poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział X - Miłość, czy praca?

 Kiedy wstałem, wiedziałem, że nie bardzo będę w stanie iść do pracy. Jednak i tak to zrobiłem. Podniosłem tyłek z łóżka i polazłem pod prysznic. Ogoliłem się, umyłem zęby i zrobiłem sobie kreskę na górnej powiece, a tą dolną rozmazałem. Westchnąłem głośno do swojego odbicia, zauważając, że ktoś zrobił mi malinkę. Teraz tylko.. Jeden z tych dziadów? Nie. Nie dosięgliby nawet. No to w takim razie musiał mi ją zrobić Oliwer. Ale kiedy? Przecież takie rzeczy powinienem zapamiętać! Tak samo jak te jego słowa, chociażby. Nic z tego nie będzie.
 Ale ja naprawdę chcę rzucić tą pracę! Ale nie mam jak. Bycie panem do towarzystwa jest fajne, tym bardziej, że i mam kogoś, to chciałby ze mną pogadać, idę z kolesiami do łóżka, więc się zaspokajam, nie zapominając o tym, że dostaję za to kasę. I to całkiem grubą. Więc bez przesady. A ja nie umiem zrozumieć, dlaczego on się tak telepie do tego. Ja... Ja chyba już za bardzo się od tego uzależniłem. Od wygodnego życia, wolnego trzy razy w tygodniu, tygodniówki wynoszącej wypłatę za miesiąc jakiegoś robola. Ja... Ahm... Nie umiem podjąć decyzji. Nie chcę go stracić! Oczywiście, że nie. Ale z drugiej strony mam z tego wszystkiego zrezygnować? Nie.
 Ubrałem się w ładny, przylegający do mojego ciała top. Do tego założyłem kabaretki i krótkie spodenki. Założyłem na to długie, żeby już nie gapili się na mnie aż tak bardzo. Zarzuciłem na nogi martensy i polazłem tylko do Laay, ubierając kurtkę.
 - Wstawaj, młoda - mruknąłem, opierając się o framugę. - Wychodzę do pracy, więc jak przyjdzie Oliwer wpuść go i powiedz, że wie, gdzie mnie szukać. Wracam późno, a na blacie położę ci kasę na coś do żarcia i takie tam. Idź sobie na zakupy - mruknąłem i polazłem do kuchni. Położyłem na blacie pieniądze, po czym wyszedłem.
 Dzisiaj było ciepło. Nie dość, że wiał lekki wiaterek, do tego świeciło słońce, które grzało, a nie raziło. Było tak dobrze, że mogłem iść w rozpiętej kurtce. Tak się cieszę!
 Zaraz wsiadłem do swojego autobusu. Pojechałem nim na ulicę, na której zawsze się zatrzymuję i wysiadłem. Potem tylko światła, kawałek ulicy i już byłem przed klubem.
 - Hej, Jeff - mruknąłem na wejściu i uśmiechnąłem się do niego miękko. Wydaje się być jeszcze szczęśliwszy, niż zawsze jest o tej porze. Coś się wydarzyło? W sumie chciałbym wiedzieć co. Byłoby ciekawie. Może dziewczyna, żona, czy kogo on tam ma, zrobiła mu dobrze, zanim polazł sobie do pracy? W sumie nie zdziwiłbym się.
 Od razu na wejściu przywitałem się z naszym barmanem i zamówiłem kolejkę na początek. Kiedy barman mi przygotowywał szota, sam polazłem na tyły, do szatni. Ściągnąłem kurtkę i szal, a następnie buty. Ściągnąłem spodnie i zaraz zarzuciłem na stopy buty. Wróciłem na lokal i wziąłem kieliszek w rękę. Przechyliłem go szybkim ruchem, opróżniając zawartość. Oczy momentalnie mi się zacisnęły, a cała twarz wykrzywiła. Miałem przez moment nawet odruch wymiotny. Ale zaraz mi przeszło, mimo tego, jak okropny smak został w ustach.
 Usiadłem i czekałem, aż nie podszedł jakiś chłopak. Tak na oko z trzydzieści, może trzydzieci dwa, lata miał. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
 - Dla mnie whisky z lodem, a dla ciebie...? - zapytał się mnie, więc pokiwałem głową do barmana i od razu wiedział, co ma mi dać. Najdroższego szampana jaki jest.
 - Jak się nazywasz, piękny? - zapytał, siadając obok mnie.
 - Danny, a pan? - zapytałem, opierając rękę na blacie.
 - Żaden pan, a Adam..
 - Wspaniałe imię - mruknąłem i zarzuciłem nogę na nogę, podnosząc głowę tak, żeby dobrze odsłonić szyję, a do tego móc się pobawić wargą w palcach. Uśmiechnąłem się do niego słodko i przysunąłem się do niego znacznie. Przejechałem nosem po całej jego szyi i zatrzymałem się kilka centymetrów przed jego twarzą. - I równie wspaniałe perfumy - dodałem, uśmiechnąłem się miękko i zaraz podany mi został szampan. Wypiłem łyka. Potem kolejnego, kiedy ten sączył whisky.
 - Dziękuję. Dużo masz lat? - zapytał, na co ja wzruszyłem ramieniem.
 - Wystarczająco, żeby wiedzieć, jak umilić ci atmosferę - powiedziałem i puściłem do niego oko, na co on uśmiechnął się szeroko. Uwielbiałem się tak bawić z ludźmi. Zawsze patrzyli na mnie, jakby chcieli mnie rozebrać i to teraz. Do tego w jego oczach byłem w stanie zauważyć nutę zaciekawienia.
 - A ile to umilenie atmosfery kosztuje? - zapytał z uśmiechem i przejechał ręką od mojego kolana aż do samej góry uda, dotykając lekko palcami moich spodenek.
 - Zależy, co byś chciał - mruknąłem, westchnąłem i znowu uśmiechnąłem się szeroko.
 - A jakbym powiedział, że chcę tutaj spędzić odrobinę więcej czasu?
 - To możemy tutaj posiedzieć i zapłacisz mi jedynie za drinki.
 - U... Nie. Nie podoba mi się - mruknął z kwaśną miną.
 - To mam dla ciebie inną propozycję. Posiedzimy tutaj z godzinkę, albo dwie, a potem zabiorę cię do raju - powiedziałem, dopiłem szampana i ten zaraz zamówił mi drinka. Oczywiście, że razem z moim kolegą braliśmy same najdroższe, żeby tylko jak najwięcej od niego wybulić. Zawsze to działało. Tym bardziej, kiedy z czasem zacząłem przysuwać się do niego jeszcze bliżej i bliżej. I bliżej, aż ten mnie nie pocałował. Ale jego wargi nie były takie słodkie, jak Oliwera. Ten nawet nie umiał całować. Robił to cholerne nieudolnie i ślinił mi całe usta. Eh, dobra. Nie będę się z nim kochał. Upijemy go, zabierzemy honorarium i wyrzucimy. Jeszcze jebaniec zrobi mi kuku. A ja nie chcę mieć rozpierdolonego tyłka. Bo nie będę mógł potem pracować. I mimo moich myśli oddawałem pocałunki i mruczałem mu w usta, jakby mi się to, kurwa, podobało. Chcę do Oliwera. Teraz.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz