedy też zawsze mówiłam, że ja też nienawidzę, jak ktoś za mnie płaci, ale niech uważa to za prezent, którego nie złożyłam jej, bo urodziny miała jakieś dwa tygodnie temu. I to jest przykre!
 Potem wyszła ze mną na papierosa.
 - Powinnaś rzucić - powiedziała, patrząc z ogromną niechęcią na żarzący się papieros.
 - Wiem, ale to już się chyba nie da mnie oduczyć -  mruknęłam, zaciągając się dymem, który zaraz wypuściłam.
 - Pewna jesteś? - zapytała i uśmiechnęła się łobuzersko, zaciskając ręce. - Zimno trochę, co? - zapytała i uśmiechnęła się do mnie zza swoich okularów.
 - Tak - mruknęłam i zaraz postawiłam torby na ziemi. Ściągnęłam swój czarny sweterek i zarzuciłam jej na ramiona. - Oddasz mi potem - powiedziałam i poczochrałam ją po jej idealnym przedziałku.
 Zaraz wyrzuciłam kiepa i znalazłyśmy się w restauracji. Zamówiłyśmy dla nas po lampce wina, a następnie przyszedł czas na jedzenie.
 - Zamów sobie ósemkę - powiedziałam i uśmiechnęłam się zza karty.
 - Nie lubię brokułów - odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie lekko.
 - Jak możesz nie lubić brokułów!? - zapytałam chyba ciutkę za głośno, bo zaraz oczy z sąsiedniego stolika zwróciły się ku mnie, powiedziałam ciche "nie gap się, kurwo", po czym wróciłam oczami do Veronici.
 - Normalnie. Nie lubię też marchewek, szpinaku, czy makaronu - powiedziała, wzruszyła ramieniem i dalej zaczęła się przyglądać temu wszystkiemu.
 - Ja ci kiedyś zrobię jedną zapiekankę. Pokochasz brokuły - mruknęłam i zamówiłam dla siebie oczywiście to, co poleciłam Verince: sałatkę brokułową z fetą, słonecznikiem, tortellini. Mniam.
 - To ja chcę...Pizzę małą. Wegetariańska - powiedziała po chwili. Kelner zapisał i gdzieś zniknął.
 - Czyli mówisz, że jesteś typową katoliczką? - zapytałam, unosząc brew.
 - Tak - odpowiedziała i poprawiła sobie na ramionach sweter. Słodko w nim wygląda.
 - A modlisz się codziennie? - zapytałam. - Jak nie chcesz to nie mów, czysta ciekawość.
 - Tak. Rano i wieczorem. Czasami rano zapominam, ale ksiądz mówi, że wystarczy "ojcze nasz", więc to mogę zrobić przed samymi drzwiami - powiedziała, popijając wino.
 - Naprawdę?
 - Co w tym takiego dziwnego? - Oparła łokcie o blat, a na jednej dłoni swoją głowę.
 - No... Nic. Ja sobie nie wyobrażam czegoś takiego - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
 - Czemu?
 - Bo nie jestem katoliczką? Ogółem uważam, że kościół to jedno, wielkie gówno. Już nie mówię tylko o chrześcijanach. Ale też o islamistach, czy buddystach, czy kto tam jeszcze chce. Ludzie wymyślają wiarę, Bogów, ogrody Abrahama i inne pierdoły, bo boją się śmierci. A Ty? Boisz się?
 - Każdy człowiek się czegoś boi - mruknęła, patrząc na mnie, jak na kosmitkę.
 - Dlatego wierzysz. Kiedy przestajesz się bać śmierci i tego, co potem będzie, a następnie zostawiasz tego typu pytania Bóg już nie jest ci potrzebny.
 - Ciekawe - mruknęła i uśmiechnęła się do mnie. - Dla mnie to trochę inaczej. Ja wierzę nie dlatego, bo się boję, a jedynie dlatego, że muszę mieć jakiś punkt zaczepienia w życiu. Coś, co będzie mnie pilnować przed bycie złym człowiekiem. Coś, co będzie dla mnie stałe. Poza tym.. To kwestia wiary.
 - Chyba będziemy miały o czym dyskutować - powiedziałam z szerokim uśmiechem i puściłam jej oko. Kiedy ostatni raz ja się tak uśmiechałam?
 - To... Zdrowie za nową znajomość? - zapytała, unosząc kieliszek. Przybiłam jej go.
 - Za nową znajomość. - I czerwone wino wlało mi się do gardła.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział X - Miłość, czy praca?

 Kiedy wstałem, wiedziałem, że nie bardzo będę w stanie iść do pracy. Jednak i tak to zrobiłem. Podniosłem tyłek z łóżka i polazłem pod prysznic. Ogoliłem się, umyłem zęby i zrobiłem sobie kreskę na górnej powiece, a tą dolną rozmazałem. Westchnąłem głośno do swojego odbicia, zauważając, że ktoś zrobił mi malinkę. Teraz tylko.. Jeden z tych dziadów? Nie. Nie dosięgliby nawet. No to w takim razie musiał mi ją zrobić Oliwer. Ale kiedy? Przecież takie rzeczy powinienem zapamiętać! Tak samo jak te jego słowa, chociażby. Nic z tego nie będzie.
 Ale ja naprawdę chcę rzucić tą pracę! Ale nie mam jak. Bycie panem do towarzystwa jest fajne, tym bardziej, że i mam kogoś, to chciałby ze mną pogadać, idę z kolesiami do łóżka, więc się zaspokajam, nie zapominając o tym, że dostaję za to kasę. I to całkiem grubą. Więc bez przesady. A ja nie umiem zrozumieć, dlaczego on się tak telepie do tego. Ja... Ja chyba już za bardzo się od tego uzależniłem. Od wygodnego życia, wolnego trzy razy w tygodniu, tygodniówki wynoszącej wypłatę za miesiąc jakiegoś robola. Ja... Ahm... Nie umiem podjąć decyzji. Nie chcę go stracić! Oczywiście, że nie. Ale z drugiej strony mam z tego wszystkiego zrezygnować? Nie.
 Ubrałem się w ładny, przylegający do mojego ciała top. Do tego założyłem kabaretki i krótkie spodenki. Założyłem na to długie, żeby już nie gapili się na mnie aż tak bardzo. Zarzuciłem na nogi martensy i polazłem tylko do Laay, ubierając kurtkę.
 - Wstawaj, młoda - mruknąłem, opierając się o framugę. - Wychodzę do pracy, więc jak przyjdzie Oliwer wpuść go i powiedz, że wie, gdzie mnie szukać. Wracam późno, a na blacie położę ci kasę na coś do żarcia i takie tam. Idź sobie na zakupy - mruknąłem i polazłem do kuchni. Położyłem na blacie pieniądze, po czym wyszedłem.
 Dzisiaj było ciepło. Nie dość, że wiał lekki wiaterek, do tego świeciło słońce, które grzało, a nie raziło. Było tak dobrze, że mogłem iść w rozpiętej kurtce. Tak się cieszę!
 Zaraz wsiadłem do swojego autobusu. Pojechałem nim na ulicę, na której zawsze się zatrzymuję i wysiadłem. Potem tylko światła, kawałek ulicy i już byłem przed klubem.
 - Hej, Jeff - mruknąłem na wejściu i uśmiechnąłem się do niego miękko. Wydaje się być jeszcze szczęśliwszy, niż zawsze jest o tej porze. Coś się wydarzyło? W sumie chciałbym wiedzieć co. Byłoby ciekawie. Może dziewczyna, żona, czy kogo on tam ma, zrobiła mu dobrze, zanim polazł sobie do pracy? W sumie nie zdziwiłbym się.
 Od razu na wejściu przywitałem się z naszym barmanem i zamówiłem kolejkę na początek. Kiedy barman mi przygotowywał szota, sam polazłem na tyły, do szatni. Ściągnąłem kurtkę i szal, a następnie buty. Ściągnąłem spodnie i zaraz zarzuciłem na stopy buty. Wróciłem na lokal i wziąłem kieliszek w rękę. Przechyliłem go szybkim ruchem, opróżniając zawartość. Oczy momentalnie mi się zacisnęły, a cała twarz wykrzywiła. Miałem przez moment nawet odruch wymiotny. Ale zaraz mi przeszło, mimo tego, jak okropny smak został w ustach.
 Usiadłem i czekałem, aż nie podszedł jakiś chłopak. Tak na oko z trzydzieści, może trzydzieci dwa, lata miał. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
 - Dla mnie whisky z lodem, a dla ciebie...? - zapytał się mnie, więc pokiwałem głową do barmana i od razu wiedział, co ma mi dać. Najdroższego szampana jaki jest.
 - Jak się nazywasz, piękny? - zapytał, siadając obok mnie.
 - Danny, a pan? - zapytałem, opierając rękę na blacie.
 - Żaden pan, a Adam..
 - Wspaniałe imię - mruknąłem i zarzuciłem nogę na nogę, podnosząc głowę tak, żeby dobrze odsłonić szyję, a do tego móc się pobawić wargą w palcach. Uśmiechnąłem się do niego słodko i przysunąłem się do niego znacznie. Przejechałem nosem po całej jego szyi i zatrzymałem się kilka centymetrów przed jego twarzą. - I równie wspaniałe perfumy - dodałem, uśmiechnąłem się miękko i zaraz podany mi został szampan. Wypiłem łyka. Potem kolejnego, kiedy ten sączył whisky.
 - Dziękuję. Dużo masz lat? - zapytał, na co ja wzruszyłem ramieniem.
 - Wystarczająco, żeby wiedzieć, jak umilić ci atmosferę - powiedziałem i puściłem do niego oko, na co on uśmiechnął się szeroko. Uwielbiałem się tak bawić z ludźmi. Zawsze patrzyli na mnie, jakby chcieli mnie rozebrać i to teraz. Do tego w jego oczach byłem w stanie zauważyć nutę zaciekawienia.
 - A ile to umilenie atmosfery kosztuje? - zapytał z uśmiechem i przejechał ręką od mojego kolana aż do samej góry uda, dotykając lekko palcami moich spodenek.
 - Zależy, co byś chciał - mruknąłem, westchnąłem i znowu uśmiechnąłem się szeroko.
 - A jakbym powiedział, że chcę tutaj spędzić odrobinę więcej czasu?
 - To możemy tutaj posiedzieć i zapłacisz mi jedynie za drinki.
 - U... Nie. Nie podoba mi się - mruknął z kwaśną miną.
 - To mam dla ciebie inną propozycję. Posiedzimy tutaj z godzinkę, albo dwie, a potem zabiorę cię do raju - powiedziałem, dopiłem szampana i ten zaraz zamówił mi drinka. Oczywiście, że razem z moim kolegą braliśmy same najdroższe, żeby tylko jak najwięcej od niego wybulić. Zawsze to działało. Tym bardziej, kiedy z czasem zacząłem przysuwać się do niego jeszcze bliżej i bliżej. I bliżej, aż ten mnie nie pocałował. Ale jego wargi nie były takie słodkie, jak Oliwera. Ten nawet nie umiał całować. Robił to cholerne nieudolnie i ślinił mi całe usta. Eh, dobra. Nie będę się z nim kochał. Upijemy go, zabierzemy honorarium i wyrzucimy. Jeszcze jebaniec zrobi mi kuku. A ja nie chcę mieć rozpierdolonego tyłka. Bo nie będę mógł potem pracować. I mimo moich myśli oddawałem pocałunki i mruczałem mu w usta, jakby mi się to, kurwa, podobało. Chcę do Oliwera. Teraz.

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział IX - Miły poranek

 Wstałem, jak zwykle, przed Jonathanem. Mój malec spał i przytulał się mi do boku, aż wydawałoby się, że zaciąga się przez sen moim zapachem. Kochany. Sięgnąłem po poduszkę i położyłem ją w jego ramionach, kiedy wstałem z łóżka. Żeby nie poczuł, że czegoś mu brakuje. Odwrócił się i poszedł dalej spać, a ja tak, jak stałem, poszedłem do kuchni.
 Wstawiłem czajnik na wodę, a za ten czas zabrałem wszystko, co było mi potrzebne do zrobienia naleśników. Sięgnąłem po tackę i położyłem na niej talerz, a za ten czas zrobiłem masę. Wylałem ją na rozgrzaną patelnię, a kiedy jeden się smażył - wziąłem małe miseczki i wylałem do jednej sos klonowy, do kolejnej masło orzechowe, a do jeszcze kolejnej czekoladę. Dorzuciłem do większej truskawki i wyciągnąłem naleśnika. Zrobiłem ich jeszcze z dziesięć, aż nie pomyślałem, że i tak tego nie zjemy.
 Położyłem dwie kawy na tacce i zabrałem śniadanie do łóżka. Położyłem tackę na szafeczkę nocną po stronie Jonathana i położyłem się na łóżku. Jak dobrze, że go stamtąd zabrałem. Mój mały zostałby tam zakatowany szybciej, niż ja wywalam nawalonych klientów. Przybliżyłem się do niego i zabrałem mu poduszkę, po czym pocałowałem go krótko w usta.
 - Dzień dobry - szepnąłem i pocałowałem go nieco mocniej. Zaraz jego dłoń powędrowała na mój policzek i przytrzymała mnie na dłużej. Do tego oddał pocałunek i kiedy się odsunąłem - Jonathan otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie tak uroczo jak tylko on potrafi.
 - Hej - mruknął i podniósł oczy na moje włosy. - Sterczą ci - mruknął i zabrał się za ich poprawianie.
Podniósł się i kiedy skończył, rozejrzał po pomieszczeniu. - Mówiłem ci już, że nie musisz mi codziennie robić śniadania - mruknął, uśmiechając się szeroko, po czym sięgnął po tackę i położył ją sobie na uda. - Ale dziękuję - dodał po chwili i znowu przyciągnął mnie, całując czule.
 - Smacznego - powiedziałem i położyłem się na jego łydce, spoglądając na mojego rudzielca. Świetne ma te włosy. A piegi na całym nosie, kościach policzkowych, samych policzkach i czole dodają mu tak zajebistego uroku, że ledwo potrafię się powstrzymać od uśmiechu, kiedy na niego patrzę.
 - Ty nie jesz?
 - Ja mam kawę. Może jednego zjem - mruknąłem, a widząc, że ten zrobił naleśnika i właśnie kieruje go do moich ust, uśmiechnąłem się i wziąłem gryza. Ugryzł z drugiej i tak, aż naleśnika nie było, a my zostaliśmy w pocałunku.
 Sięgnąłem po kubek i wypiłem łyka kawy, siadając zaraz obok niego, że stykaliśmy się ramionami.
 - Na którą masz do pracy? - zapytał Jonathan, więc spojrzałem na niego, a potem na zegarek na szafeczce.
 - Na trzynastą. Dzisiaj wcześniej wracam - powiedziałem z uśmiechem i położyłem ręce na brzuchu. Odstawił śniadanie, zjadłszy chyba trzy naleśniki, po czym usiadł na moich biodrach. Moje ręce automatycznie znalazły się na jego biodrach, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Schylił się i przytrzymał mi twarz, całując mnie lekko.
 - To może wspólny prysznic? - zapytał z uśmiechem i przejechał językiem po mojej dolnej wardze.
 - Co tylko zechcesz - mruknąłem i złapałem go za uda. Przejechałem z nim na krawędź łóżka i wstałem. Złapał się mnie za szyję i przytulił mocniej. Złapałem go za jego fajniutki tyłeczek i tak poszedłem z nim do łazienki. Dopiero tam zszedł i rozebrał się, wchodząc do kabiny. Puścił wodę i stanął pod ścianą  patrząc na mnie.
 Westchnąłem z uśmiechem i ściągnąłem swoje bokserki, wchodząc do niego do środka. Woda od razu naleciała na mnie, bo stanąłem przed nim, zjeżdżając dłonią po całym jego ciele, aż do kolana, za które przyciągnąłem go mocno do siebie i położyłem na swoim biodrze. Zostawił ją tam, a wtedy ja zjechałem na jego tyłek, gdzie lekko ścisnąłem.
 Przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie, przez co zamruczałem mu w usta. Pocałowałem go jeszcze namiętniej i zaraz moje dwa palce weszły w niego. Przez ten krótki zabieg Jonathan zadrżał i cicho jęknął. Zjechałem ustami na jego szyję, a wtedy on ukrył swoją twarz w moim ramieniu. Pewnie znowu się cały zarumienił. Cholera. Zaraz pokiwał głową i jego ręka zjechała na mojego członka. Przez moment jedynie bawił się palcami samym czubkiem, ale zaraz przestał i cała jego mała rączka objęła mojego przyjaciela. Uśmiechnąłem się szeroko na ten dotyk ui odchyliłem na chwilę głowę.
 Kiedy wiedziałem, że już jest wystarczająco rozciągnięty - odwróciłem go do siebie tyłem i pocałowałem go lekko w kark, wchodząc w niego niemal w całości. Jęknął przez to i wypiął się lekko, zaciskając ręce na kafelkach. Złapałem jego dłoń i splotłem nam palce. Pchnąłem lekko biodrami i widząc, że ten przez moment zaciska oczy - zatrzymałem się.
 - Wszystko dobrze? - zapytałem cicho, całując go od karku do połowy kręgosłupa.
 - Tak, dalej - mruknął i wedle jego życzenia znowu zacząłem ruszać swoimi biodrami. Złapałem go jedną ręką w biodrze i przycisnąłem do siebie. I tak poruszałem biodrami, coraz szybciej i szybciej, aż nie doszedłem w nim, z głośnym jękiem, który on z siebie też wydał. Złapałem go i odwróciłem głowę w jego stronę.
 - Kocham cię, wiesz? - zapytałem i znowu go pocałowałem.
 - Ale ja ciebie mocniej - mruknął i wtedy z niego wyszedłem. Chłopak odwrócił się do mnie przodem i znowu mnie pocałował. Sięgnął po myjkę i umył mnie, potem ja jego. No i potem umyłem mu te jego rude kłaki, a ja sobie musiałem poradzić sam. Bo.. No... Nie dosięga. Ale co w tym dziwnego? Jest dużo niższy ode mnie.
 Wyszedł, a potem ja.
 Uwielbiam takie poranki.

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział VIII - Kawa

 Muszę przyznać, że nie tylko ja zmieniłam się, od kiedy ostatnio widziałam się z Dannym. Stał się... Jakby to powiedzieć... Nie wiem. Biła od niego taka dziwna aura, jakby naprawdę miał coś ogromnego na sumieniu. Ale nie miał!
 Kiedy tylko zauważyłam przy stole jego. jak mniemam, kochanka, od razy wyszłam z domu i dałam im odpocząć. W końcu nie ładnie im tak przerywać, kiedy oni będą mogli coś porobić, prawda? Coś czego kościół zabrania przed ślubem. Ogółem śmieszyło mnie zawsze, bo po co, kurwa, jest stworzona czystość przedmałżeńska? W końcu to mało potrzebne, niemal tak samo jak reszta tego gówna, co nazywa się chrześcijaństwem. Ah, nie ma to jak być antychrystem.
 Może i mało znałam Nowy York, jednak w sumie nie było tutaj tak źle. Tym bardziej, że nie za bardzo wiedziałam, gdzie idę i jakie ulice mijam. Zawsze potem mogę zadzwonić do Danny'ego i zapytać się, czy po mnie przyjedzie, albo chociaż powie, jak iść, co? Ewentualnie złapię taksówkę i podwiezie mnie ona pod sam dom kuzyna. Kurwa, trzy lata go nie widziałam. To w sumie było całkiem ciekawe, zobaczyć go po tak długim czasie, jednak... I tak mi coś w nim nie pasuje. Może zdradza tego swojego kochasia? Albo może dopiero się o siebie starają? Albo są seks-przyjaciółmi? W sumie.. pewnie nie powinnam się zbytnio tym przejmować. To jego życie. A ja przyjechałam tutaj, żeby studiować, a nie myśleć o życiu miłosnym mojego kuzyna.
 No i... nie powiem, ale zamyślałam się. I wpadłam na kogoś. Pierw myślałam, że był to facet, jednak kiedy się podniosłam, spojrzałem na wyższą odrobinkę ode mnie brunetkę. Podnosząc się z bruku zabrałam też jej telefon. - Przepraszam, jak zawsze nie uważam - mruknęłam mało zrozumiale i podałam jej telefon.
 - Nic się nie stało. Ja też nie uważałam - zapewniła i z powrotem podłączyła słuchawki, jednak teraz wyciągnęła jedną, jakby czekała, że coś jeszcze powiem.
- Laara - od razu się przedstawiłam i wyciągnęłam do niej rękę.
 - Veronica - odpowiedziała od razu, spoglądając na mnie zza swoich szkieł. - Idziesz na kawę? - zapytała, unosząc brwi, na co ja pokiwałam ochoczo głową.
 W trakcie rozmowy dowiedziałam się mniej - więcej tyle, że jest rok starsza ode mnie i aktualnie jest na drugim roku dziennikarstwa. Do tego w końcu wyrwała się od ciągłych zasad jej katolickich rodziców. No... Ja jestem antychrystem, gdyby była prawdziwą, zagorzałą chrześcijanką pewnie nie polubiłybyśmy się jakoś specjalnie. Do tego uwielbia spać do południa, więc tu też jest duża różnica między nami, bo przy moim śnie to... No.. Za wiele nie ma do gadania. Za mało snu przy tak długiej dobie. Ale to nic. Do tego mało rzeczy lubi, więc je mało. Niejadek totalny, już gdzieś to chyba słyszałam. (<3, mówiłam?)
 Jednak bardzo przyjemnie mi się z nią siedziało. Rozśmieszała mnie i do tego uparcie słuchała. Nawet zauważyła blizny na ręce i zapytała, czemu robiłam sobie krzywdę. I nie przeszła obok tego tak, jak robi to większość ludzi. To było.. aż urocze, muszę przyznać. Nie ignorowała, jednak kiedy widziała, że niechętnie o tym mówię - powiedziała, że wcale nie muszę.
 Do tego była zaskoczona tym, czym się posługuje. I nie umiała zrozumieć, jak ja z tym wszystkim wyrabiałam. Teraz oczywiście już za wiele z tego nie zostało. W końcu jedynie japoński został mi rok do zrobienia pełnego certyfikatu. Ale, że szkoła językowa jest w Nowym Yorku i zawsze tutaj dojeżdżałam - ja nie widzę powodów, dla których miałabym kończyć z nauką języka.
 Pożegnałam się z nią, a w ostatniej chwili dałam jej swój numer, mówiąc, żeby zadzwoniła, jak nie będzie miała z kim wypić kawy. Veronica. Mmmm... Ładnie.
 Tak więc po takim dniu wróciłam do domu. Gdzie nie było już kolegi Danny'ego, a za to ten siedział na kanapie sam z lodami i kocem na nogach. Usiadłam obok niego i wlepiłam oczy w ekran.
 - Mam wyjechać? - zapytałam po chwili.
 - Nie, czemu? Zostań, skoro chcesz studiować. Mam taką pracę, że nie musisz pracować, a pewnie od matki będziesz dostawać jakąś kasę, więc sprawa tylko wyżywienia cię - powiedział, wzruszył ramieniem i wskazał głową na stolik przy ścianie. - Tam jest telefon domowy. Zadzwoń sobie po jakieś żarcie, bo pewnie jesteś głodna, a zapiekanka się skończyła. Gazetki są za telefonem - mruknął i wciągnął łyżkę lodów.
 - Kto to był? Ten facet? - zapytałam, podnosząc tyłek z kanapy. Podeszłam do stolika i zaczęłam przeglądać gazetki z żarciem. Chińszczyzna, tajska kuchnia, sushi, kurczak z rożna na sto sposobów, Pizza Hut, Burger King... W sumie dużo tego miał. Pewnie mieszkając samemu od śmierci cioci żywił się tylko tym.
- Przyjaciel.
- Dobra, nie ściemniaj. Sama wolę kobiety, więc jeżeli go kochasz możesz mi powiedzieć!  - powiedziałam z entuzjazmem, wybierając Burger Kinga.
 - Bez wzajemności - mruknął mało szczęśliwym głosem, więc momentalnie mój ogromny uśmiech zmalał.
 - Przykro mi. Mogę tylko powiedzieć, że wiem, jak to jest - mruknęłam i wzruszyłam ramieniem. Ale ja wcale nie wiedziałam, bo nigdy nie byłam zakochana. Nikt nigdy nie złamał mi serca. I chyba nawet się z tego cieszę, widząc minę kuzyna.
 - Chyba chcę iść do pracy - mruknął, rozglądając się. - Ale mam wolne - mruknął i wstał, po czym wrócił z papierosami. No i tak spędziliśmy wieczór. Ja zjadłam burgera, za którego Danny zapłacił, wypalił chyba całą paczkę, a ja mu w tym chętnie pomogłam i oglądaliśmy jakieś tanie romansidła. Ah, tak. Tak można żyć.

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział VII - Nie ma to jak rodzina

  - Jaa.... Zaraz przyjdę - rzuciłem do Oliwera, po czym poszedłem na górę. Nie to, żebym się wstydził, czy coś... Ja tylko uważam, że nie wypada chodzić po domu w piżamie, zwłaszcza w pandy, kiedy w domu był Oliwier. Tym samym, że... No... Jakby nie patrzeć.. chcę dobrze przy nim wyglądać, prawda?
 Tak więc podszedłem do swojej szafy i otworzyłem ją. Wyciągnąłem sobie koszulkę "Let's get some beer" oraz jeansy. Ubrałem się w nie szybko i zabrałem jeszcze tylko włosy w kitkę. Nie chce, żeby mi przeszkadzały.
 Kiedy zszedłem - byłem.. zszokowany? Jednak naprawdę szczęśliwy. Oliwer stał przy stole, na którym paliły się nowe świeczki. Sam je kupił? Kochane! W dodatku zapiekanka była na stole, a w kieliszkach było wino. Uśmiechnąłem się naprawdę szeroko, bo inaczej nie mogłem. On naprawdę jest taki wspaniały? Ja chcę, żeby tutaj zamieszkał! Nie widzę innej możliwości! Jeżeli ma zamiar mi tak codziennie gotować... Ja go chcę. I to jeszcze bardziej, niż wcześniej chciałem.
 Podszedłem do krzesła, a wtedy mi je odsunął.
 - No wiesz... Nie mogłem cię zabrać do restauracji na kolację to postanowiłem zrobić coś sam... co chociaż przypominałoby kolację - powiedział z miękkim uśmiechem Oliwer i usiadł na swoim miejscu. Nałożył mi, a potem sobie.
 - To jest dużo lepsze od restauracji - powiedziałem i położyłem rękę na jego dłoni, widząc, że ten się uśmiecha - mój uśmiech był jeszcze większy. No ja nie potrafię przestać się szczerzyć. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym, żeby tak było zawsze - westchnąłem i zabrałem się do jedzenia.
 - Ale nie będzie, Danny - powiedział momentalnie, a ja podniosłem na niego swoje zaskoczone spojrzenie.
 - Nie proponuję ci żebyś się do mnie wprowadzał - powiedziałem, jakby miało to zatuszować moje poprzednie słowa. - A poza tym... Sam chciałeś mi codziennie gotować - dodałem po chwili, wracając do swojego talerza
 - Wiesz, czemu nie będzie, prawda? - zapytał, a ja pokiwałem głową twierdząco. Wiem. I nie będę tego ukrywał.
 - To naprawdę dobra robota - mruknąłem i w tym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi. Westchnąłem ciężko i polazłem otworzyć,
 W drzwiach zauważyłem Laarę - moją kuzynkę. Jej mama i moja były siostrami. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, co zauważyłem - kiedy ostatnio widziałem się z Laarą była blondynką, z niebieskimi oczami. Teraz, rzeczywiście, jej tęczówki nie zmieniły koloru, jednak jej włosy zostały ścięte i przefarbowane. Do tego nosiła okulary i mimo, że na dworze było strasznie gorąco - ona miała na sobie jeansy i koszulkę na cienkich ramiączkach oraz glany. To ostatnie zdziwiło mnie chyba najbardziej.
 - Co tutaj robisz? - zapytałem momentalnie, nie otwierając szerzej drzwi. Szczerze jej nienawidziłem.
 - Kuzyn, co ty! Wpuść mnie, przyjechałam do miasta na studia! - wykrzyczała i wsadziła swojego glana tam gdzie nie trzeba, przez co przytrzymała drzwi i zaraz popchnęła mnie. Cholera. Była silniejsza niż ja, bo ja prawie nie upadłem. - No! Powitaj kuzyneczkę! - powiedziała i podbiegła do mnie i przytuliła się mocno. - Co u ciebie? - zapytała i wychyliła się, a widząc Oliwera - momentalnie wyskoczyły jej na twarzy rumieńce i zachichotała. - Wrócę za dwie godzinki, nie będę am przeszkadzać - powiedziała, puściła do mnie oko i rzuciła swoją wielgaśną torbę na ziemię. Wygrzebała z niej tylko mały plecak i zaraz wybiegła.
 Wróciłem do Oliwera, równie zaskoczonego, jak ja.
 - To byłą moja kuzynka - Laara - powiedziałem momentalnie, zanim zdążył zadać pytanie. - Jest ode mnie trochę młodsza i z tego, co zrozumiałem będzie u mnie mieszkać na czas studiów - powiedziałem i westchnąłem głośno. Złapałem go znowu za rękę i zaraz wyciągnąłem ją do siebie, kładąc sobie na policzek. - Nic nie musisz mówić - powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się do niego miękko.
 Skończyłem jeść, po czym zabrałem brudne naczynia do zlewu. Następnie pochowałem jeszcze kieliszki, wyrzuciłem butelkę po winie i zabrałem Oliwera na kanapę. Momentalnie usiadłem na nim okrakiem i złapałem go za szyję, przyciągając go do siebie, żeby pocałować. Mocno, tak, żeby dobrze zapamiętać dotyk jego wspaniałych ust.
 I pewnie całowałbym go tak jeszcze długi czas, gdyby nie to, że to on mnie odsunął.
 - Dopiero jak zerwiesz ze swoją pracą będziemy mogli zrobić coś więcej - powiedział i zabrał swoje ręce, które wcześniej położył na moich biodrach.
 Jęknąłem i pocałowałem go znowu. - Ale mogę cię całować? - zapytałem z miękkim uśmiechem, a kiedy ten odpowiedział na moje pytanie oddaniem pocałunku, pogłębiłem go nieco.
 I tak naprawdę mogłoby być cały czas.

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział VI - Mój największy problem

 Już teraz chyba nie potrafiłbym powiedzieć, jak to wszystko się zaczęło. Już teraz nie umiałbym powiedzieć, czemu zacząłem przychodzić do clubu, burdelu i wyżeracza kasy jednocześnie. Pewnie... Potrzebowałem odczuć czegoś innego, niż tylko straty po rozstaniu z Tommym. Oh, Boże. Co to był za facet. Był cudowny, wspaniały, kochany, uroczy. Wiecznie wiedział, co zrobić, żeby poprawić mi humor. I był zawsze przy mnie, kiedy go potrzebowałem. Aż nie znalazł sobie lepszego sponsora. Wtedy jego "wielka, wieczna" miłość skończyła się, a ja... Zakochany idiota zostałem sam na lodzie.  Pamiętam, że były to wakacje, a ja włóczyłem się, kolejny raz, po ulicach tego pięknego miasta. Aż nie natrafiłem na billboard z nazwą clubu oraz do piską "u nas  zatopisz wszystkie smutki". Więc wszedłem do środka.
 Od razu zauważył mnie taki mały chłopiec. Chłopiec... Wyglądał, jak dziecko. Może i miał te dwadzieścia lat, jednak był mały i chudy. A do tego przysiadł się do mnie i pozwolił mi płakać na swoim ramieniu i mówić wszystko to, co przyszło mi do głowy. Więc przyszedłem znowu. I znowu. I kolejny raz. Aż nie wyszło na to, że jeżeli nie zostawałem do trzeciej w pracy - bywałem w Wet Flower codziennie. A najśmieszniejsze było to, że nigdy nie miałem okazji się mu przedstawić. Ani on mi. Wiem, że wołali na niego Danny, jednak... Czy to było jego prawdziwe imię?
 Nie mam pojęcia, czemu zastanawiam się nad tym, stojąc zaraz przed jego domem. Tak. Umówiłem się z nim. Pierwszy raz od pół roku, zaprosiłem go gdzieś indziej, niż tylko do rozmowy w burdelu.Znaczy... Nie nazwałbym tego zaproszeniem. Bo to ja się wprosiłem i powiedziałem, że zrobię mu obiad. Ale.. należy się mu. Tym bardziej, że wiem, jak pracuje i jak bardzo musi mu to siedzieć na psychice. Szkoda mi go. Zabrałbym go do siebie... Jednak nie umiem. Dla mnie jest przyjacielem, którego czasem lubię pocałować i przytulić. Ale nie potrafiłbym być z nim na dłużej, zwłaszcza, kiedy on co noc dawałby dupy kolejnym pięciu facetom. A potem jeszcze mówił, jak dobre są z tego pieniądze. Nie. To nie dla mnie. Ja jestem.. tradycjonalistą. Wolę, żeby jakby był ze mną - był tylko ze mną. A nie ruchał się na prawo i lewo, a potem mówił mi w łóżku, jak to cudownie było i, że mnie kocha. A to mogę powiedzieć jasno, że spanie z dwudziestką w miesiącu to czysta i niewybaczalna zdrada.
 Zadzwoniłem dzwonkiem i brunet zaraz pojawił się w drzwiach. Zaspane twarzy nie miał. Jednak jego włosy były w nieładzie, a do tego był w piżamie w pandy.
 - Urocze - mruknąłem i przytuliłem go na powitanie, pokazując mu torbę pełną zakupów. - Zrobię ci zapiekankę, co ty na to? - zapytałem z miękkim uśmiechem i poszedłem do pięknej, czarnej kuchni z matowym srebrem. To naprawdę musi być dobra robota.
 - Co u ciebie? - usłyszałem zza pleców, kiedy rozpakowywałem zakupy. Postawiłem wino przed nim i uśmiechnąłem się szeroko, po czym zabrałem je do lodówki. Przyda się potem, jak będziemy jeść obiad.
 - Ano nic. W sumie nic. Byłem w robocie, ale zwolniłem się od dwunastej, bo musiałem iść do urzędu - powiedziałem i po krótkich poszukiwaniach znalazłem patelnię, oraz garnek. Na patelnię ukroiłem kawałek margaryny, a do garnka nalałem wody i wstawiłem na gaz, dodając łyżkę soli. Pokroiłem pieczarki, szynkę, cebulę i paprykę. Dopiero teraz odpaliłem płytę i odwróciłem się na chwilę do chłopaka. - A co u ciebie?
 - Jestem zadowolony, bo ma mi kto coś ugotować. Nie będę musiał ubierać się i iść gdzieś po jakieś sushi, czy chińszczyznę - powiedział i uśmiechnął się do mnie tak słodko, jak tylko on potrafi.
 Odwróciłem się i wrzuciłem na patelnię cebulę z pieczarkami.
 - Hah. Jak będziesz chciał to co dziennie mógłbym przychodzić i ci coś gotować. Pochwalę się tym, że nie jestem w tym nowicjuszem - powiedziałem, dodając do smażenia także szynkę oraz paprykę. Dodałem do gotującej się wody makaron rurki i pokroiłem na szybko pietruszkę. Wrzuciłem to na patelnię, a następnie przyprawiłem uniwersalną przyprawą, pieprzem, solą i dodałem odrobinę czosnku. Uśmiechnąłem się do chłopaka.
 - Oczywiście, że chciałbym. Nie ma nic lepszego od widoku faceta w kuchni. Tym bardziej, kiedy taki sam chce dla ciebie gotować - powiedział i zaraz poczułem, jak przykleja się mi do pleców. Uśmiechnąłem się lekko i położyłem dłonie na tych jego, drobniejszych od moich.
 - No to masz załatwione - powiedziałem i odcedziłem makaron. Wziąłem naczynie żaroodporne i wsypałem tam makaron, następnie całą zawartość patelni. Posypałem zdrobnionym serem i wsadziłem do piekarnika, aby tam się zapiekło.
 Chyba tak będzie dla mnie najlepiej, co? Będę miał się kim zajmować. A do tego ten ktoś tego chce, więc nie wiem, czemu miałbym tego nie robić. Mam zajęcie. Zwłaszcza po odejściu Tommy'ego.

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział V - Witamy w domu

 Ubrałem swoją kurtkę, a potem zarzuciłem na szyję komin. Ah, kupiłem go już chyba dwa lata temu, a przez to, że mam do niego sentyment - nie potrafię go wyrzucić. Niestety, ale bardzo szybko przywiązuję się do swoich rzeczy i potrafię je chomikować, mimo, że wiem, że nigdy i do niczego mi się nie przydadzą.
 Zarzuciłem sobie torbę na ramię i tylko wyciągnąłem papierosa, z którym to już wyszedłem z lokalu. O godzinie szóstej nie było już nikogo na ulicach, więc było dużo przyjemniej, tym bardziej, że w słuchawkach leciała moja ulubiona kapela, którą słucham i słucham i nie umiem przestać, mimo, że zmienili wokalistę bodajże rok temu? Albo dwa. Ah, nie ma to jak dobre Trzy Dni Chwały.
 Zaciągnąłem się dymem, dochodząc na przystanek. Usiadłem na jednym z zimnych krzeseł i spojrzałem na wszystkich dookoła. Jakiś facet w stroju roboczym, wygląda, jakby miał za sobą ciężką noc. Czyżby problemy z niespaniem? Kilka dzieciaków siedziało i czekało na autobus. Pewnie jeżeli nie wstałyby godziny wcześniej i teraz nie siedziały tutaj - nie zdążyłyby do szkoły. Jakaś staruszka siedziała zaraz obok mnie i trzymała się laski. Na jej pomarszczonej dłoni. na serdecznym palcu lewej ręki, w ciągu dalszym spoczywała obrączka, a sama w siatkach miała znicze. Czyżby mąż już dawno umarł? A może było to niedawno? Ah... Nie powinienem nad tym rozmyślać.
 Wyciągnąłem swój telefon i zmieniłem piosenkę, wyrzucając gdzieś w kąt kiepa. Wszedłem do autobusu i jedynie pomogłem tej staruszce.
 - Dziękuję, chłopcze, jesteś bardzo miły - powiedziała i usiadła na wolnym miejscu, kiedy ja się do niej uśmiechnąłem. Gdybyś wiedziała, co robiłem godzinę wcześniej... - pomyślałem i uśmiechnąłem się do własnych myśli.
 Wysiadłem paręnaście przystanków dalej i musiałem przejść jedynie trzy, czy cztery metry. Okropne jest to, że mieszkam w domu moich zmarłych rodziców. Niby wszystko jest odnowione, bo przy dniówce wynoszącej dwa tysiące łatwo było zrobić generalny remont, ale bardziej chodzi o to, że kiedy oni jeszcze żyli w całym domu zawsze pachniało obiadem i takim ciepłem rodzinnym. A kiedy zamieszkałem sam nagle tutaj zrobiło się strasznie... Pusto, a z powodu mojej pracy nigdy nie potrafiłem znaleźć kogoś dla siebie na dłużej i tak oto mieszkam tutaj od dwóch lat, udając, że wcale mi to nie przeszkadza.
 Pierwsze, co zrobiłem to odstawiłem ciuchy z mojej torby do kosza na pranie w suszarni. Poszedłem do garderoby i wyciągnąłem sobie piżamę. Polazłem do łazienki, gdzie napuściłem sobie wody, a za ten czas umyłem zęby i ogoliłem się. Nigdy nie lubiłem swojego zarostu, a tym bardziej, kiedy był dwu, czy trzy dniowy.
 Wszedłem do wody, odprężając wszystkie swoje mięśnie. Ah. Właśnie tego potrzebowałem. Ciepłej kąpieli w mojej samotności i azylu. Niczego więcej mi do szczęścia nie trzeba... Chociaż... Gdyby byłby tutaj Olivier, byłoby jeszcze przyjemniej. Głaskałby mnie po głowie i opowiadał, co u niego w pracy. A potem mówił, że mnie kocha i nie wyobraża sobie beze mnie życia... Oh, Boże. Ile ja bym za to oddał. Pozwoliłbym się chyba nawet pokroić za jeden taki poranek.
 Wstałem i spuściłem wodę. Ubrałem się w swoją piżamę i zanim się obejrzałem - leżałem już w łóżku, przykryty kołdrą. I naprawdę wiele mi nie trzeba było, bo zaraz zasnąłem.

***

 Usłyszałem dźwięk dzwonka, więc podniosłem się leniwie na łokcie. Zawsze śpię na brzuchu, bo inaczej nie umiem. Sięgnąłem po telefon i znowu się położyłem.
 - Danny z tej strony, słucham? - zapytałem do słuchawki zaspanym głosem. 
 - Hej, gdzie jesteś? - Usłyszałem w słuchawce głos Oliviera, więc podniosłem się momentalnie z ogromnym uśmiechem na ustach. 
 - W łóżku. Mówiłem ci, że muszę odespać. Stało się coś? - zapytałem, a zaraz usłyszałem śmiech.
 - To wstawaj księżniczko. Podaj mi adres. Zaraz przyjdę i zrobię ci coś do jedzenia, co ty na to? - zapytał ze swoim, jak zwykle pięknym, szarmanckim tonem, przez co nie potrafiłem się nie zgodzić.
 - Już wysyłam. Do zobaczenia - mruknąłem i rozłączyłem się, uśmiechając szeroko. Wysłałem na jego numer swój adres, a następnie zapisałem go jako "Olivier <3". Nie umiałem inaczej, no.
 Podniosłem swój ciężki tyłek z łóżka i polazłem do łazienki. Nie chce mi się ubierać. Dzisiaj nie pracuję, więc Olivier zobaczy mnie w piżamce w pandy. Pokocha to, ja to wiem. Jednak twarz i zęby muszę umyć. Inaczej czułbym się z tym wszystkim źle. 
 Kiedy już zrobiłem to, co zrobić musiałem - usiadłem w kuchni i włączyłem radio, żeby nie było tak głucho. Nienawidzę ciszy. A teraz tylko poczekać na mojego blondyna, który zrobi mi przepyszny obiad. Tak cholernie go kocham... Musiałbym mu to kiedyś powiedzieć, dla czystej reakcji. Żeby chociaż dowiedział się, czy to... To platoniczna miłość, czy tylko nieodwzajemniona? To trochę żałosne. 

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział IV - Dwóch przyjaciół

 - Ah, i... - zaczął mój blondyn, więc uśmiechnąłem się lekko i kiwnąłem głową na znak, żeby mówił. - Nie wiem, czy wiesz, ale mam na imię Olivier - powiedział po chwili i teraz to on się do mnie uśmiechnął.
 - Do zobaczenia, Danny - szepnął, mimo głośnej muzyki i ucałował mnie w czoło. To było... Kochane. I urocze, jednocześnie. Od tak dawno go znam, a dopiero dzisiaj poznałem jego imię. To trochę przerażające, jednak nie mówię, że złe. Lepiej późno, niż wcale, podobno.
 Westchnąłem i podszedłem do baru, odebrałem swoje papierosy i wyszedłem na zewnątrz. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem, a widząc dwóch facetów - uśmiechnąłem się do nich uroczo. Podeszli do mnie, powiedzieli, że czekają, po czym weszli do środka. A ja? Ja zostałem i dalej paliłem swojego papierosa, pozwalając, żeby zimne powietrze tuliło moje ciało. Jest w chuj zimno. Tym bardziej, że jest zima. Późna. A do wiosny jeszcze daleko.
 Wyrzuciłem kiepa i wszedłem do środka. Oddałem papierosy barmanowi, a po chwili podszedłem do wcześniej spotkanych przed wejściem chłopaków. Usiadłem jednemu na kolanach, kiedy na drugim wyłożyłem swoje nogi. ten pierwszy był niskim, grubym brunetem, jednak ten drugi w sumie był całkiem przystojny. Jednak nie tak bardzo, jak Olivier.
 W pewnym momencie jeden położył mi rękę na biodrze i wsunął rękę pod koszulkę. Jego łapa była zimna, a ja jak zawsze nie umiałem ścierpieć tego uczucia, kiedy się do mnie dobierają.
 - Ile bierzesz, co? Malutki? - zapytał blondyn, szepcząc mi do ucha, po czym przegryzł je trochę za mocno.
 - czterysta - powiedziałem po chwili, a widząc, że ten drugi pcha mi rękę do krocza, westchnąłem. - Jeżeli chcecie na raz dwóch to tysiąc - powiedziałem momentalnie i kiedy ci skinęli głową zabrałem ich ze sobą do pokoju, od razu zauważając, że zamiast Jeff'a, jako nasz ochroniarz stoi Robert. Kiedy oni się zamienili?
  Przyciągnąłem pierwszego i pchnąłem go na łóżko, kiedy drugi zaczął się o mnie ocierać od tyłu. Zaraz pozbyli się mi spodni, a ja zdążyłem jedynie jednemu krawat, a drugiemu ściągnąć koszulę.
 - Pierw kasa - powiedziałem momentalnie, kiedy byłem już nagi. Wyciągnęli pieniądze i położyli je na szafeczce. Uśmiechnąłem się i zaraz jeden usiadł na łóżku i włożył mi rękę we włosy. Rozpiąłem mu spodnie, a następnie odsłoniłem jego bokserki, aż nie dokopałem się do jego penisa.
 Wziąłem go do ręki i przez moment jedynie go obserwowałem, a dopiero po chwili wziąłem go niemal całego do ust. Dobra, nie powiem, ale przez moment się krztusiłem. Jednak było to tylko chwilowe przeżycie, bo zaraz moja głowa, przy pomocy ręki grubasa, zaczęła jeździć po całej jego długości. Pieściłem go też językiem i ręką tam, gdzie przez ruchy nie byłem w stanie dotrzeć.
 Za to zaraz poczułem, jak ten drugi, przystojny, wchodzi we mnie. Hah. Po tylu latach w tym zawodzie dobrze rozpoznałem, że ma gumkę. I dobrze. Inaczej nie pozwoliłbym mu.
 Musiałem na moment wyciągnąć go z ust, żeby jęknąć, ale zaraz grubas znowu zabrał moją głowę, mówiąc, że nie za to zapłacił. I w sumie jęczenie, obciąganie i udawanie, że mi się to podoba, jakoś mi wychodziło. Ba. Oni byli zachwyceni, bo słyszałem, jak pięknie wzdychają, jęczą i podniecają się samym tym, że tutaj jestem.
 Obaj przyśpieszyli swoje ruchu, obaj, bo grubas też zaczął się ruszać. Sam. Już tak naprawdę nie miałem co robić, bo oni jedynie się ruszali. A ja miałem już dość. Ale zaraz grubas doszedł mi w ustach, więc wyplułem to, co w nich miałem na pościel, a za to pozwoliłem jeszcze skończyć przystojnemu. Jęknąłem głośno, a następnie zrobił to ten i poczułem, jak jego ruchy kończą się krótkimi pchnięciami.
 Zrzuciłem go z siebie, bo się na mnie położył i przez moment łapałem powietrze. Jednak zaraz wstałem i ubrałem się. Zabrałem swoje pieniądze, schowałem je do nerki i spojrzałem na nich.
 - Wypierdalać - powiedziałem machinalnie, pokazując drzwi. Jednak oni zaśmiali się i dalej leżeli. - Wypierdalać, bo was inaczej wyprosimy - powiedziałem i wyszedłem. Powiedziałem Robertowi, że jak nie wyjdą w ciągu piętnastu minut ma ich wywalić.
 A ja? No cóż... Ja wyszedłem na bar, potem za niego i przebrałem się. Czas do domu, jak to mówią.

Rozdział III - Mój kochanek

 Dzisiejszy dyżur miałem już nie tylko na bramce, ale i w części miłości, jak ja to nazywałem. Czyli miałem pilnować wejścia d klubu, oraz uważać, żeby zaraz jakiś stary dziad nie zgwałcił jakiegoś chłopaczka. W końcu nikt z nas nie chciałby tragedii, tym bardziej, że jest tutaj kilku takich.... Mniej doświadczonych, powiedzmy.
 I już myślałem, że w sumie nic się nie będzie działo, aż nie zawołał mnie Danny. Nasz ulubieniec, bo w sumie przynosi najwięcej pieniędzy. Ludzie przychodzą tutaj do niego, zamawiają najdroższe drinki, a do tego on też ma z tego radochę, bo dostaje niezłe sumki w burdelu. I pomyśleć, że ma dopiero dwadzieścia jeden lat to ja nie umiem tego zrozumieć. Poza tym... Jest w Wet Flower od początku, co mnie też niesamowicie dziwi, bo musiał mieć siedemnaście lat. Zresztą. Mnie to już nic nie zdziwi, tym bardziej, że mamy tutaj jednego szesnastolatka, Gabriela.
 Złapałem starego dziada za koszulkę.
 - Dzięki, złotko - powiedział Danny, a nasz przyjemniaczek został wyrzucony przed wejście do klubu. Zaraz potem poleciały za nim jego ciuchy i wróciłem na salę. Nic się nie działo, a za godzinę mam zmianę, o tyle dobrego. Bo już w sumie trochę przysypiam. I chcę do domu. Do mojego kochanka. Do mojego chłopaka, z którym jestem już od dwóch lat. I mamy pomysł, żeby gdzieś wyjechać i wziąć ślub.
 Odetchnąłem i wziąłem wodę od barmana. Pogadałem z nim i zaraz przyszedł George, który to zamienił się ze mną. Poszedłem do szatni za barem i zabrałem stamtąd swoje ciuchy raz plecak. Wyszedłem, żegnając się. No i jeszcze zauważyłem, że Danny liże się z jakimś facetem. Słodkie. Tym bardziej, że ja tego gościa kojarzę. Kiedyś, jak nie chciałem go wpuścić, powiedział, że mam zawołać właśnie naszego słodkiego, chudego, bruneta o niebieskich oczach. I tylko dzięki temu, że się znali miałem prawo do wpuszczenia go tutaj.
  Zatrzymałem się na światłach. Do domu już tylko kilka metrów. Takie szczęście. Położę się spać i będę znowu do życia.
 Przeszedłem przez ulicę i zaraz wszedłem w jedną z mniejszych uliczek. Znalazłem swoje drzwi, po czym przeszedłem przez nie i sprawdziłem skrzynkę. Już chyba miałem taki nawyk. Wszedłem po schodach, potem kolejnych i znowu, aż nie znalazłem się na drugim miejscu. Cicho, żeby nie obudzić Jonathana, od kluczyłem drzwi i wszedłem do środka. Ściągnąłem swoje buty, potem torbę. Polazłem do sypialni, a widząc, że ten śpi - uśmiechnąłem się lekko.
 Poznaliśmy się przez dosłowny przypadek. Kiedyś spóźniłem się do pracy, więc biegłem i na jednym z zakrętów przez przypadek wpadłem na chłopaka. Mały, rudy, z brązowymi oczami, oblał kawą i zaczął na mnie kląć, więc przeprosiłem go i zaprosiłem do siebie, bo w sumie miałem blisko. Tam mógł się umyć i dałem mu jakieś swoje ciuchy, które były na mnie za małe. Niestety, ale Jonathan ma zaledwie metr siedemdziesiąt dwa wzrostu, kiedy ja mierzę dwa metry bez dwóch centymetrów, więc spodni mu swoich dać nie miałem jak. Potem zrobiłem mu kawę i kiedy tak siedzieliśmy na mojej kanapie, okazało się, że mamy masę tematów. Nie zamykały nam się usta, więc spotkaliśmy się jeszcze raz i kolejny... Aż nie dowiedziałem się, że jego facet go notorycznie bije. Oczywiste jest, że nie chciałem go tego dopuścić, żeby w pewnym momencie zabił mojego chłopca,w którym się zakochałem, więc pewnego dnia zabrałem walizkę ze swojego domu i przyszedłem do Jonathana, kiedy jego facet był w domu. Dostał kilka razów w twarz i leżąc na podłodze patrzył, jak pakuję swojego obecnego chłopaka. Zabrałem go od niego i teraz nie chciałbym dopuścić, żeby znowu przechodził przez takie piekło, więc rozpieszczam go jak tylko mogę. Przez to, że ja dobre zarabiam - Jonathan nie pracuje, co najmniej trzy razy w roku jeździmy i latamy na jakieś wycieczki. Czasami za granicę, czasami w kraju. Do tego robię mu obiady, kiedy mam nocki i przynoszę śniadania do łóżka. Zabieram na zakupy, a do tego przytulam i całuję i powtarzam, że go kocham oraz, że nie musi się niczego przy mnie bać.
 I jakoś tak wytrzymuje ze mną aż dwa lata. Niesamowite.
 - Wróciłeś? - zapytał przez zaspany głos, kiedy to ja rozbierałem się z ciuchów, aż nie zostałem w samych bokserkach.
 - Tak, śpij. Już się kładę - powiedziałem z lekkim uśmiechem i wgramoliłem się pod kołdrę na łóżko. I zaraz mój mały przytulił swoją głowę do mojej klatki piersiowej i dalej spał. Czy on nie jest uroczy? Głaskałem go jeszcze chwilę po głowie, dopóki sam nie zasnąłem.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział II - Od słowa do słowa.

 Kiedy tylko wszedłem do środka - znalazłem mojego chłopaka, który miał przy sobie już dwa kufle piwa. Uśmiechnąłem się do niego lekko, widząc to, po czym podszedłem do niego i przywitałem się krótkim całusem. Czasami mam wrażenie, że zachowujemy się jak normalna para. Z tą różnicą, że nie wiem gdzie mieszka, nie mam jego numeru i spotykamy się tylko w burdelu, w którym, jakby nie patrzył, pracuję i zarabiam.
 - Co tam w pracy? - zapytałem, wypijając mniejszy łyk piwa. Czasami potrafimy takie jedno piwo pić całe godziny,bo tak długo gadamy. Boże, jak ja to uwielbiam. Nie wiem, jak wytrzymałbym tutaj, z tymi świrami, gdybym pewnego dnia nie przysiadł się do niego i nie zaczął pocieszać z powodu jego rozstania z jego miłością życia. Ciekawe, czy teraz ma nową?
 - Same nudy. Mój szef się dzisiaj przypierdolił - powiedział dopiero po chwili, spoglądając na mnie tymi swoimi zielonymi, niczym trawa, oczami. I wiem już, że teraz, w tym momencie, nie będę potrafił odwrócić od niego wzroku. To za dużo kosztowałoby mnie i moje uczucia. Patrzyłem na niego jak zaczarowany, zresztą... Nic nowego. - Powiedział, że program, który zrobiłem, jest zbyt skomplikowany, nawet, jak dla klienta i będę musiał mu to albo tłumaczyć, albo go zmieniać. - Tak. Jest informatykiem. Kiedyś nawet naprawił mi komputer, kiedy ten się zepsuł. Pochwaliłem mu się moją inteligencją w sprawie komputerów, a ten tak po prostu powiedział, że mam go przynieść. Dostałem już następnej nocy. Czy on nie jest wspaniały? - Więc siedziałem dzisiaj do chyba dwudziestej trzeciej, żeby to pozmieniać - powiedział już zmarnowanym głosem i odsunął się do tyłu na fotel. - I dlatego tak późno przyszedłem - dodał dosłownie sekundkę potem, całkowicie rozpromieniony.
 - Najważniejsze, że przyszedłeś - powiedziałem z lekkim uśmiechem, po czym zagryzłem wargę, chcąc jakby kolejny raz poczuć jego usta na swoich. A nie będę go całować. Bo nie mogę narzucać się klientowi i to on ma mnie całować. Zwłaszcza, że robi to tak wspaniale.. Eh... Rozpływam się przy nim, nawet, jeżeli już nie jeden gościu mnie całował.
 - No tak. A co u ciebie? - zapytał po chwili, a ja jakby machinalnie rozejrzałem się po całej sali.
 - Nic nowego. Dostałem trochę wyższą wypłatę, powiedzmy - odpowiedziałem i roześmiałem się cicho. No, bo... Jakby nie patrzeć - zabranie całego portfela kolesiowi to niezła premia. - A tak to stare gówno. Dzieciaki liżące się z dziadami, starsi z młodszymi, wiesz... Jak to nas Wet Flower - powiedziałem i wzruszyłem ramieniem. - Nic się nie zmienia - dodałem po chwili i spojrzałem na niego. Tak bardzo chciałem powiedzieć "I dlatego ty jesteś moją odskocznią", jednak nie mogłem. Bo to nie przystoi. Tym bardziej, że on nie wie, że ja go kocham. Naprawdę mocno go kocham. I nie umiałbym żyć bez jego pięknych oczu, czy aksamitnego, niemalże gładkiego jak jedwab, głosu i delikatnych, a jednak zdecydowanych ruchów, kiedy podnosi piwo. Ale on się o tym nie wdowie. Bo nie może. Ja nie mogę mu powiedzieć.
 - Chciałbyś się kiedyś gdzieś indziej spotkać, niż tutaj? - zapytał nagle, a ja poczułem, jak moje oczy błyszczą. Tak, na pewno chociaż troszkę zabłyszczały ze szczęścia. Jednak, kiedy przypomniałem sobie regulamin, momentalnie posmutniałem.
 - Nie mogę. Nie można wchodzić w osobistą relację z klientami - powiedziałem, po czym zagryzłem dolną wargę, a wtedy ten zabrał moje usta i uwolnił je z żelaznego uścisku moich zębów. Spojrzałem na niego, lekko zarumieniony, po czym złapałem go za rękę i odsunąłem ją od siebie. - Przykro mi, ale gdyby zobaczył mnie mój szef, miałbym przejebane. A to serio dobra robota - powiedziałem i westchnąłem, po czym zauważyłem, jak ten się do mnie przysuwa, a chwilę potem unosi mi podbródek do góry i lekko całuje. Chciałem więcej. Więcej jego. Jego ciała przy moim, jego ust przy moich. Ale.. No, cholera. Nie mogę.
 - Proszę - powiedział, kiedy tylko się odsunął, a ja chwilę potem pokiwałem głową na zgodę.
 - Daj mi swój telefon - poprosiłem i ten zaraz z lekkim zaciekawieniem w oczach, podał mi go. Na szybko, tak naprawdę naskrobałem swój numer i zapisałem mu siebie jako "Miś". Oddałem mu, pokazując, że ten jest mój. - Kończę o szóstej. Od trzeciej jestem wolny, bo muszę odespać - powiedziałem z miękkim uśmiechem, nie wierząc w to, że mu ten numer daję. Cholera, jasna. Przecież tak nie można. Ja tak nie mogę. To... To... Poczułem jego usta na swoich. Od razu oddałem pocałunek i nawet wsunąłem mu rękę we włosy, chcąc, żeby przytrzymał tak dłużej.
 Ah. Nie wierzę, że taki... To musi być naprawdę miłość.

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział I - Papierosy

  - Dawaj kasę i spierdalaj - powiedziałem momentalnie podnosząc się z łóżka. Podszedłem do swoich ciuchów, a mianowicie do swoich obcisłych jeansów i zwykłej, białej bluzki. Założyłem je niemal tak szybko, jak wcześniej ten napalony grubas je ze mnie  ściągnął.
- Jest w portfelu - mruknął, po czym odwrócił się na drugą stronę. Albo już był zalany, albo serio bardzo się zmęczył. No, pewnie z jego wagą wysiłek piętnastominutowy jest czymś strasznie wyczerpującym.
 Sięgnąłem do jego marynarki, w której rzeczywiście był portfel. I to jeszcze jak grubo wypchany. Jasne jest, że zabrałem wszystko, co tam było, a nie tylko moje wynagrodzenie. Następnie zawołałem Jeff'a. To taki... Ochroniarz. Niby stoi na bramce i pilnuje, by wchodzili tylko faceci, jednak czasami zdarzało się, że uratował mnie od zbyt nachalnego klienta, albo wyprowadzał tych, którym zachciało się zasypiać w naszych łóżkach. Wara.
 Tak więc i tym razem mój, lepszej budowy, kolega podszedł do miłego pana, którego to złapał za koszulkę i wyrzucił, a zaraz po nim jego ciuchy.
 - Dzięki, złotko - powiedziałem z szerokim uśmiechem i schowałem pieniądze do małej nerki, którą nosiłem ze sobą. Niestety, ale staników nie noszę, a z kieszeni pieniądze zawsze mi wypadały, kiedy się rozbierałem, więc nie mam innego miejsca. A poza tym to bardzo wygodne. Tym bardziej, że taka dniówka się tutaj mieści.
 Wyszedłem na zewnątrz. Znaczy się... Do baru. Widziałem dziadków, których obsługiwali chłopacy młodsi ode mnie, bo mieli po osiemnaście - dziewiętnaście lat. Jednego nawet takiego mamy, co wrażeń szukał i w wieku szesnastu lat został dziwką. No, niby robi to samo, co ja, ale ja nie jestem prostytutką w formie męskiej. Ja jedynie dotrzymuję samotnym i smutnym panom towarzystwa. A to, że za dodatkową zapłatę mogę zrobić takiemu delikwentowi loda, czy dać mu tyłek to nic takiego, czym mam się szczycić. Zwłaszcza, przy takim jednym, który często tutaj przychodzi. I najczęsciej przysiada się do mnie.
 Nie powiem, żebym nie był z tego powodu szczęśliwy - bo jestem niesamowicie. Takich przystojnych, wysokich, dobrze zbudowanych, o zielonych oczach, blondynów nie spotyka się wszędzie. Tym bardziej, kiedy taki lubi z tobą rozmawiać. A ja uwielbiam. Po prostu kocham nocki, kiedy on przychodzi i opowiada mi o swojej pracy, o miejscach w których był, o jego byłych, którzy zostawiali go po pięciu miesiącach. Kocham o tym słuchać i wtedy mogę przesiadywać na sali całe godziny, słuchając go jedynie. Nie wiem, co on takiego w sobie ma. Po prostu, kiedy zaczyna mówić, jestem zaczarowany jego słowami i ich dźwiękiem. Nie mogę odwrócić oczu od jego ruszających się ust, czy nie umiem zatkać uszu i nie słuchać jego pięknego, entuzjastycznego głosu. To trochę tak, jakbym chciał zagłuszyć dźwięk anioła. Dosłownie.
 - Ej, Danny. Słuchasz mnie? - W pewnym momencie przestałem rozmyślać i nasz barman - Tyriel klepnął mnie w ramię, podając mi kieliszek.
 - Tak, tak. Zamyśliłem się. Kopsnij mi po papierosy, co? - poprosiłem ładnie, wręcz kładąc się na barze. Pociągnąłem wódkę jednym susłem i ten zaraz się zjawił. Wraz z moją paczuszką nową. Co noc kupuję nową. Bo muszę. Po każdym ich bawieniu się ze mną - bez papierosa nie jestem w stanie wytrzymać reszty nocy. w wieku trzydziestu lat pewnie moja cera będzie już niemożliwie zniszczona, jednak mam to gdzieś. Nawet wtedy będę się bawił z innymi mężczyznami. Głównie ze względu na to, że nie umiem żyć bez seksu. Nigdy nawet się się starałem. Nie chcę. Tak jest mi dobrze, kiedy faceci, po kolei dochodzą, a ja mogę się cieszyć z tego, że nie muszę szukać sobie faceta na noc. Wystarczy przyjść do pracy. I mam wszystko jak na dłoni.
Wyszedłem na zewnątrz i odpaliłem papierosa. Właśnie... Tak. Właśnie zauważyłem mojego chłopaka. Mojego? Nie jest mój. Ale lubię go tak nazywać.
Podbiegłem do niego i rzuciłem mu się na szyję. - Idź, zamów już coś, zaraz przyjdę - obiecałem i uśmiechnąłem się do niego szeroko, kończąc papierosa. Moja ostoja w tym całym gównie właśnie przybyła. Już nie będę musiał się męczyć z innymi, starymi prykami, którzy chcą mnie grzmotnąć i pójść. On jest inny. Przychodzi tutaj co dziennie od pół roku. I nigdy, jako klient mający do tego prawo, nie zechciał iść do drugiej części burdelu. Zawsze tylko siedzieliśmy i rozmawialiśmy. I kto zdziwiłby się teraz, że ja go po prostu kocham?