poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział XXIX - Miłość?

 Spojrzałam na niego i patrzyłam na to miejsce jeszcze długi czas, kiedy Danny poszedł. Jest dziwką? Czyli, że co.. Idzie do jakiegoś burdelu, daje dupy, bierze kasę, a potem wraca, jak gdyby nigdy nic, do domu? Ale... To z tego on ma tyle pieniędzy, tak? Ciekawe, ile dostaje. I ciekawe, czy w ogóle ma zamiar przestać? Przecież całe życie jego tyłek nie będzie taki seksowny i piękny. I co on wtedy zrobi?
 Westchnęłam głośno i sięgnęłam po telefon.
 - Hej, tak... Co robisz? - zapytałam do telefonu, uśmiechając się lekko.
 - Nic, w sumie. Stało się coś? - słysząc jej głos, uśmiechnęłam się sama do siebie.
 - Nie, kaca mam. Potrzebuję pielęgniarki - powiedziałam załamanym głosem, a Veronica tylko się roześmiała. - To co? Pomożesz schorowanej? - zapytałam, a słysząc, że będzie za dwadzieścia minut, rozłączyłam się.
 Wstałam z łóżka i zaścieliłam je ładnie, po czym wyniosłam wszystkie naczynia. Jest ich tutaj pełno. Głównie ze względu na to, że mi się tego nie chce wynosić, a potem układają się takie ogromne kupki. Odpaliłam papierosa, będąc na dole, po czym poleciałam do swojego pokoju. Ubrałam się, bo w końcu w bieliźnie latać nie będę, a przynajmniej nie przy Verze, po czym umalowałam się - tak jak zawsze, zresztą, czyli kreska, rzęsy i korektor, żeby zasłonić sobie worki pod oczami. Tak, żeby nie było ich widać.
 Odpaliłam kolejnego i wtedy zadzwonił dzwonek, więc zeszłam na dół i otworzyłam drzwi.
 - Hej - mruknęła i przytuliła mnie na powitanie. Objęłam ją i zamknąłem za nią drzwi. Widząc, że ma torbę pełną zakupów, roześmiałam się.
 - Po co ci to? - zapytałam.
 - Pomyślałam, że może zrobię nam coś dobrego do jedzenia? Coś co ja zjem - mruknęła i uśmiechnęła się szeroko, jednak kiedy podniosłam papierosa i zaciągnęłam się nim, zabrała mi go.
 - Ej! - wykrzyczałam, próbując go zabrać.
 - Nie będę się całować z popielniczką - mruknęła i zaraz zamknęła mi usta swoimi. Otworzyłam oczy ze zdziwienia, jednak zaraz pogłębiłam lekko pocałunek i przytrzymałam ją na chwilę dłużej, szczerząc się jak głupia.
 - Dobra, cofam. Jak masz zamiar mnie całować za każdego papierosa, to chyba muszę sobie karton kupić - mruknęłam, a ta poszła do kuchni,gdzie to zaczęła rozpakowywać zakupy. Pomogłam jej, a dosłownie godzinę po robocie w kuchni - siedziałyśmy przy stole, popijajac wino. W tle puściłam swoją ulubioną kapelę, którą zresztą Veronica też uwielbiała.żeby cokolwiek grało, kiedy my jadłyśmy.
 Siedziałyśmy tak, rozmawiając. Jak zawsze znalazło się milion tematów, a miejscami przekrzykiwałyśmy się nawzajem. I nawet pozwoliła mi zapalić, pod warunkiem, że potem umyję zęby i wypryskam się perfumami. Tak więc po zjedzeniu, zabrałam talerze do zmywarki i poszłam do łazienki. tam umyłam ręce, potem zęby i na końcu wylałam na siebie zapach. Ten, który ona mi wybrała. Jak już mam być taka miła to już będę do końca.
 Zeszłam na dół, a widząc, że dalej siedzi, czekając na mnie, uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do niej.
 - A tak może być? - zapytałam, po czym stanęłam na palcach i pocałowałam ją, a kiedy ta się schyliła, już wcale nie musiałam stać. Przysunęłam ją do siebie bliżej, niż pewnie myślała, bo prawie się nie potknęła, kiedy przyciągnęłam ją za szlufki spodni. Jednak i tak oddawała pocałunki i nawet sama podniosła dłoń do mojej twarzy, chcąc mieć bliżej moje usta.
 Minęło... zaskakująco dużo czasu, zanim przypomniałam sobie, że przecież mam pokój. Odsunęłam się od niej i przysunęłam dopiero po chwili, kiedy złapałam ją za kolana i usadziłam na swoich biodrach. Przytrzymałam ją za uda, żeby nie spadła, a ta się roześmiała, łapiąc tymi swoimi łapkami mój kark. Kiedy weszłyśmy do pokoju, położyłam ją na łóżku, siadając jej między nogami. Odsłoniłam jej twarz z włosów i uśmiechnęłam się, całując ją po chwili mocno. Mocno i namiętnie. A ona oddawała to jeszcze lepiej. Jej usta wręcz uzależniały tym, jak smakują, swoją strukturą i...Wszystkim dookoła.
 Złapałam jedną jej rękę i splotłam nam palce, podnosząc ją ponad jej głową. Zjechałam ustami na szczękę,potem ucho i szyję. A słysząc, jak wzdycha, tak naprawdę dostawałam tylko obłędu. Kurwa, serio? Czemu ona mnie aż tak podnieca. Przecież nawet nic nie robi!
 Wsunęłam rękę pod jej bluzkę, a znajdując piersi, ścisnęłam je lekko, uśmiechając się. Ale jej mina wcale nie była taka, jak wcześniej, a nieco... zdenerwowana.
 - Stało sie coś? -zapytałam, a ta złapała moją rękę, po czym wyciągnęła ją spod swojej bluzki.
 - Nie, tylko... Wiesz... Ja nawet nie wiem, co między nami jest i tak...Wolę poczekać, zanim zdejmiesz mi spodnie - powiedziała i podniosła swoją rękę do mojego policzka. Przejechała kciukiem po moich ustach, a ja uśmiechnęłam się lekko.
 - Nie ma sprawy, mała - mruknęłam, po czym położyłam drugą rękę obok jej głowy. Pocałowałam ją mocno, a chwilę potem i tak położyłyśmy się w łóżku i oglądałyśmy jakiś durny serial, aż ta nie zasnęła u mnie w łóżku. Słodkie. Tym bardziej, że tak ładnie i słodko się do mnie przytulała. Wyglądała tak krucho, że miało się tylko ochotę przytulić ją i nie puszczać. Kurwa. Za bardzo mi chyba zależy.

sobota, 23 maja 2015

Rozdział XXVIII - Spierdolić? Za mało powiedziane.

 Skończyłem papierosa, wychodząc z domu. Oczywiście - znowu dostałem. Nie raz, czy dwa. Ale moja głowa została rzucona o ścianę, wyrwał mi kilka włosów, a do tego mam ślad po przejechaniu u mnie paznokciami na karku. Jednak nie mogło to być wyjście. Ja wybiegłem, nie chcąc dostać jeszcze więcej. Philip, kiedy jest wkurwiony i napity staje się prawdziwym tyranem, którego nie chciałbym widzieć w zyciu. Jednak kocham go i nie potrafię się na niego długo gniewać. Więc wyjdę... połażę. On się uspokoi.
 Tym oto sposobem znalazłem się pod moim domem. Moim i... Jeffa. Nie wiem, czemu trafiłem tutaj. Potrzebowałem przyjaciela. Kogos, kto mnie teraz wysłucha i zechce mnie przytulić. Kogoś, kto... poradzi, co mam zrobić.
 Wszedłem do klatki, korzystając z tego, że jakaś starsza baba wyszła z psem. Przywitałem się krótkim "dobry wieczór", po czym wręcz wbiegłem na górę. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem dwa razy.
 - Bądź w domu... - szepnąłem sam do siebie, a słysząc kroki, uśmiechnąłem się szeroko. Zaraz otworzył mi Jeff, w samych bokserkach, otwierając szeroko oczy. - Hej, mogę wejść? - zapytałem cicho, patrząc na niego błagalnie.
 - Nie... Nie za bardzo. Mam gościa - mruknął i odwrócił głowę. W tym momencie z łazienki wyszedł facet w samym ręczniku. Spojrzałem na Jeffa, ze łzami w oczach i westchnąłem.
 - Nie będę w takim razie przeszkadzał - szepnąłem, jednak zaraz chłopak złapał mnie za rękę. Wyszedł na klatkę, dalej mnie trzymając, a za sobą zamknął drzwi. Przysunąłem się do niego, a chwilę potem już przytuliłem i zacząłem mu ryczeć w koszulkę, użalając się nad własnym losem. A ten tylko głaskał mnie po głowie, drugą ręką obejmując, jakby trzymał przy sobie największy skarb na świecie. Kiedyś może i dla niego nim byłem... teraz nie wiem. - Jak mogłeś sobie kogoś znaleźć w tak krótkim czasie? - zapytałem żałośnie, pociągając nosem.
 - To nie jest moj facet - powiedział momentalnie na swoją obronę. - Spotkałem go przed klubem i za danie mu szluga ten zaproponował piwo. Jakoś tak wyszło, że się upiliśmy i ten zapytał się, czy może zostać na noc, bo nie zabral kluczy, a wszyscy od niego z domu wyszli i nie za bardzo ma sie gdzieś podziać. Więc łazienkę też mu udostępniłem - mruknął i uśmiechnął się lekko. - Wrócisz w końcu do domu? - zapytał cicho, odsuwając mnie od siebie. Złapał moją twarz w swoją dłoń i zaczął ją gładzić palcem, a właściwie kciukiem, uśmiechając się lekko.
 - Nie mogę... Gdyby Philip... - zatkałem sobie momentalnie usta.
 - Wróciłeś do tego skurwiela!? Nie po to cię stamtąd wyciągałem, żebyś teraz znowu dostawał wpierdol każdego dnia, idioto! - wykrzyczał brunet i schylił się nade mną. Zaraz zostałem przygwożdżony do ściany, całujący. Wzdychałem mu w usta, rozkoszując się tym, że zawsze dobrze całował. Smakowałem jego warg, a on moich, kiedy to jego ręka zabrała moją. Jeff położył ją sobie na lewej piersi. - Czujesz? To dla ciebie bije - szepnął, opierając czoło o to moje. - Kocham cię, Jonathan. Kocham, kochałem i będę kochać. I nie jestem w stanie się z tego wyleczyć... I nawet nie chcę. Bo dopóki żyjesz będę cię błagał, żebyś wrócił. Żebyś znowu był tylko mój - mówił dalej, a ja zamknąłem oczy, wsłuchując się w jego słowa. - Bo ja zawsze będę twój. Nie ważne, co zrobisz... I tak zawsze będę należał do ciebie - dodał na sam koniec i znowu zaczął mnie całować. A ja jego. Jego usta... były jeszcze lepsze, niż normalnie.
Oderwał się ode mnie dopiero, kiedy ten koleś wyszedł na klatkę. Spojrzał na niego dziwnie, po czym poprosił, żeby wszedł, bo nie wie, co ma zrobić.
 Kiedy tylko Jeff powiedział, żebym poczekał - ja już dawno nie stałem na klatce, a biegłem. Nie. Nie chcę do niego wrócić. Nie chcę tej czułości. Nie chcę... Nic. Chcę po prostu wyrzucić go z głowy. Wlasnie tak. Spierdoliłem. I to porządnie.

sobota, 9 maja 2015

Rozdział XXVII - Nowy przyjaciel?

 Wróciłem na spokojnie do burdelu. Ani trochę nie zdziwił mnie widok Danny'ego, który siedział na kolanach tego blondyna... Jak mu tam było? Olivier? Chyba tak. Danny często o nim gada i nie dało rady nie zapamiętać imienia tego chłopaka. Ciekawe, czy oni są razem. W końcu... Nie mogą. Poza tym, co dzieje się w burdelu, nic nie powinno wyjść na światło dzienne. Szukanie miłości w takich miejscach jak to jest głupie. A zwłaszcza, jeżeli chodzi o Wet Flower.
 Usiadłem na swoim krześle w pokojach do pierdolenia. Widziałem doskonale, jak nasz najmłodszy nabytek - Gabriel - rozbiera jakiegoś faceta, kiedy pozostała dwójka dobiera się do niego. Ten dzieciak chyba nawet nie wie, na co się pisze. To idiotyzm, bo skoro zaczyna już teraz - za jakiś czas będzie czuł do siebie jedynie obrzydzenie.
 Spojrzałem na zegarek. A chwilę potem usłyszałem krzyk. Momentalnie polazłem do pokoju, w którym owy krzyk się odbywał i ani trochę się nie zdziwiłem, bo wydobywał się on z pokoju numer osiemnaście. Pokój Gabriela. Już na wejściu można było zobaczyć, że jeden uderza go w twarz, pchając mu kutasa do ust. Stanąłem przy framudze i zacmokałem.
 - Panom już chyba podziękujemy - powiedziałem momentalnie, a mimo to całkiem przystojni faceci nie przestawali.
 - Wypierdalaj - rzucił jeden, wchodząc do końca w Gabriela.
 Westchnąłem głośno i złapałem tego najbliżej za włosy. Odciągnąłem go od Gabriela, po czym uderzyłem jego łbem o ścianę. A on momentalnie zwiotczał i położył się na ziemi, nieprzytomny. Kolejny już leciał z pięściami. Dostałem w nos, a po chwili otrzepania się, uchyliłem przed kolejnym ciosem. Podstawiłem mu haka, a facet poleciał na podłogę, boleśnie uderzając się w łokieć. Krzyknął, a ja kopnąłem go mocno w brzuch.
 - Powiedziałem, że macie wyjść - powtórzyłem, a on w pośpiechu wstał i wybiegł. Złapałem za nogę tamtego, który leżał. - O koledze zapomniałeś! - wykrzyczałem, a ten wrócił i zabrał go ze sobą, wybiegając.
 Spojrzałem na Gabriela, po czym usiadłem obok niego. - Nic ci nie jest? - zapytałem, a widząc, że trzyma się za policzek, zabrałem mu dłoń i położyłem swoją - wiecznie zimną.
 - Nie, chyba nie - mruknął, spuszczając wzrok.
 - Trójka na raz nigdy nie jest bezpieczna. Lepiej uważaj - mruknąłem, roztrzepałem mu włosy i wstałem. Podszedłem do framugi.
 - Jeff? - zapytał, patrząc na mnie tymi swoimi dużymi, zielonymi oczami. - Dzięki.
 - Nie ma za co - uśmiechnąłem się delikatnie i wyszedłem.
 Piętnaście minut potem, spokojnego siedzenia na stołku, przyszedł mój zmiennik, a ja mogłem zabrać wszystkie swoje rzeczy. Wyszedłem przed bar, a widząc, że idzie ten sam facet, co wcześniej - uśmiechnąłem się sam do siebie. Czyli jednak przyszedł?
 Kiedy tylko się znalazł obok mnie, spojrzał na mój nos.
 - Co ci się stało? - zapytał i uniósł brew. Wyciągnąłem papierosa, a on o dziwo swojego też.
 - To nic, w sumie. Tylko jedna bójka była, zaraz czerwone przejdzie - mruknąłem z uśmiechem i po zamienieniu kilku zdań w końcu poszliśmy do sklepu. Powiedziałem mu, że przyjdziemy do mnie, bo tak będzie najwygodniej z jednej strony, a z drugiej też to, że nie chcę chodzić do żadnych klubów.
 Otworzyłem drzwi mieszkania, po czym ściągnąłem kurtkę i buty.
 - Mieszkasz sam? - zapytał, po czym spojrzał na mnie.
 - Od pewnego czasu tak - rzuciłem i uśmiechnąłem się smutno. Ciekawe, co teraz mój Jonathan robi... Pewnie pieprzy się z tym swoim nowym, który nie wiem, kim jest.
 - Gdzie to położyć?
 - Włóż do lodówki dwa, a pozostałe zabierz do salonu. Raczej umiesz włączyć telewizor, co? - zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi od sypialni.
 Ściągnąłem spodnie, potem bokserki i założyłem nową, dolną garderobę. Potem ściągnąłem bluzkę, a drzwi od sypialni się otworzyły.
 - Co? - zapytałem, stając przez Harrym z nagim torsem. Uśmiechnął się miękko i spojrzał na mój brzuch.
 - Wow - rzucił i roześmiał się. - Nic, chciałem ogarnąć, co tak długo robisz - rzucił, po czym uśmiechnął się lekko. - Chodź - mruknął, po czym poszedł.
 Założyłem na siebie jakąś bokserkę i usiadłem obok niego. Wziąłem swoje piwo i otworzyłem je. Zapowiada się w sumie bardzo przyjemny wieczór. [/center]

środa, 29 kwietnia 2015

Rozdzial XXVI - Jestem dziwką

 Złapałem Laarę za ramię. - Pokaż - zażądałem i odwróciłem jej lewą rękę w swoją stronę. Spojrzałem na to, co sobie robiła, po czym westchnąłem głośno.
- Głupia - mruknąłem, puszczając jej rękę. Zabrała ją od razu. - Powiesz mi przez co? - zapytałem i uniosłem brew.
- Przez rodziców - mruknęła, po czym spuściła głowę. - Wiesz jacy oni byli w stosunku do Jacoba - dodała i wstała. - Idę do siebie - dodała, a ja chciałem podejść za nią, ale zaraz zniknęła na schodach.
 Wstałem od stołu i zabrałem naczynia po moim śniadaniu. Wlazłem na górę, po czym zebrałem swoje ubrania. tym razem wybrałem obcisłe spodnie do kostek, luźną koszulkę, która odsłaniała mi połowę klatki piersiowej, oraz zwykłe trampki. Wszedłem do łazienki i podkreśliłem oko kreską. Polazłem do Laary.
 - Idę do pracy, będę wieczorem - powiedziałem, na co ta wstała.
 - Powiedziałam ci czemu to teraz powiedz ty mi.
 - Co? - dopytałem, unosząc brew.
 - Gdzie pracujesz?
 Westchnąłem głośno i złapałem się framugi drzwi. Zakryłem twarz w ramieniu. Czy chcę jej o tym powiedzieć? Czy niewygada nic rodzinie? Nie powinienem się tym przejmować, ale jednak to moja kuzynka. Co ona może sobie o mnie pomyśleć? Przecież... To chore, nie?
 - Jestem dziwką - powiedziałem od razu, po czym zamknąłem oczy. -Tylko nie myśl o mnie źle. To... Wiesz... Przez sytuację - dodałem po chwili i pociągnąłem nosem. - Gdyby rodzice nie poszli do piachu zostałbym lekarzem - powiedziałem i uśmiechnąłem się krótko.
 Wyszedłem z jej pokoju i podlączyłem słuchawki do swojego telefonu. Założyłem zimową kurtkę, po czym wyszedłem z domu. Puściłem sobie muzykę, czując na sobie jej wzrok. Czy to wydaje się być dla wszystkich aż tak strasznie?
 Wiem! Oszczędzę pieniądze. Tak, żeby przez te wszystkie lata móc żyć i za rok porzucę Wet Flower. Napisze o tym Olivierowi. Będzie szczęśliwy, prawda? W końcu to zostawię. A on wprowadzi się do mnie i będzie się ze mną kochał i będzie mnie kochał. Tylko mnie. Tak mocno, jak ja go.
 Podekscytowany wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Oliviera, wsiadając do autobusu.
 - Hej, dzięki, że odebrałeś - powiedziałem z uśmiechem, który posłałem do jednego dzieciaka, siedzącego w autobusie. Kiedyś się zmienisz, mały. Zaczniesz się buntować, będziesz myślał o tym, żeby jak najszybciej uciec z domu. Żeby się wyrwać. A potem umrzesz w samotności.
 - Co się stało? - zapytał blondyn, tym samym wyrywając mnie z moich pesymistycznych myśli.
 - Będziesz na mnie czekał? - zapytałem. - To ważne dla mnie - powiedziałem i zagryzłem wargę. - Daj mi rok - poprosiłem. - Zostawię to wszystko w cholerę, ale musisz na mnie poczekać. Obiecać, że nie znajdziesz nikogo innego. Przyjdź dzisiaj, wszystko wyjaśnię... proszę - wyjaśniłem, przestając tym samym katować moje usta, po czym  wysiadłem z autobusu. - Wszystko się ułoży - dodałem.
 - Wpadnę za godzinę - rozłączył się.
 I właśnie z nastawieniem, że wszystko będzie dobrze, poszedłem do pracy. Spędziłem godzinę na barze, zabawiając jednego faceta. Schlał się w biały dzień, a Robert musiał go wyprowadzać, co wyglądało przekomicznie i jeszcze chyba nigdy się tak nie uśmiałem. Aż nie przyszedł Olivier. Złapałem go za rękę i zabrałem do naszego boksu.
Tam też usiadlem mu na kolanach i przytuliłem się do niego mocno. - Tęskniłem - powiedziałem od razu, po czym usiadłem na nim okrakiem, żeby mieć na niego lepzy widok.Ten od razu złapał mnie za twarz i przyciągnął do siebie, żeby pocałować. A zrobił to wspaniale. I po mniej więcej dziesięciu minutach odsunął się ode mnie, opierając swoje czoło o moje.
 - Ja za tobą też - odszeptał mimo panującej głośniej muzyki i złapał mnie ręką za biodro. - Miałeś mówić to mów - powiedział i uśmiechnął się lekko.
 - Zostawię burdel, obiecuję. Ale potrzebuję uzbierać pieniędzy na studia. Sprzedam dom i wprowadzę się do jakiegoś mieszkania dla mnie i Laary. Pomożesz mi, prawda? Tak, jak to mówiłeś. Zostawię to wszystko. Ale obiecaj, że mnie nie zostawisz, że dalej będziesz ze mną. Że dalej będziesz ze mną - powiedziałem i ściągnąłem brwi, po czym oparłem się głową o jego klatkę. - Kocham cię i nie mogę cię stracić - powiedziałem to w końcu! Powiedziałem! cholera. To... ciężkie. - I czuję się jak prawdziwa szmata, kiedy tamci mnie dotykają... ale nie mogę iść na studia bez żadnej kasy - powiedziałem, po czym podniosłem głowę, widząc jego zszokowane oczy. - Ja naprawdę to zostawię - byłem bliski płaczu, nawet oczy mi się zaszkliły.
 - Obiecuję - powiedział i przytulił mnie do siebie. No... Więc potem czekała mnie godzina ryku. Ze szczęścia.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział XXV - Podobało

 Kiedy wyszłam na balkon, westchnęłam głośno i odpaliłam papierosa. Powiedziała, że to nic, tak? Wiec jest dobrze. A przynajmniej mam taką nadzieję. Nie chcę tracić przyjaciółki. I może to moje, durne, pijackie spojrzenie na świat, ale chyba jej się to nawet podobało? Ale fajnie byłoby, gdyby jednak tak.
 Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi balkonowe, więc odwróciłam się i spojrzałam na Veronicę z szerokim uśmiechem. - Co się stało? - zapytałam, po czym podniosłam papierosa do ust, jednak ona zaraz mi go wyrwała.
 - Zrób to jeszcze raz - powiedziała, a ja zmarszczyłam brwi.
 - Co mam zrobić? - zapytałam, bo nie za bardzo wiedziałam, o co chodzi. A ta podeszła do mnie i przysunęła się. Schyliła, bo była odrobinę wyższa i podniosła mi głowę. - To, co zrobiłaś wcześniej - powiedziała i przysunęła się już na tyle, że mogłabym ją pocałować.
 - Nie mogę - mruknęłam w końcu, po czym odwróciłam głowę w bok. - Jesteśmy... przyjaciółkami nie? A jakby nam nie wyszło, gdyby ci się nie spodobało mogłabym cię stracić - powiedziałam cicho i zabrałam jej rękę, przez moment na nią patrząc. - Ja... - to ona mnie pocałowała.
 Puściłam ją i przełożyłam swoją dłoń na jej kark, żeby przysunąć ją do mnie. Wydawać mogłoby się, że nie wie, co robić, bo trzymała ręce przy sobie, jednak zaraz podniosła jedną dłoń na moje ramię i lekko ścisnęła. Ja za to złapałam drugą ręką za jej plecy i przysunęłam bliżej, przez co ta się o mało co nie potknęła.
 Całowałyśmy się przez dłuższy czas, aż ktoś nie wszedł do pokoju. od razu Tom się wycofał, a ja zagryzłam wargę i spojrzałam na dziewczynę.
 - Podobało - zapewniła, uśmiechnęła się i zaraz wróciłyśmy się bawić. - I nie bój się, wytrzymywałam z gorszymi osobami - powiedziała z szerokim uśmiechem tak dobrym, że nie szło nie odpowiedzieć tym samym. Takim osobom jak ona nie można nie ufać. Takich jak ona się nie zostawia, więc nie wiem, co byłoby ze mną, gdyby nagle to ona opuściłaby moje życie. I chyba wolę tego nie wiedzieć.

***

 Veronica podprowadziła mnie do domu, po czym oddała kuzynowi. ten zaniósł mnie do łóżka, rozebrał i tak też zostawił do rana. A przynajmniej taką usłyszałam teorię. Jak było naprawdę - nie wiem. Urwał mi się film zaraz po tym, jak po wyjściu z balkonu piłam wódkę, popijając ją whisky, a to piwem. 
 W południe, już na totalnym, kurewskim, kacu, weszłam do łazienki. Wykąpałam się, bo nie miałam siły na prysznic i ubrałam. Uczesałam włosy. Będzie trzeba kupić nową farbę, bo kolor mi trochę zszedł, a i odrosty widać. No nie. Może poproszę Veronicę, to mi to zafarbuje? 
 Właśnie... Vera. Cholera. Przecież my wczoraj... tak. I jej się to podobało! Jak ja jej teraz w oczy spojrzę? No cholera jasna. I po co mi to było, po co? 
 Wyszłam z łazienki i zeszłam na dół. Danny siedział przy stole i myślał nad czymś, co... Trochę dziwnie wyglądało. Podeszłam do niego.
 - Masz papierosa? - zapytałam, a ten pokazał tylko palcem na komodę przy telewizorze. Wzięłam jednego i odpaliłam go. - A tabletki? - dopytałam, pokazał, a potem mogłam je na szybko wziąć. Trzy od razu. Żeby ten kurewski bol głowy przeszedł. - Danny? - zapytałam.
 - Co jeszcze? - mruknął, podnosząc kubek kawy do ust.
 - Gdzie ty właściwie pracujesz? Przecież nie masz studiów, a kasy masz jak lodu - mruknęłam, siadając obok niego z papierosem.
 - Nie ważne. 
 - Powiedz.
 - Mówię ci, kurwa, że nie ważne to nie ważne! - wykrzyczał. Uniosłam ręce w geście poddania się. Nerwowy jakiś. 

środa, 18 lutego 2015

Rozdział XXIV - Powrót do życia.

Myślę, że teraz całkowicie pozbawię blga jakiejkolwiek systematyczności. Myślę, że posty będą się pojawiać 1-2 na tydzień, bo albo zapominam je napisać, albo nie jestem w stanie. Aktualnie dodaję ten i muszę się uczyć prozy, co boli tak cholernie, że nie wierzycie ;-; Tak więc... Miłego czytania:

 Po około miesiąca siedzenia w domu, w którym to tylko żaliłem się i ryczałem i dzwoniłem do Veronici, postanowiłem w końcu wybrać się do pracy. Bo w końcu ile można siedzieć i ryczeć? Muszę żyć, wrócić do żywych i udawać, chociaż udawać, że jest wszystko okay.
 Tak więc w końcu się ogoliłem, po czym zgoliłem włosy tak, jak wcześniej je miałem. Umyłem się i ubrałem, żeby jakoś wyglądać. Zapaliłem papierosa, pisząc do swojego szefa, że już idę i pogadamy jak przyjdę do niego nie biura.
 Naszym szefem był stary grubas. Taki, jakich najczęściej widzi się w naszym burdelu. Jednak jest przyjemny. I ma miły głos. Kiedy ktoś potrzebuje urlopu, albo pieniędzy wykłada wszystko na tacy i pozwala nam niemal na każdą bzdurę. Ma tak duże wtyki w policji, pogotowiu i w sądzie, że nie ważne, co nam zarzucą - i tak nikt nie straci roboty i nikt nie pójdzie siedzieć. Tak, jak mamy ten burdel otwarty od około czterech lat, tak na palcach jednej ręki mogę wyliczyć, kiedy ktoś został wysłany do pudła.
 Zgasiłem papierosa i założyłem buty. Zima przemija, więc robi się coraz cieplej, zwłaszcza w dzień, kiedy jest tak gorąco, że nie idzie wytrzymać bez odrobiny cienia. Jednak wieczorem nie wytrzymuję bez kurtki, dlatego tym razem narzuciłem na siebie swoją skórę.
 Był już wieczór. Kiedy wychodziłem z domu słońce lekko zachodziło, a wiatr lekko wiał. Trochę to denerwowało, tym bardziej, kiedy chciałem odpalić papierosa na przystanku, bo wiało i zmiatało mi całkowicie ogień z zapalniczki. Ale udało mi się! Całe szczęście. Będę musiał sobie kupić nową paczkę. Ta się już powoli kończy, a ja naprawdę nie lubię nie czuć przy sobie braku papierosów. Tym bardziej, że przez ten miesiąc paliłem po dwie paczki dziennie. Z czystej nudy. Nie miałem za dużo do roboty, bo zrobienie obiadu dla jednej osoby to nic takiego, pół godzinki i było gotowe. A potem znowu nie było nic, czym mógłbym się zająć.
 Kiedy tylko wysiadłem z autobusu od razu zapaliłem kolejnego papierosa, a przed wejściem do burdelu zaraz go wyrzuciłem. Westchnąłem i pierwsze, co zrobiłem po wejściu to nie rozebranie się, a pójście do szefa. Wyjaśniłem mu wszystko, ten mi trochę po współczuł, dał się napić whisky i powiedział, że powinienem był mu to wcześniej powiedzieć.  Mruknął, żebym wrócił do pracy, więc
też to zrobiłem.
 Siedziałem trochę na bramce. Czasami zajmowałem się wejściem. W sumie nie za dużo rzeczy robiłem. Kolejny dzień w pracy. I tyle. Nic takiego, co mogłoby mnie zaciekawić. Nic, co mogłoby zabawić mnie dłużej, niż pięć minut. Nawet klienci tej nocy nie awanturowali się tak bardzo, jak najczęściej to robią. A ja nie umiałem, dodatkowo, znaleźć sobie żadnego miejsca. To bolało, ej.
 Wyszedłem na zewnątrz, żeby zapalić. Aż nie podszedł do mnie jakiś facet z pytaniem, czy mam papierosa.
 - Kiepski dzień? - zapytał, odpalając go.
 - Trochę - mruknąłem, chcąc, żeby sobie poszedł.
 - Ej, dobra. Spokój, przecież nic ci nie robię - odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. - To co się stało?
 - Zawsze jesteś taki upierdliwy?
 - Tak - powiedział i wypuścił dym kiwając swoimi ramionami. - Tylko większość uważa to za niezwykle urocze - mruknął. - Mogę chociaż wiedzieć, jak masz na imię?
 - Jeff.
 - Harry. Nie, nie Harry Potter. Tylko Harry Laufer - powiedział i roześmiał się tak głośno, że nie umiałem się chociaż nie uśmiechnąć. - Przyjdę tu jeszcze kiedyś, co? W sensie nie do burdelu. Tylko tu. Pójdziemy na piwo? - zapytał i rzucił kiepa na podłogę.
 - Kończę zmianę za godzinę, jak chcesz to możemy.
 - To czekaj tu na mnie za godzinę.
 I widziałem już tylko jego oddalającą się sylwetkę.

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział XXIII - Ja chcę jeszcze raz!

  Tak więc.. Znałyśmy się z Veronicą już ponad dwa miesiące. I w sumie cały czas coś razem robiliśmy. Albo ona siedziała u mnie, albo ja u niej... I wszystko w sumie byłoby dobrze, gdyby nagle nie przestała być tylko dobrą koleżanką. Znaczy.. Oczywiście! Traktowałam ją jak siostrę, mimo tego, jak różne światopoglądy miałyśmy... Ale teraz szło to w zupełnie inną stronę. I to było trochę przerażające.
 Jednak dzisiaj miało być fajnie. Dostałam kasę od trochę... Załamanego Danny'ego, który powiedział, żebym imprezowała ile wlezie i jak będzie trzeba to mam do niego dzwonić to przyjedzie po mnie. Kochany, naprawdę. Ale i tak mnie to trochę dziwiło. Wydawał się być nieprzytomny. Niby chodził, jadł i tak dalej, ale ten jego cały Oliwier nie przychodził.
 Odpaliłam właśnie papierosa, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam Veronice, która była ubrana w przepiękną, małą czarną, która w ładny sposób eksponowała jej niewielkie piersi. Podniosłam wzrok na nią i uśmiechnęłam się, przyciskając ją do siebie. Ta nieznacznie się skrzywiła.
 - Mówiłam ci, żebyś nie paliła tego gówna nazwanego papierosami - rzuciła i westchnęła głośno. Była na mnie zła, ale ja na nią jakoś specjalnie nie.
 - Ale ja i tak będę to palić.
 - Nie sądzę. Dobra, Laara, zbieraj się.
 - Daj mi minutkę. Spalę, założę bluzkę  i idę - nie, już ani trochę nie przejmowałam się tym, że chodzę przy Veronice bez bluzki. Akurat jeszcze stanika nie ściągałam, ale jednak to i tak było dużo.
Pobiegłam do siebie i wpakowałam do torby krótkie spodenki na zmianę w wypadku, gdyby było mi gorąco. A potem poszłam do kuzyna, a, że miał nockę to go tam nie było, gdzie to znalazłam ze trzy pełne i czwartą prawie pustą paczkę. Wzięłam wszystko. On wszędzie ma papierosy, bo zawsze je gdzieś odłoży, myśli, że już wypalił i potem ja je znajduję i nie muszę nic kupować.
 Zarzuciłam na siebie jakąś dużą, męską bluzkę z nazwą zespołu i wróciłam do Veronici. Założyłam swoje glany, wyszłyśmy, a ja zamknęłam dom.
 Od razu zapaliłam, a ta wyrwała mi papierosa.
 - Ej! - wykrzyczałam.
 - Nie będziesz palić.
 - Ale... Vera! - mruknęłam obrażona, krzyżując ręce pod swoimi piersiami.
 - No co Vera? Nie ma. Koniec - mruknęła i zarzuciła mi rękę na szyję, a ja złapałam ją za kolana i podniosłam do góry. Uśmiechnęłam się szeroko do niej i postawiłam ją, bo ta się drzeć zaczęła, że ciężka jest i w ogóle. Jeżeli ona jest ciężka to ja jestem stukilogramowym słoniem.
 Zaraz byłyśmy u Toma. Było w sumie więcej facetów, niż lasek. A jakiś od razu przyspółkował się do mojej Veronici. Jasne jest, że od razu kolesia odprawiłam, a potem w sumie jak piłam i paliłam nic nie robiło mi różnicy. Aż w końcu ktoś nie postanowił zabawić się w butelkę.
 Więc tak, jak było nas trzydzieści osób tak teraz piętnastka piła, a reszta usiadła do kółka. Kręciliśmy i nikt nie miał jakichś specjalnych oporów do całowania się ze sobą.
 Aż nie padło na mnie i Veronicę. Zdziwiona podeszłam do niej na czworaka i złapałam ją za twarz. Uśmiechnęłam się lekko i usiadłam sobie, przyciągając ją lekko do siebie. Odwróciłam lekko głowę i przysunęłam się jeszcze kawałek, zbliżajac do jej ust. Dopiero przy końcu zamknęłam oczy i objęłam jej wargi swoimi. Wydawać mogłoby się, że na początku nie wiedziała co robić, bo lekko cofnęła głowę, jednak kiedy wsunęłam rękę w jej włosy - ta nagle się ośmieliła. Sama oddała mój pocałunek, a potem nawet pogłębiła, przez co uśmiechnęłam się lekko przez pocałunek i tak całowałam ją, aż nie pomyślałam o tym, że wypadałoby to skończyć. Z pięć minut zeszło jak nic.
 Wróciłam na swoje miejsce, gdzie to gra potem trwała jak to trwała. Paliłam praktycznie cały czas i ukrywałam tym samym smak niedobrej wódki. A Veronica? Nawet nie wzięła łyka alkoholu. No dobra. Lampkę wina wypiła. Dlatego zdziwiło mnie to, że pilnowała mnie i słuchała moich głupot z tak cholernym stoickim spokojem. No przecież tego sam Lucyfer by kurwa nie wytrzymał!
 A potem podłapał ją gospodarz, wiec grzecznie poszłam sobie za nimi. Znali się chyba z jakieś dziesięć lat. A to, że gadali tylko niepotrzebnie mnie denerwowało. Eh, no nic. Podeszłam do nich i wsunęłam się między Toma, a Veronicę.
 - Sory, ona jest moja - mruknęłam i zniżyłam się lekko, po czym przerzuciłam ją sobie przez bark.
 - Idiotko! Puść mnie! Ej! Wywalisz się! A ja z tobą! Napita jesteś! Laara! - krzyczała cały czas, aż nie weszłam do jakiegoś pokoju i nie położyłam jej na łóżku. - Co ty kombinujesz? - zapytała, unosząc brew.
 Podeszłam do niej i usiadłam na skraju łóżka. Ta się podniosła i poturbowała moje włosy, a ja momentalnie odwróciłam się i pocałowałam ją lekko. Potem mocniej. I znowu mocniej. Aż nie skończyło się na tym, że się na niej położyłam. Siedziałam już jej między nogami i wsunęłam rękę pod jej sukienkę. Ale... No. Nagle momentalnie mnie zemdliło, więc podniosłam się i usiadłam na łóżku.
 - Ej, nic ci nie jest? - zapytała, kładąc rękę na moich plecach.
 - Nie. Już przeszło. Przepraszam... za to.
 - Nie ma za co - odpowiedziała z uśmiechem, a ja wstałam i wyszłam na balkon zapalić.
 Kurwa.

środa, 11 lutego 2015

Rozdział XXII - Jest dobrze

 Siedziałem na ławce w parku. Trzymałem w dłoni telefon, na który to cały czas przychodziły mi SMS'y od Jeffa. Nie dawał mi spokoju. Trochę to denerwowało, ale jednak... Nie pozwalało mi o nim zapomnieć i to chyba o to mu najbardziej chodziło. Podłączone do niego miałem słuchawki, więc słuchałem sobie "Happysad - Taką wodą być". Ostatnio zacząłem słuchać polskiej muzyki. I może mało z tego rozumiałem, jednak i tak zaczęło mi się to podobać. W drugiej ręce miałem paczkę żelek. Tych samych, co zawsze kupował mi Jeff. Ostatnio... Wszystko mi się z nim kojarzy. Nawet to, jak Philip jęczy mi do ucha. Mają taki sam wydźwięk. I to jest chore, bo ja... Ja nie kocham Jeffa. To przy Philipie jestem szczęśliwy. A nigdy nie byłem przy tym wysokim, umięśnionym i trochę za bardzo opiekuńczym wielkoludzie.
 Westchnąłem głośno, spoglądając na ekran telefonu. Kolejny SMS. To zaczyna się robić ostro chore. I chyba on dalej nie umie zrozumieć, że to naprawdę koniec. Minął miesiąc. Ja jestem szczęśliwy, nawet, jeżeli moja rana od przypalenia dalej boli, a gdzie- nie- gdzie mam kilka nowych siniaków. To nic. Ważniejsze jest to, że jednak daję radę. Jak postanowię, że to naprawdę koniec - sam odejdę. A Jeff nie może mnie do tego, cholera, przymuszać.
 Kiedy żelki mi się skończyły wstałem, orientując się, jak zimno mi było, kiedy siedziałem na ławce. Koniec jesieni. Zaczyna być już tak kurewsko zimno, że nie idzie wytrzymać na dworze więcej, niż pół godziny, kiedy nie ma się nikogo do ogrzania łapek, czy ogólnie ciała.
 Tak więc włożyłem ręce do kieszeni najgłębiej, jak potrafiłem, po czym schowałem usta i nos w noszonym przeze mnie szaliku, będącym w sumie pociętym kocem. Ale cicho. Tego nikt nie widzi. Jęknąłem i przerzuciłem piosenkę na "Three Days Grace - Over and Over". Za dużo smętów. Musze się rozweselić, tym bardziej, że w sumie nie mam powodów, żeby być smutnym. Jest mi dobrze.
 Wyszedłem z parku i udałem się do pierwszego autobusu, który jechał w stronę mojego mieszkania. Usiadłem gdzieś z tyłu, aż mechaniczna bestia nie zatrzymała się na kolejnym przystanku. Możecie się tylko domyślać, kto wszedł.
 Jeff.
 Patrzyłem na niego, po czym odwróciłem się, mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Jednak było za późno, bo on już wlepiał we mnie te swoje błękitne oczy, które niemalże przeszywały mnie na wylot.
 Westchnałem i puściłem muzykę jeszcze głośniej na wypadek, gdyby nagle postanowił do mnie podejść i zacząć coś mówić. Tak jest bezpieczniej. Dużo bezpieczniej. Nie chcę, żeby się tutaj dosiadł, nie chce, żeby na mnie patrzył, nie chcę, żeby stawały mu łzy w oczach na mój widok. Więc... Czemu ja mam mokre oczy?
 Wytarłem je na szybko palcami i zacisnąłem wargi, odwracając całkowicie głowę do szyby. Nie ma mnie tu. Nie widzisz mnie, Jeff. Nie widzisz. Nie ma mnie. Nie ma. Nie.
  Mój przystanek był kolejnym. Jednak i tak na następnym wybiegłem niemalże, bo bałem się tego, że facet, który siedział obok mnie teraz wysiądzie i Jeff będzie miał bardzo łatwy dostęp do znalezienia się tak cholernie blisko mnie.
 Przejdę się. Albo złapię kolejny.
 Sprawdziłem rozkład jazdy. Zaraz będzie nowy. Za pięć minut. Mogę tyle poczekać.
 Mój telefon zawibrował. Tym razem byłto Philip.
- Hej, kochanie - powiedziałem miłym głosem, spoglądając przed siebie. - Coś się stało? - zapytałem, zaciskając wargi w wąską kreskę.
 - Gdzie ty kurwa jesteś?
 - Wyszedłem po żelki - powiedziałem i wzruszyłem ramieniem. - Nie krzycz - poprosiłem i pociągnąłem nosem. Od zimna dostałem kataru, pięknie.
 - Ty mnie chyba krzyczącego nie słyszałeś. Za ile będziesz? - wydawał się być wkurzony.
 - Jak masz zamiar mnie uderzyć to chyba nie wrócę - powiedziałem cicho, odsuwając się kawałek od ludzi, żeby nie słyszeli.
 - Nie uderzę. Obiecuję - mruknął, wiec powiedziałem mu, że za jakieś dziesięć do piętnastu minut. Miłym już, opanowanym i trochę stonowanym głosem, odpowiedział, że nie ma problemu i do zobaczenia.
 Jak bardzo tym razem mi się dostanie?
 Nie. Nie myśl o tym. To bardzo głupie i mało potrzebne pytanie. W ogóle nie potrzebne. On mnie nie uderzy, bo w końcu obiecał, prawda?
 Z taką oto nadzieją wróciłem do domu. Ściągnąłem płaszcz, szalik, buty i poszedłem do kuchni,  której siedział Philip. Podszedłem do niego i przytuliłem się od tyłu.
 - Co tam? -zapytałem, a ten odwrócił głowę i ze stoickim spokojem pocałował mnie w policzek. Nie spodziewałem się tego.
 - Nic. Martwiłem się. Przepraszam, że tak na ciebie nakrzyczałem - powiedział i znowu mnie pocałował, jednak teraz w usta, przytrzymując moją twarz.
 O tym mówię. Philip jest cudowny. Kochany. Uroczy. I słodki. Tylko jak się wścieka to trochę słabo. Ale tak? Cud, ideał faceta.

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział XXI - Chwila niepokoju

 Od tamtej akcji w burdelu, podczas której wydawało mi się, że Oliwier był po prostu zazdrosny, nie odzywał się do mnie przez chyba tydzień. To wkurzało mnie bardzo, bo nie wiedziałem, gdzie mieszka, a z drugiej strony nie odbierał telefonu, nawet w pracy go nie było. Do Wet Flower też nie przychodził. Nie dawał znaku życia, a to niepokoiło z godziny na godzinę tylko bardziej.
 Westchnąłem do kubka kawy.
 Za to do Laary coraz częściej przychodziła ta dziewczyna. Trochę wyższa od niej brunetka z zielonymi oczami. Ładna, z okularami. Była... Inna, od Laary. Ona chodziła jak zmęczony trup, wiecznie blada i na czarno, za to Veronica ubierała się jak zwykła dziewczyna i cały czas się uśmiechała. Ale za to kiedy Laara była z nią też wydawała się bardziej szczęśliwa. Czyżbym nie tylko ja w tej rodzinie miał zapędy homoseksualne? Ciekawe, nie powiem. Chcę się tego dowiedzieć.
 Upiłem łyk napoju i sięgnąłem po raz kolejny po telefon.
 Pierwszy sygnał...
 Drugi...
 Trzeci...
 Czekałem chyba jeszcze z pięć, po czym odłożyłem telefon. Dobra. Nie to nie. Nie muszę z nim rozmawiać, skoro nie chce. A.... Boshe. A jak coś mu się stało? Albo jak został pobity? Nie mogę tak tego zostawić.
 Przez następną godzinę obdzwaniałem wszystkie szpitale, pytając się, czy nie przybył do nich ktoś o nazwisku Turner, dodatkowo opisałem go z wyglądu, dałem imię i wiek. Ale w żadnym, możliwym szpitalu go nie było. Co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej! Mógł zostać napadnięty i trzymany jako zakładnika, albo mogli go gdzieś wywieźć.
 Usłyszałem pukanie, a Laara krzyknęła, że to do niej. Otworzyła drzwi. Weszła tamta... Vicotoria? Albo Veronica. Coś w tym temacie. Przywitała się ładnie, Laara mruknęła, że mam do niej nie wchodzić, po czym zniknęły razem na schodach.
 Cholera jasna.
 Kolejny raz zadzwoniłem. Czekałem do piątego sygnału i z zamiarem rozłączenia się, odłożyłem od ucha słuchawkę, aż nie usłyszałem głosu Oliwiera.
 - Idioto, martwiłem się - powiedziałem do słuchawki, głosem pełnym wyrzutów. Wypiłem łyk kawy.
 - Tak, wiem. Zgubiłem telefon. A raczej zostawiłem go w pubie. Dopiero dzisiaj, kiedy tam wróciłem oddali mi go - wytłumaczył, po czym usłyszałem szum w słuchawce. Pewnie dopiero wraca z burdelu.
 - To był twój?
 - Tak - mruknął i wydawać mogłoby się, że wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Jednak usłyszałem w tle słuchawki głosy, przez co mogłem być pewny, że wszedł do autobusu.
 - Przyjedziesz do mnie? - zapytałem cichutko, jakbym bał się odpowiedzi.
 - Nie. Przyjadę do ciebie dopiero, kiedy skończysz z byciem dziwką - odpowiedział pewnym siebie głosem. - Nie chcę cię kochać, dopóki dajesz tyłka każdemu, kto tego zapragnie. Przykro mi - mówił to przyciszonym głosem. Pewnie nie chciał, żeby ludzie słuchali.
  - Ale... Oliwier.... - zacząłem.
  - Nie. Dałem ci wybór. Teraz zdecyduj. Jak nie przestaniesz - ja się sprawnie usunę. A do tego czasu urywamy kontakt. Nie pisz, nie dzwoń i nie przychodź do mnie do pracy - mruknął. - Pa, Danny.
  Po tym wszystkim telefon wypadł mi z ręki i uderzył w kafelki kuchni. Pewnie ekran się roztrzaskał, jednak ja nie zwracałem na to uwagi, a zamiast tego patrzyłem w kubek kawy.
 Ja... Ja nie mogę. Przecież nie zostawię tej pracy. Co ja zrobię jedynie z maturą? Mam pracować gdziekolwiek? Nie chcę. Chcę mieć jakąś normalną pracę... Ale... W sumie mam odłożone pieniądze. Poszedłbym na medycynę? Został lekarzem? Nie sądzę. Poza tym... Zanim zrobiłbym specjalizację trochę czasu zleciałoby mi, a ja nie chcę tego tracić. Cholera.
 Czemu on mi to robi?
 Czemu ja sobie to zrobiłem.
 Jaki ja jestem głupi.

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział XX - Ból

 Nie wiem ,czemu tak źle czułem się we własnym mieszkaniu. Nie było wcale takie złe. Małe, bo jednak tylko dwu pokojowe, jednak dla kawalera "od zawsze" tyle mi wystarczało.  Miałem gdzie się wykąpać i odlać, gdzie zjeść coś gorącego i gdzie spać. Do tego pokój z większym telewizorem i x-boxem. Czego niby mi tutaj brakowało?
 Danny'ego.
 On chyba nawet nie wie, ile dla mnie znaczy. Dlatego dla obu nas byłoby lepiej, gdyby przestał dawać dupy każdemu, kto zechciałby zapłacić. On przestałby być wykorzystywany przez największych oblechów życia, a ja byłbym pewny, że nikt inny, poza mną, go nie ma. I to uszczęśliwiłoby mnie do reszty. Wtedy może nawet chciałbym z nim być na stałe, zwłaszcza, że jst naprawdę cudowny. Ale nie umiem. Nie mogę. Ledwo go całuję, kiedy myślę, że jeszcze godzinę temu mógł mieć w ustach kutasa jakiegoś grubego na brzuchu i w portfelu biznesmena.
 Zaparzyłem sobie kawę. zaraz idę do pracy. A potem myślę, że zajrzę na chwilę do Danny'ego. Fajnie jest, kiedy przychodzę. Wydawałoby się, że gdy tylko mnie widzi - nie są dla niego ważni klienci, tylko ja. Zawsze ich zostawia. I przychodzi do mnie, bez względu na to, czy wcześniej się umawiali, czy też nie. Jest zawsze. I siedzimy na tym samy miejscu. Całe życie.
 Wypiłem łyk, siadając przed telewizorem. Puściłem sobie jakąś muzykę i wziąłem do ręki telefon. Dzisiaj masz nockę? - wysłałem do Danny'ego. Na co on odpowiedział krótkie "tak". Uśmiechnąłem się miękko i dopiłem kawę. Chwilę mi to zajęło.
 Potem poszedłem pod szybki prysznic, a kiedy wyszedłem przebrałem się w świeże bokserki. Poszedłem do kuchni. Zapaliłem papierosa i wyjrzałem za okno. Kilka dzieciaków, mimo dopiero wczesnej wiosny, bawiło się na placu zabaw. Danny kiedyś też był taki, prawda? Śmiał się, cieszył życiem i nie musiał się zastanawiać nad tym, czy zostanie dziwką. A nią został. I chyba teraz nie potrafiłby się inaczej utrzymać. Ale ja bym mu pomógł. Bardzo chętnie, nawet. Skończyłby jakieś studia i zaczął robić to, co zawsze chciał. Mógłby liczyć na mnie, tak samo jak ja na niego. Ale on nie chce. Nie umie. Chyba za bardzo uzależnił się od pieniędzy.
 Popiół z połowy papierosa spadł mi na podłogę. Przez to, że cały czas chodzi mi po głowie, zapominam o wszystkim, co robię. Za dużo rozmyślam, za mało robię.
Skończyłem i kiepa wrzuciłem do popielniczki. Ubrałem się w spodnie, koszulę i zabrałem wszystkie papiery, które przyniosłem sobie do domu. Uśmiechnąłem się lekko do siebie w lustrze, wiszącym w przed pokoju. wyszedłem, zamknąłem drzwi i poszedłem do pracy.

 ***

 Po wykonanej robocie poszedłem do domu. najszybciej, jak mogłem, wziąłem prysznic i wysuszyłem włosy. Potem ubrałem się, zabrałem pieniądze i telefon. Wyszedłem z mieszkania i poszedłem tam, gdzie chodzę od przeszło pół roku chodzę, praktycznie co dziennie.
 Spojrzałem na zegarek. Dwudziesta czwarta osiem. Chyba dobrze. Nie powinien teraz mieć nikogo, ale to w sumie nie ode mnie zależy, a jedynie od inteligencji ludzi.
 Wszedłem do środka, wyrzucając gdzieś w bok papierosa. Usiadłem na naszym stałym miejscu, a Danny'ego dalej nie było. Gdzie on się podział? Zawsze przychodził. I czekał gdzieś na mnie. Albo palił papierosa przed wejściem do klubu. Może teraz jest inaczej?
 W pewnym momencie zauważyłem go, kiedy szedł z jakimś kolesiem. W sumie całkiem przystojnym. Tamten szedł kawałek za nim i trzymał go za tyłek. Kurwa. Zakuło mnie w serce. Nie to, żebym był zazdrosny, czy coś... Ale to taki okropny widok, kiedy on idzie z kimś innym, zwłaszcza, że tamtemu zależy głównie na jego tyłku. A nie na czymkolwiek innym. Cholera, Boli.
 Podszedłem do nich, a widząc mnie, Danny zabrał jego rękę. Pomachałem głową i spojrzałem na tamtego rudzielca.
 - Sorka. Jest ze mną - powiedziałem, łapiąc mojego kolegę za rękę.
 Tamten prychnął. - Dobra, sory - mruknął i poszedł gdzieś, a Danny patrzył na mnie, jak na idiotę.
 - Chciałem od niego niezłą sumkę wyciągnąć, co ty robisz? - zapytał, marszcząc brwi.
 - Co ja robię!? - wykrzyczałem, ściskając mocniej jego rękę.
 - Ałć. To boli, Olii... - jęknął, więc spojrzałem na jego prawie, że siną dłoń i zjechałem na nią. Podniosłem ją sobie do ust i pocałowałem we wcześniej ściskane miejsca.
 - Przepraszam - mruknąłem i kolejny raz je pocałowałem. Potem puściłem jego dłoń i przełożyłem ją na policzek bruneta. Uniosłem mu lekko głowę i pocałowałem go delikatnie, a chwilę potem on przymknął oczy i oddał mi pocałunek. - Idziemy? - zapytałem, na co on kiwnął ochoczo głową. Złapałem go za dłoń i splotłem nam palce. Zaprowadziłem go do naszego miejsca.
 Pogadaliśmy. w sumie głównie o tym, co robiłem w pracy, a potem o tym, czy przyjdzie do mnie, jak skończy. Potem kolejny raz zrobiłem mu wykład na temat tego, że powinien skończyć z zawodem, na co on odpowiedział tylko "za jakiś czas". Co i tak nie bardzo mi się podobało. Gdyby... gdyby chciał mógłby to zrobić już dzisiaj. Taki ból. To okropne.
  Minęły chyba dwie godziny. Skończył pracę, ja też. I poszliśmy do mnie. ten od razu padł, więc tylko rozebrałem go i położyłem się obok. Przykryłem go kołdrą, I sam położyłem się spać.
 Nie chcę więcej czuć tej jebanej zazdrości. 

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział XIX - Wracamy do normy

 Oblałem sobie zimną wodą twarz, patrząc na nowe siniaki na ramionach. Już mi się dostało. Ostatnio przez to, że zabrałem mu piwo, bo chciałem się przytulić. Rzucił mną o ścianę. Ale nie przeszkadzało mi to, bo zaraz podszedł i przytulił się do mnie i przeprosił i zabrał do łóżka, zostawiając mecz. Mecz! Kochany jest. Prawda? Już mi nawet ta ranka na piersi nie przeszkadza, jak mnie zadrapał. A limo pod okiem zawsze mogę ukryć. Już się w tym wyrobiłem.
 Poszedłem do kuchni. Philip siedział w salonie i coś oglądał. A ja włączyłem wodę do gotowania się w czajniku. Spojrzałem na okno i zaraz wyciągnąłem papierosa, którego odpaliłem. Spaliłem może pięć, czy sześć machów i zaraz przyszedł mój chłopak, który zabrał mi papierosa.
 Przytrzymał mi twarz mocno, co lekko zabolało i schylił się.
 - Chcesz, żebym cię wziął? - zapytał niemal obleśnym tonem, trzymając dalej mojego papierosa w ręce.
 - Nie mam siły - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. - Jutro, dobrze?
 - Popierdoliło cię chyba - powiedział i dalej trzymając moją twarz - przyłożył papierosa do mojej dłoni. Zgasił go na niej, przez co ja krzyknąłem, krzywiąc się cały. W moich oczach pojawiły się łzy, które spłynęły po policzku. Próbowałem go odepchnąć, żeby to zalać zimną wodą, jednak on mnie trzymał. Westchnąłem.
 - Puś...ć. Philip, to boli... - powiedziałem, a raczej wyjęczałem.
 - A chuj mnie to interesuje - mruknął i rzeczywiście - puścił mnie. Jednak zaraz jego ręka uniosła się i uderzyła mnie w policzek. Tak mocno, że wywaliłem się na podłogę. Przyłożyłem dłoń do swojej twarzy i zaszlochałem. - Jesteś mój. I będziesz mi dawał dupy, kiedy tylko będę chciał - mruknął i złapał mnie za nadgarstek piekącej ręki. Zaciągnął mnie do sypialni, gdzie rzucił na łóżko.
 Podszedł do mnie, zrzucając ze spodni swój pasek. Złapał mnie nadgarstki w jedną rękę i przytrzymał mi je nad głową, przygniatając mnie sobą, kiedy siedział mi na biodrach. Podniósł moje ręce i związał je, dodatkowo przypinając do jednego z prętów z łóżka. Jęknąłem.
 - Philip... Proszę cię no - jęknąłem znowu, lekko szarpiąc się pod nim. Ja naprawdę nie mam na to ani ochoty, ani siły. - Cała ręka mnie piecze. Daj mi spokój - poprosiłem, patrząc na niego błagalnie.
 Ale on zamiast mnie puścić - wymierzył mi kolejnego policzka. A potem znowu. I znowu. I kolejny raz. Potem otwarta dłoń zmieniła się w pięść, a ta przypierdoliła mi z pięć razy tak mocno, że zakręciło mi się w głowie.
 Przewrócił mnie na plecy. Ściągnął mi spodnie razem z bokserkami i klepnął w tyłek. Mocniej, niż miałoby mnie to podniecić. Kurwa. Nienawidziłem, jak on mnie tak męczył. Boshe. Moja ręka. Ał... Jęknąłem głośno, po czym szarpnąłem.
 - Zamknij się - rzucił i kolejny raz dostałem w swój, biedny tyłeczek. Zszedł z łóżka, po czym ściągnął swoje spodnie. Bieliznę pewnie też. Zaraz wrócił na materac. Złapał mnie za tyłek i wypiął do siebie. Pozwalałem mu na wszystko. Żeby tylko mnie nie bił. Znowu.
 Poczułem, jak we mnie wchodzi. Przez to właśnie krzyknąłem. Był większy niż Jeff. I nawet, kiedy on wchodził bez przygotowania mnie, nie bolało to tak bardzo, jak przy Philipie. Złapał mnie za włosy i wygiął tak, że praktycznie, gdybym podniósł nogi - dotknąłbym palcami głowy. Jęknąłem, a bardziej krzyknąłem, kiedy zaczął się ruszać, a następnie schylił i zaczął mnie całować. Pierw w ramię, potem w szyję i ucho. Jednak na końcu wrócił do szyi. Zamiast mnie tam dalej całować - zaczął mnie gryźć, jeszcze bardziej ciągnąć moje włosy. Krzyknąłem znowu. A ten przyśpieszył. Łóżko skrzypiało jak cholera. I w takim momencie nie umiałem skrzypu porównać do niczego. Zjechał dłonią na moje biodro i wbił mi paznokcie w kości, przez co jęczałem jeszcze głośniej.
 Tym bardziej, kiedy on znowu przyśpieszył. I znowu. I znowu. Aż nie doszedł, a ja zaraz po nim. I też jęczał. Puścił mnie i rozpiął swój pasek. Odwrócił i znowu przycisnął do łóżka, zaciskając dłoń na moich włosach.
 - Podobało ci się?
 - Tak. Bardzo - skłamałem. - Idę się umyć - powiedziałem i ten zszedł ze mnie, przez co mogłem zejść. Zabrałem świeże bokserki i poszedłem, znowu, do łazienki. Westchnąłem głośno do swojego odbicia, widząc czerwony odcisk dłoni na moim policzku, a potem i tyłku. Nie mogłem też zapomnieć o krwi, która leciała mi z brwi. W dodatku garściami wyciągałem swoje włosy. Powyrywał mi je. No i ta ręka. Niemal od razu wsadziłem ją pod kran z lodowatą wodą, czując, że zamarzają mi palce. Ale to nic. Ważniejsza była ta ranka po papierosie.
 Spojrzałem na umywalkę i zdałem sobie sprawę, że zostawiłem tutaj telefon. Sięgnąłem po niego i napisałem do Jeff'a. Dalej się przejmujesz? - wysłałem i usiadłem na wannie. Odłożyłem telefon i puściłem wodę w kabinie. Zaraz się umyję. Dostałem wiadomość. Wróć do domu, to przestanę. Westchnąłem głośno do telefonu. Nie mogę. I nie chcę. Jest mi tu dobrze. Zajebiście, wręcz. Na tego SMS-a już nie dostałem odpowiedzi. po dziesięciu minutach czekania wszedłem pod zimną wodę, licząc, że to jakoś wszystko zmyję. Poza tym... Jak miałbym teraz użyć ciepłej wody? Moja ręka chyba odpadłaby mi tak szybko, jak się umiera.
 Wyszedłem i ubrałem się. Policzki dalej były czerwone, jednak z brwi przestała lecieć szkarłatna ciecz. Tylko kilka nowych siniaków miałem. Zwłaszcza tam, gdzie mnie gryzł. Na upór wyglądało to jak malinki, jednak wiem, co czułem. Eh... Tak jest dobrze.
 Tak jest dobrze.

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział XVIII - Pustka

 Siedziałem na łóżku, patrząc na telefon. O dziewiątej trzydzieści miała przyjść do mnie Laara, bo zdziwiła się, że nie chcę nigdzie wychodzić. Jednak było po dziesiątej, a jej dalej nie było. Westchnąłem głośno i wybrałem numer Jonathana.
 Nie odebrał. Tak samo jak wczoraj, albo dzisiaj koło dziewiątej. Zdziwiło mnie najbardziej to, że nawet nie raczył odrzucić. Telefon po prostu pewnie mu gdzieś dzwonił, jak go pieprzył ten jego nowy. Ciekawe kto to? I ile się znają? Ja pierdolę. Ostatnio tylko takie myśli chodzą mi po głowie. Jak go bierze, ile razy w tygodniu, albo dziennie, czy robi mu śniadania i przynosi do łóżka, albo, czy jest, kiedy on tego potrzebuje. Przez to wszystko dopiero po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Przetarłem mokre oczy i wyszedłem do przedpokoju. Otworzyłem, widząc zadyszaną Veronicę.
 - Hej, wiem, spóźniłam się, ale to przez przypadek dosłowny... - Podniosła do mnie oczy. - Płakałeś?
 Odwróciłem momentalnie oczy. - Nie. Kroiłem cebulę, a mam na nią uczulenie i tak wyszło - powiedziałem i wzruszyłem ramieniem. - Wchodzisz, czy wolisz stać na klatce? - zapytałem i odszedłem od drzwi.
 Weszła na korytarz i Ściągnęła buty, a potem wiosenną kurtkę. Powiesiła ją na wieszaku.
 -  Napijesz się czegoś? - zapytałem, a ta poprosiła wody. Powiedziałem, żeby poszła do salonu, a ja nalałem dla niej wody, a dla siebie wziąłem kieliszek i butelkę wina. Usiadłem obok niej na kanapie.
 - Powiesz mi co się dzieje? - zapytała, przekrzywiając lekko głowę.
 - Nic się nie dzieje.
 - Tak? Jakoś dziwnie się stało, że ostatnio nie pokazujecie się nigdzie z Jonathanem. Ani nawet ty się nie pojawiasz chociażby na kawę u mnie. Od dwóch tygodni, jak nie więcej, nie wychodzisz w ogóle z domu, cholera, Jeff. Martwię się - powiedziała i złapała mnie za rękę. Ścisnęła lekko tą swoją małą, drobną i kościstą dłonią o moją pokaleczoną, dużą, lekko spuchniętą i z odciskami.
 - Nic się nie dzieje, Veronica.
 - No przecież widzę.
 - Gówno widzisz - mruknąłem i zabrałem swoją rękę.
 - Widzę, że masz całe podpuchnięte oczy od płaczu. I widzę, że się strasznie zapuściłeś. Broda ci rośnie. Do tego chodzisz w koszulce, która ma wielką plamę na brzuchu i lekko śmierdzisz. Do tego nie widzę tutaj nigdzie Jonathana i...
 - Dobra! Już. Tylko się zamknij - poprosiłem w mało dżentelmeńskim stylu i oparłem łokcie o swoje kolana, głowę przytrzymałem dłońmi i lekko przetarłem oczy. - Zostawił mnie - powiedziałem cicho, niemal szeptem. - Po dwóch latach bycia razem, po tym, jak zabrałem go od jebanego skurwiela, który lał go co najmniej raz dziennie. Po tym, co mu dałem i po tym, na co mu pozwalałem. Kochałem, go. Dalej kocham. I on cały czas siedzi mi w głowie, mimo, że on ma mnie dosłownie w dupie. Spakował się i uciekł, jak ja byłem w pracy. Po dwóch tygodniach przyszedł po resztę rzeczy. Nawet nie wiesz, jak to boli. Tym bardziej, że on jest wszędzie w tym mieszkaniu. Wszędzie. Siedzi na kanapie, przy stole, przy lodówce, w łazience, w odbiciu w lustrze, w naszej sypialni. Wszędzie czuję jego zapach i widzę jego rude włosy. Ja... - położyłem głowę na jej kolanach. - Ja nie umiem bez niego. Oddychanie jest cholernie trudne...
 - Ciii.... Spokojnie - szeptała, głaskając mnie po włosach. - Kto by pomyślał? Taki duży, a tak się rozkleja... - powiedziała z uśmiechem i dalej mnie głaskała. Po chwili pochyliła się i przytuliła swoją głowę do mojej. - Już dobrze, mały. Jestem. On wróci, jak zrozumie, że tęskni - powiedziała i pocałowała mnie w głowę. - Jadłeś coś? - zapytała, a ja pokiwałem głową, zaprzeczając. - Mam zamówić pizzę? - pokiwałem, potwierdzając.
 No i siedziała tak ze mną. Aż nie zasnąłem. A potem ona ze mną, bo kiedy koło czwartej się obudziłem - Veronica dalej robiła mi za poduszkę. Poszedłem pod prysznic. Spędziłem tam chyba godzinę. Ostatni raz tutaj się kochaliśmy. Jeszcze wtedy był mój. A teraz? Przypierdoliłem pięścią w kafelki. Aż iskra przeszła mi po całej ręce i kręgosłupie. Jęknąłem z bólu. Wyszedłem i poszedłem do pustej sypialni. Ubrałem bokserki i poszedłem do salonu. Podniosłem sobie Veronicę na ręce i zaniosłem ją do łóżka. Sam za to rozłożyłem się na kanapie. Nie mam ochoty spać z kimś innym w łóżku, w którym spałem zawsze tylko z Jonathanem. Nawet Veronica nie naprawi dziury.
 Ale w sumie... Kiedyś muszę wyjść. I kiedyś muszę wstać z kanapy. Muszę wyjść i być. I iść do pracy, bo szef mnie zajebie.
 I właśnie z taką myślą zasnąłem.

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział XVII - Osiem lat

 Ostatnio cały swój wolny czas spędzałam z Veronicą. Chodziłyśmy na zakupy, basen, obiady, ja przychodziłam do niej i ona do mnie. W sumie nic nienormalnego. Poznałam jej znajomych. Tom, Jeff i Angelica byli... Jakby to określić... Uzupełniali ją. Kiedy Veronica byłą nieśmiała, Angelica miała w sobie odwagę do skakania w przepaść. Mała i drobna dziewczynka przy muskularnym i prawie dwumetrowym wielkoludzie Jeffie. No i słodka i urocza przy opryskliwym i aroganckim Tomie. Go chyba nie umiałam ścierpieć. Nie przeszkadzał mi, dopóki się nie odzywał. Jednak jak już utworzył tą swoją gębę... Szkoda gadać.
 Swoją drogą ostatnio ja spałam u Veronici, kiedy kuzyn chciał mieć wolny dom (ciekawe czemu?), więc tym razem zaprosiłam ją do siebie.
 Siedziałam na swojej kanapie, kiedy ta przeglądała moje czasopisma mangowe. A potem podniosła głowę, przez co jej włosy delikatnie zafalowały. Spojrzała na półkę z mangami i zaraz do nich podeszła. Śmieszy mnie to, że sięgnęła do wyższej półki, kiedy ja robię to na palcach. Ugh. Mówiłam już, że nie lubię swojego względu pod tym względem? Z metrem pięćdziesiąt pięć za dużo nie jestem w stanie zrobić.
 - Nie mówiłaś, że jesteś Otaku - powiedziała i sięgnęła po jakieś gejowskie porno. Moja cała półka jest w tym, zwłaszcza, że wolałam takich mang nie zostawiać w domu.
 - Nie pytałaś - odpowiedziałam z uśmiechem i wzruszyłam ramieniem. - Też jesteś? - zapytałam z ciekawości.
  - Może otaku bym się nie nazwała, ale lubię od czasu do czasu obejrzeć jakieś dobre anime, czy poczytać mangi - odpowiedziała i wzruszyła ramieniem, przekartkowując mangę. Zatrzymała się na którejś stronie i przejrzała ją oczami. - Cała kolekcja yaoi, co? - zapytała i roześmiała się, zamykając komiks.
 - Niestety - powiedziałam i odwróciłam od niej oczy, kładąc się na łóżku.
 - Czemu niby niestety? - zapytała i usiadła obok mnie, na brzegu łóżka. Dźgnęła mnie palcem pod żebro, więc roześmiałam się i zrobiłam jakiś dziwny ruch, który można było nazwać obroną przed następnymi atakami.
 - Bo to trochę chore, jak widzisz chłopaków i myślisz, który to seme, a który uke -  powiedziałam i zamknęłam na chwilę oczy. - Swoją drogą kiedyś miałam dobrego przyjaciela geja, który miał swojego chłopaka - powiedziałam i uśmiechnęłam się na samą myśl o Michaelu i Fabianie.
 - Zazdroszczę - rzuciła i odchyliła się do tyłu, kładąc plecy na moim brzuchu i wygięła się, żeby położyć głowę na pościeli. Kolejny raz dzisiaj roześmiałam się i położyłam rękę na jej brzuchu dla mojej, czystej wygody. - U mnie w klasie w gimnazjum takich dwóch było, co się jak para zachowywali, ale jeden był hetero na pewno, a drugi taki pod bi podchodził - powiedziała i puściła do mnie oko.
 Kiedy ze mnie zeszła, odpaliłam papierosa. I zeszłam na dół. Zdziwiłam się trochę, kiedy nie zauważyłam tutaj nigdzie ani Danny'ego, ani jego chłoptasia. Zrobiłam nam coś do jedzenia, dalej paląc, dopóki nie przyszła do kuchni Veronica.
 - Laara, odłóż to - powiedziała do mnie, przytulając policzek do ściany, a palcem pokazała na papierosa- To niezdrowe. Będziesz miała raka i szybko umrzesz.
 - Tym lepiej - odpowiedziałam i spojrzałam na jej oczy. - Dobra, dobra. Spalę i nie ruszam - powiedziałam i podniosłam ręce w geście poddania się. Zgasiłam papierosa i spojrzałam na Veronicę, która uśmiechnęła się do mnie i przytuliła. Zresztą, ja ją też. Całą resztę wieczoru siedziałyśmy na kanapie, oglądając jakieś gówno w telewizji. I nie sięgnęłam po papierosa. Bo po pierwsze jej to przeszkadza, a po drugie nie chcę żeby się na mnie wkurwiała. Siedziałyśmy chyba do dwudziestej trzeciej, aż Veronica nie zasnęła mi na kolanach. Oczywiście jej tak nie zostawiłam, a zabrałam ją na ręce i zaniosłam do swojego pokoju, gdzie ściągnęłam jej spodnie. Położyłam ją na łóżku i przykryłam kołdrą.
 Sama za to poszłam pod szybki prysznic. Założyłam jakąś koszulkę i świeżą bieliznę, po czym poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą cicho drzwi i przez chwilę siedziałam przy Veronice. Słodka. Uśmiechnęłam się lekko w jej stronę i zaraz podeszłam do swojego biurka. Sięgnęłam po leki nasenne i wyrzuciłam dwie tabletki na rękę. Westchnęłam. To będzie z osiem lat, jak nie umiem bez tego gówna zasnąć. Zagryzłam wargę i podniosłam tabletki do ust, aby następnie je połknąć. Wzięłam colę pod biurkiem i wypiłam kilka łyków.
 Spojrzałam do boku, na duże okno. Patrzyłam na gwiazdy. I samotny księżyc. Oh, ileś my razem przeżyli. Przez pewien czas był chyba nawet jedynym słuchaczem mojego nocnego płaczu. Jednak nie... Tak. Powinnam się zamknąć. Położyłam się do łóżka i odwróciłam twarzą do Veronici. Ta przytuliła się do mnie, a ja przez moment nie miałam pojęcia, co mam zrobić. Jednak po chwili położyłam rękę na jej plecach i przycisnęłam delikatnie do siebie.
 Usłyszałam jeszcze tylko, że ktoś wchodzi, kiedy zasypiałam.
 Rano wstałam koło piątej. Trzy godziny. Nie tak źle. Dopóki Veronica się nie obudziła, siedziałam i leżałam na łóżku, czekając aż ta zacznie się budzić. Aktualnie i tak nie miałam nic lepszego do roboty. A i tak się naczekałam. Była chyba dziewiąta, jak ta otworzyła oczy.
 - Dobry - powiedziała i ziewnęła.
 - Dobry - odpowiedziałam i zabrałam jej kosmyk włosów z twarzy.
 - Która godzina? - zapytała, podnosząc się, po czym przetarła oczy.
 - Po dziewiątej - mruknęłam, na co ta poderwała się do góry.
 - Muszę iść. Późno już. - Mrugnęłam parę razy. Późno? Dziewiąta w niedzielę to dla niej późno?
 - No dobra. Spodnie są na krześle - powiedziałam, widząc, że ta rozgląda się po pokoju. Zaraz się ubrała, założyła bluzę i zabrała swój plecak. Uśmiechnęłam się i zaprowadziłam ją na dół.
 - Dzięki jeszcze raz za przenocowanie.
 - Nie ma sprawy, przyjemność po mojej stronie - ukłoniłam się teatralnie, puszczając do niej oko.
 - Wiesz... Zastanawia mnie tylko... Ale to... Kto to? - zapytała, pokazując na blondyna.
 - Facet kuzyna - powiedziałam, wzruszyłam ramieniem i obejrzałam się, widząc sztylety w oczach chłopaka.
 - Nie jesteśmy razem - mruknął, a ja westchnęłam. Poszedł sobie. Chyba do kuchni. A ja ładnie pożegnałam się z Veronicą. Otrworzyłam jej drzwi.
 - Hej! Veronica! - wykrzyczałam, kiedy ta była już na końcu ogrodu. - Zdzwonimy się potem!? - zapytałam, na co ta pokiwała głową i pokazała słuchawkę z palców. Zamknęłam drzwi i chwilę potem byłam w kuchni.
 

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział XVI - Śniadanie

 Kiedy rano się obudziłem - Danny w ciągu dalszym spał. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok i zabrałem mu kosmyk ciemnych włosów za ucho. Pocałowałem go w nie. A chwilę potem Podniosłem tułów z materacu. Chłopak przez chwilę się obracał, jakby było mu zimno, ale zaraz naciągnął kołdrę na głowę i schował się przed światem. Ale za to dalej spał, taki plus.
 Wyszedłem z łóżka i założyłem spodnie. Nie zapinałem ich, bo w sumie po co. Jednak zdziwiły mnie czyjeś głosy na dole. Wyszedłem z korytarza na schody, potem do przedpokoju i zaraz stanąłem w małym korytarzyku, w którym stała ta dziewczyna, kuzynka Danny'ego i jakaś dziewczyna.
 - Kto to? - zapytała ta, której jeszcze nie znałem.
 - Facet kuzyna - powiedziała, wzruszyła ramieniem, a ja spojrzałem na nią wzrokiem zabójcy.
 - Nie jesteśmy razem - mruknąłem pod nosem, na co ta westchnęła. Wyszedłem do kuchni, a drzwi zaraz się otworzyły, zamknęły. Okay. Czyli tamta z grzywką wyszła.Tym lepiej.
 - Tak? To po jakiego chuja tutaj przychodzisz, siedzisz i śpisz potem u nas? - zapytała, odpalając papierosa. Wypuściła dym, a potem opuściła rękę. Zobaczyłem na niej mnóstwo ran. Małych, dużych, białych, czerwonych i różowych. Wyszczerzyłem oczy ze zdziwienia. Ile kurwa lat ona się cięła? Wygląda, jakby w pewnym momencie przestała, bo nie miała już miejsca. Cholera.
 - Chcesz kawy?
 - Nie zmieniaj tematu i tak, poproszę.
 - No co mam ci powiedzieć? Ja go lubię, on mnie też. Ale nie sypiamy ze sobą - powiedziałem, wzruszyłem ramieniem i włączyłem czajnik. Podszedłem do lodówki i wziąłem jajka, szczypiorek i margarynę. Wyciąłem kostkę i postawiłem na patelni, gdzie roztopiła się. Wrzuciłem jajka i pociąłem nożyczkami szczypiorek już nad patelnią. Zalałem w międzyczasie kawę dla niej i dla mnie, a dopiero po chwili dla Danny'ego. Trzeba było jednocześnie lać i mleko i wodę, żeby zrobić taką kawę, jaką on lubi. Uśmiechnąłem się lekko do siebie i na trzy talerze wyrzuciłem jajecznicę. Potem posmarowałem kanapki masłem i położyłem po dwie na każdy talerz.
 - Czemu nie? - dopytała. - Swoją drogą, Laara - powiedziała i wyciągnęła do mnie rękę bez raz.
 - Oliwer - powiedziałem i uścisnąłem jej rękę, uśmiechając się miękko. - Bo po co mam mieć kogoś na wyłączność, kiedy wykonuje swój zawód?
 - Nic nie rozumiem. Idę na górę - powiedziała, zabrała swoje śniadanie i zabrała paczkę papierosów. - Dzięki - mruknęła do mnie z uśmiechem i pognała.
 Położyłem talerze na tacce, wziąłem sztućce i też poszedłem do góry. Wszedłem do pokoju Danny'ego i zamknąłem drzwi. Widząc, że ten dalej śpi - położyłem tackę na szafce nocnej. Wszedłem do łóżka i zabrałem mu kołdrę z głowy. Podniosłem mu delikatnie twarz, tak, żebym mógł go pocałować. I w sumie zaraz to zrobiłem. Moje blond włosy opadły mu na szyję, a on, już obudzony, oddał mój pocałunek i poniósł rękę do góry, zabierając włosy za ucho. Uśmiechnąłem się i moja ręka przesunęła się do jego biodra, za które go przytrzymałem.
 - Dzień dobry - mruknąłem mu w usta, a ten zaraz uśmiechnął się i przytulił do mnie.
 - Dzień dobry - odpowiedział i podniósł się do góry, kiedy ja zrobiłem to samo.Odwrócił się i uśmiechnął szeroko. - Zrobiłeś śniadanie? - zapytał, po czym złapał mnie za policzki i pocałował mocno.
 - Ano. Smacznego - powiedziałem i zabrałem tackę przed nas.  Odpowiedział mi to samo i zaraz zabrał się za jedzenie i ja też.
 Kiedy skończyliśmy pożegnałem się z nim, wyszedłem z domu i poszedłem do siebie. Puste mieszkanie. Mmm... Coraz bardziej zaczyna mi to przeszkadzać.

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział XV - Szok

 Wziąłem urlop. Miałem dużo nadgodzin przez to, że brałem godziny za innych. Więc mogłem siedzieć dwa tygodnie w domu. Mimo tego, że wcale tam nie siedziałem. Nie umiałem sobie znaleźć miejsca. Wszystko.. Wszystko mi go przypominało. Leżałem sam w łóżku i marzyłem, żeby znalazł się obok, żebym mógł go przytulić i przeprosić za moją zbyt wielką opiekę. Siedziałem na kanapie i błagałem, żeby teraz położył swoją głowę na moim udzie, a ja mógłbym go głaskać i przypominać, jak bardzo go kocham. Oglądalibyśmy jakąś głupią komedię romantyczną i pili wino albo whisky tak przez niego uwielbiane. Słuchalibyśmy swoich oddechów i byłoby wspaniale.
 Ale nic takiego się nie działo.
 Często siadałem przy drzwiach i słuchałem, czy ktoś nie idzie. Poznałbym jego lekkie, jednak ciężkie kroki. Poznałbym to, jak wchodzi na górę i puka do drzwi. Ale nikt nie przychodził. Jak już to to nie był on. Pare razy wydawało mi się, że jednak tak i wtedy wybiegałem na klatkę jak jakiś idiota, w nadziei, że go tam znajdę. Ale to nigdy nie był on.
 Kiedy wchodziłem do łazienki czułem zapach jego czekoladowych perfum. Czułem jego ulubiony szampon do włosów, którym tak często myłem jego rude kłaki. Czułem zapach kredki do oczu, które tak uwielbiał podkreślać. Widziałem go szykującego się przy lustrze i mnie podchodzącego do niego, żeby przytulić Jonathana od tyłu. On wtedy się tak pięknie uśmiechał. I kładł dłonie na te moje, jakby nie chciał mnie puszczać.
  Często robiłem sobie kawę. Piłem ją w litrach. Nawet kupowałem całe kartony, żeby nie musieć cały czas wychodzić po nią do sklepu. Siadałem przy naszym stole, przy którym jedliśmy obiady i kolacje. I za każdym razem przypominał mi się obraz Jonathana, kiedy styrany przychodziłem, siadałem na krześle, a on dawał mi całusa w policzek, podstawiając pod nos obiad, który często sam robił. O ile ja nie zdążyłem przed pracą.
 I naprawdę nie mogę uwierzyć w to, że przez cały okres naszego związku, on ciągle udawał. I dalej nie mogę pojąć tego, że mój rudzielec odszedł. I nie chce wrócić. I nie wróci. Bo do czego miałby wracać? Do nadopiekuńczego idioty, który pozwolił jedynej osobie, na której mu zależało, odejść z jego życia?
 - Ja pierdole - przekląłem głośno po raz nie wiem który i rzuciłem znudzone spojrzenie na okno. Siedziałem aktualnie na kanapie, w salonie, słuchając jakiegoś gównianego, popierdolonego i ostro zjechanego metalu. Czemu? Jonathan nienawidził tej muzyki. Denerwowała go. I chyba tylko to mi się z nim nie kojarzyło.
 Wyciszyłem muzykę i w tm momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
 Podszedłem do nich i otworzyłem je.
 - Hej, mogę wejść? - Jonathan zapytał tym swoim słodkim głosikiem, przez który nie umiałem zrobić nic innego, niż przyciągnąć go do siebie i przytulić najmocniej, jak mogłem. A uścisk to miałem prawdziwego niedźwiedzia.
 - Ej, Jeff... puść mnie. Przyszedłem po resztę rzeczy - powiedział, na co puściłem go i odsunąłem się, patrząc na niego wielkimi, zmęczonymi oczami. Przytył. W przeciwieństwie do mnie. Schudłem jakieś dziesięć kilo, przygarbiłem lekko i moje policzki opadły. Przestałem wyglądać jak normalny, zdrowy i umięśniony facet, a bliżej było mi do trupa.
 - Jak możesz? - zapytałem ciszej, niż chciałem. - o tym wszystkim co dla ciebie kurwa zrobiłem, ty tak po prostu mnie zostawiasz! - pierwszy raz na niego krzyknąłem. Nigdy na niego nie krzyczałem. Zawsze umiałem się uspokoić, jednak moje nerwy w końcu puściły. - Jakim jebanym prawem wyprowadzasz się ode mnie, co? I jak długo jeszcze miałeś zamiar udawać miłość?! Czemu mi to kurwa robisz, Jonathan!? - Minął mnie. Po prostu poszedł.
 A ja oczywiście za nim. Złapałem go za ramiona, kiedy sięgał po książkę. Ona runęła na podłogę, tak samo jak Jonathan na łóżko, a ja na nim.
 - Źle ci było? - zapytałem, kładąc ręce po obu stronach jego głowy. Patrzyłem na niego i patrzyłem. I nie mogłem odwrócić oczu od piegowatej twarzy, brązowych oczu i rudych włosów.
 - Nie. Jednak... Jeff... Puść mnie. I daj mi odejść. Po prostu zapomnij o mnie. Zakochaj się w kimś, kto będzie cię kochał tak mocno, jak ty tą osobę. I żyj dalej. Na mnie się świat nie kończy...
 - Właśnie, że tak! - przerwałem mu w pół zdania. - Nie ma mojego świata. Rozpadł się. Jonathan... Proszę ciebie. Błagam. Zostań. Nie odchodź i mnie nie zostawiaj - powiedziałem, dalej na nim siedząc. No. Może nie siedziałem, jednak wisiałem nad nim i nie pozwalałem się ruszyć.
 Podniósł rękę na mój policzek i przejechał po nim swoimi kościanymi palcami.
 - Jeff - szepnął i uśmiechnął się tak, że w moich oczach stanęły łzy. - Mam już kogoś innego, rozumiesz? Jesteś dla mnie tyko byłym - powiedział i złapał mnie tą rękę za ramię i odepchnął od siebie. A ja jak taki baran pozwoliłem mu zejść. Usiadłem na łóżku, kiedy on do walizek i toreb pakował swoje książki, notesy, długopisy, dzienniki. Z łazienki zabrał perfumy, szampon, kosmetyki. Z kuchni swoją ulubioną kawę. Z salonu płyty i ładowarkę od telefonu. Laptop, zasilacz. Wrócił i podszedł do mnie.
 - Pa - powiedział i pocałował mnie lekko. I zaraz drzwi za nim się zamknęły.
 Podniosłem palce na swoje wargi. I kolejny raz dzisiaj, od rozstania, co za różnica, zalałem się łzami.

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział XIV - Kiedyś musi być ten pierwszy raz

 Bardzo przepraszam za czas zwłoki. Nie miałam zbytnio czasu na pisanie Wet Flower, ale już jestem, spokojnie xd Jednak ilość postów będzie trzeba zmniejszyć i jednak będą się pojawiać co dwa dni. Czyli: poniedziałek, środa, piątek. Czasami dodatkowo niedziela, albo sobota, zależy od tego jak wielką ochotę będę miała na pisanie. Tak więc, teraz post:

 Siedziałem dalej z tym facetem, a Oliwiera dalej nie było. Przez moment nawet chciałem wciągać telefon, gdyby Adam nie pociągnął mnie za rękę, przez co znalazłem się swoją twarzą przy jego kroku.
 - Na co czekasz? - zapytał swoim pijackim bełkotem i położył rękę na mojej głowie. Spojrzałem do niego do góry i poczułem strach.
 Pierwszy raz się bałem. I to nie było tak, że ja nie chciałem mu zrobić loda, bo w sumie to to robię od przeszło czterech lat, jednak... Nie wiem, do końca o co mi chodziło. Zabrałem jego rękę i złapałem go za dłoń. Wstałem i zaprowadziłem go do pierwszego, wolnego pokoju, który znalazłem. Nalałem mu do szklanki whisky.
 - Wypij - mruknąłem i widząc, jak ten przechyla całą szklankę, a bursztynowy płyn cieknie mu po brodzie - uśmiechnąłem się szeroko. - Dwie stówy - powiedziałem i wyciągnąłem rękę. Kiedy rzucił mi od razu osiem, westchnąłem i schowałem pieniądze do nerki. Ściągnąłem ją i położyłem gdzieś z boku. Podszedłem do kolesia i rozpiąłem mu spodnie, potem zsunąłem do kolan, a tak samo zrobiłem z bokserkami. Wziąłem go do ręki, a potem od razu do ust. Obrzydzenie. Do niego i do samego siebie. Tylko to czułem. Nic więcej. Żadnego smutku, żadnej pogardy do tej świni, katuszy czy też doła. Nic. Tylko obrzydzenie. I lekki wstyd. Co byłoby gdyby teraz zobaczyłby mnie Oliwier? Co powiedziałby, widząc, że obciągam jakiemuś kolesiowi? Przez niego przestanę być dochodowy.
 Adam przycisnął mnie do siebie, jęcząc jak jakiś pierdolnięty świr. Nie minęło pięć minut, a ten spuścił się mi w usta. Wyplułem jego spermę i zszedłem z łóżka. Polazłem do Jeffa, który wyglądał, jakby ktoś mu coś zrobił, a ten pomógł koledze wyjść i ustawił go na ławce. Zasnął.
 A ja? Ja wróciłem na bar i tam zająłem się kolejnymi klientami. Bardzo dzielnie pracowałem, bo jednak obsłużyć piętnastkę wcale nie jest tak łatwo. Tym bardziej, że tylko trzech nie chciało seksu. Większość tylko po to  przychodziła.
 Wróciłem do domu koło drugiej. Laara już spała, a ja... Ja zadzwoniłem do Oliwiera.
 - Hej - powiedziałem do słuchawki i zaszlochałem.
 - Hej, co jest? - zapytał miękkim głosem. Takim, który potrafił mnie uratować od płaczu.
 - Nie przyszedłeś - jęknąłem do słuchawki cichutko.
 - Nie miałem czasu. Mam przyjść teraz?
 - Tak - szepnąłem, a ten się rozłączył.
 Poszedłem do łazienki i rozebrałem się, wziąłem szybki prysznic. Zmyłem z siebie ich pot, zmyłem ich zapach, oraz swój wstyd. I już było ze mną dobrze. Ubrałem świeże bokserki, a potem spodnie od dresu, po czym ktoś, jak mniemam Oliwier, zadzwonił domofonem. Podbiegłem do drzwi i otworzyłem je, zaraz po tym przytuliłem się do niego mocno, zarzucając mu ręce na szyję.
 - Co jest? - zapytał jak wcześniej przez telefon i objął mnie, chowając głowę w zagłębienie mojej szyi.
 - Dalej to samo - mruknąłem, a ten zaraz złapał mnie za kolana i położył sobie na biodra. Westchnąłem zaskoczony i złapałem się go mocniej.
 - Nie puścisz mnie, prawda? - zapytałem cicho, na co ten prychnął.
 - Nigdy. Idziemy spać - powiedział i pocałował mnie w szyję. Weszliśmy razem po schodach i zaraz położył mnie na łóżku. Uśmiechnąłem się do niego lekko i pomogłem mu ściągnąć kurtkę, potem koszulkę i spodnie.  Chciałem jeszcze bokserki. Ale nie mogę. Wyznaczył mi granicę, więc się jej trzymam, dopóki mogę i daję radę. Wszedł na łóżko i przytulił mnie do siebie. Przykrył nas kołdrą, pocałował głowę, a ja podniosłem swoją i przez to ja mogłem go pocałować. Już normalnie, tak, jak lubię i tak jak chcę, żeby mnie całował. Uśmiechnąłem się szeroko i wtuliłem się w niego mocniej, po czym tak utulony, zasnąłem i w sumei sam nie wiedziałem kiedy.

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział XIII - Rozleciał mi się świat

 Kiedy wszedłem do pracy było bardzo mało ludzi. Ogólnie zawsze tak jest, kiedy jest jeszcze południe. Najczęściej ludzi przybywa, kiedy jest tak mniej - więcej po dziesiątej. Wtedy ich potrafi być koło setki na części baru i z dwustu w burdelu. I dopiero wtedy są jaja, kiedy burdel ma trzy piętra, a est tylko trzech ochroniarzy, czasami czterech. I weź człowieku wszystkiego pilnuj. Nie ma takiej możliwości.
 Po drodze widziałem jeszcze Danny'ego, który wyrywał jakiegoś chłopaka. Czyżby zdzierali z niego niezłą kasę? Oby tak. Ostatnio club mało zarabia, w porównaniu do burdelu. Ale c się dziwić? Tam dostaje się pierdolenie, zamiast delikatnych, słodkich i niewinnych gestów, krótkich całusów i drogich drinków.
  Westchnąłem ciężko i usiadłem na swoim stołku w rogu clubu, chcąc tym samym obserwować wszystkich. Tak na wszelki wypadek. Ochroniarze wszędzie się przydadzą.
 Zaraz znudziło mi się siedzenie. Wstałem i podszedłem do barmana, u którego poprosiłem kieliszek wódki. Wypiłem go jednym łykiem, po czym wyszedłem na zewnątrz, odpalając już przy progu swojego papierosa. Oparłem się przedramionami o barierkę i wyciągnąłem telefon. Hej, kochanie. Co robisz? - wysłałem do Jonathana i schowałem telefon. Pewnie poszedł spać, bo inaczej odpisałby od razu. A tak to jak nie śpi to pewnie coś sprząta, albo gotuje, albo gdzieś wyszedł bez telefonu.
 Spaliłem do końca i wszedłem z powrotem. Spotkałem kolejną dziwkę - Gabriela. Tego najmłodszego ze wszystkich. Uśmiechał się do mnie szeroko, będąc zaledwie w spodenkach, które odsłaniają tyłek i w topie, który zasłaniał klatkę piersiową. Jego długie, niebieskie z farbowania, włosy zostały wyprostowane i zaczesane do przodu z przedziałkiem, a kiedy chodził - kręcił tyłkiem przyciągając do siebie oczy ludzi. Miał w sobie coś takiego, jak Danny. Kiedy się na niego spojrzy - nie jesteś w stanie oderwać oczu od chłopaka. Gapisz się na niego i gapisz i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak łatwą kasę od ciebie wyciąga.
 Wzruszyłem lekko ramieniem i usiadłem, aby w ciągu dalszym dotrzymać swojej pracy.
 I tak wybiła godzina druga i przyszedł mój zamiennik. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że Jonathan mi nie odpisał. Ani na kolejne SMS, które mu wysłałem. I to mnie juz martwiło. A więc kiedy tylko dostałem swoją kurtkę - od razu wyszedłem i polazłem w stronę naszego mieszkanka. Zapaliłem tylko po drodze.
 Wszedłem do środka, nie sprawdzając skrzynki. Byłem pewny, że zrobił to Jonathan. Jak zawsze. Nie mam się o co martwić. Wszedłem po schodach i stanąłem przed drzwiami. Wyciągnąłem klucze i otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka najciszej, jak umiałem i polazłem do naszej sypalni.
 Chyba nie muszę mówić, jak bardzo się zdziwiłem, kiedy tylko zobaczyłem, że mojego chłopaka nie ma w łóżku. Nie było go też w salonie, w którym często zasypiał, ani nawet w łazience. Mieszkanie było puste. Polazłem znowu do naszego pokoju i otworzyłem wszystkie drzwiczki od szafek. Były puste. Wszędzie były tylko moje ubrania. Nawet zdjęcia zabrał... Westchnąłem głośno i usiadłem na łóżu.
 Schowałem w dłonie swoją głowę i jak zwykłe, połamane dziecko, zacząłem płakać. Głośno, szlochałem i nie powstrzymywałem łez, mimo, że mój nos był zatkany i nie bardzo miałem w pewnym momencie czym oddychać. Zapaliłem światło i dopiero teraz zobaczyłem mała karteczkę na naszym łóżku. Otworzyłem ją i przeczytałem wszystko. Nie był gotowy na takie życie, nie chce być we wszystkim wyręczany, denerwuje go moja dobroć w stosunku do niego, nie chciał być dla mnie takim ciężarem, klucze w skrzynce, przeprasza. Podarłem list i zacząłem płakać jeszcze głośniej.
 Polazłem do kuchni i wyciągnąłem wódkę z lodówki. Zabrałem też colę, którą nalałem do szklanki i zaraz pociągnąłem dwa, czy trzy łyki alkoholu, zaciskając mokre oczy. Popłynęły mi przez to łzy. Pojedyncze, które mówiły jak chujowo się czuję. Zapiłem colą ten okropny smak i kolejny raz pociągnąłem ze szklanej butelki. Zapiłem colą i tak cały czas, aż nie poczułem, że kręci mi się w głowie.
Poszedłem do naszego pokoju i ściągnąłem pościel. Potem wyrzuciłem jego poduszkę i kołdrę, bo pachniały nim. Sięgnąłem po telefon.
Pierwszy sygnał...
Drugi sygnał....
Trzeci...
 - Halo!? - wykrzyczałem do słuchawki. - Jonathan, kurwa, gdzie ty jesteś? - zapytałem bełkotem pijaka i znowu wydobył się ze mnie szloch.
 - Daleko - powiedział to lekko zaspanym głosem.
 - Kochanie, wróć do domu. Czekam tutaj na ciebie. Chodź. Przestanę być taki, obiecuję, ale wróć. Nie mogę żyć sam, tutaj, zrozum. Wróć, Jonatan - wymruczałem mu do słuchawki.
 - Dobranoc.
 Usłyszałem sygnał, że rozmówca się rozłączył. Rzuciłem aparatem o ścianę, aż ten się roztrzaskał. Westchnąłem głośno i opadłem na łóżko. Tej nocy nie zmrużyłem nawet oczu.

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział XII - Inne poglądy

 Ogólnie, kiedy tylko Jeff, wyszedł, postanowiłem porobić w końcu coś w tym domu. W końcu to zawsze wszystko za mnie robi mój chłopak, powiedzmy. Sprząta, gotuje, opłaca, a ja mam leżeć albo ewentualnie chodzić na zakupy. To czasami trochę mnie wkurza, ale jakby na to patrzeć inaczej - to całkiem miłe. Bycie wyręczany we wszystkim.
 Tylko.. Ja się strasznie źle z tym czuję. Tym bardziej, że no.. Jeff to chyba nie jest chłopak, który jest całkowicie mój. Znaczy... Jest, oczywiście! To facet, którego każdy mi zazdrości, do tego takich to jedynie ze świecą szukać - uczynny, kochany, czuły, miły, słodki, porządny, nasz związek nie polega na ciągłym pierdoleniu i nigdy nawet nie podniósł na mnie głosu, mimo tego, ile razy mi się należało. Chociażby wtedy, kiedy rozbiłem jego akwarium i jego ryby zdechły, bo spanikowałem i nie wiedziałem, co zrobić. Albo wtedy, kiedy ubrałem jego koszulkę z podpisami ulubionego zespołu, a potem ubrudziłem ją tak mocno, że nie dało się jej uprać... Ale on nigdy nie powiedział nic głośniej, niż swoim, spokojnym i normalnym głosem. Ale mi to najbardziej chodzi o to, że w sumie... Chętnie wróciłbym do Philipa. Do faceta, którego prawdziwie kochałem. Mimo tego, że był cholernie nerwowy i często dostawało mi się za głupoty - byłem szczęśliwy. Potrafił być czuły i do tego często pozwalał mi na więcej, niż Jeff. Do tego jak płakałem - był przy mnie, mówił, że przeprasza i obiecuje, że nigdy więcej mnie nie uderzy. Kłamał, oczywiście, jednak takie chwile pamiętam, jako te dobre. Albo na samym początku, kiedy jeździliśmy razem na kolejkach, albo ten jego wzrok, kiedy tak nieśmiało mnie pocałował za pierwszym razem.
 Z Jeffem... Ah... Nie kocham go. To nie tak, że ja go nie lubię, albo, że mi się nie podoba - ja po prostu nie potrafię go pokochać, nie ważne, co dla mnie zrobi. I mimo tego, że chcę - nie umiem mu tego zrobić. Pozwolił mi na jakiś czas odpocząć od silnych uderzeń Philipa, pozwolił mi być dla niego. Ale ja nie chcę go dla siebie. Już wystarczy mi to, że kiedy Jeff ma nocki - Philip często do mnie przychodzi i zostaje na noc. Mam tak kurewską ochotę do niego wrócić, że sam nie wiem, co jest ze mną nie tak.
 Złapałem za szmatkę i przejechałem po szafce w salonie. Jak zwykle nie wyłapała nic szczególnego. Westchnąłem podirytowany. Idealnie życie, idealne mieszkanko, idealny mężuś. Nie, to na pewno nie jest dla mnie.
 Polazłem do gabinetu dla mnie. Miałem tam mieć swoje miejsce na tworzenie artykułów, kiedy będę już pracował w jakiejś zajebistej gazecie. Wziąłem kartkę i długopis.
 [...] I mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. I wiem, że robię głupotę i pewnie nie raz będę wracał do ciebie z nadzieją, że dalej na mnie czekasz. Ale to nie dla mnie. Kochasz mnie, prawda? Więc pozwól mi odejść i staraj się mnie nie szukać. Klucze zostawiam w skrzynce.
Przepraszam, Jonathan.

 Zostawiłem kartkę na naszym łóżku. Przez moment tylko na nie patrzyłem, po czym zabrałem walizkę i zacząłem pakować wszystkie, swoje ubrania. No, a przynajmniej większość, bo nie wszystko mi się zmieściło. Jednak po wzięciu kolejnej torby - wszystko się zmieściło i już nie miałem nic w moich szafkach.
 Zarzuciłem sobie torbę na ramię, po czym wyciągnąłem klucz od jego mieszkania, klucz od skrzynki, górnego wejścia, od klatki i zamknąłem mieszkanie. Zszedłem po schodach i zaraz znalazłem się przy skrzynkach. Jeszcze mogę to odwołać. Jeszcze mogę przestać. Jeszcze mogę zostać.
 Nie mogę.
 Szybkim ruchem wrzuciłem pęk kluczy do skrzynki i poprawiłem torbę, a drugą ciągnąłem za sobą. Wyszedłem na zewnątrz i spotkałem sąsiadkę. Powiedziałem jej dzień dobry i, żeby powiedziała Jeff'owi, jakby o mnie pytał, że nie widziała mnie. Powiedziała, że powtórzy, odwróciła się i poszła dalej. Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go.
 I tak.. Szedłem ulicami i szedłem. Moje stare mieszkanie było spory kawałek od domu Jeffa. W sumie tym lepiej. Wszedłem do klatki, po czym zapukałem kilak razy w drzwi.
 Otworzył.
 - Hej - powiedziałem cicho i pokazałem torbę. - Mogę wejść? - zapytałem i miałem ogromną ochotę się do niego przytulić.
 - Chcesz się znowu wprowadzić? - zapytał ze swoim uśmieszkiem zwycięstwa. C ja robię, kurwa. - Wchodź, kochany - mruknął i otworzył szerzej drzwi.
 Ściągnąłem buty, potem kurtkę i poszedłem do naszej wspólnej sypialni. Położyłem swoją torbę na łóżku i kiedy ten zrobił mi trochę miejsca - rozpakowałem wszystkie, swoje rzeczy. Kiedy wrzucałem torby do szafy, ten nagle podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Zaciągnął się zapachem moich włosów i po chwili jego ręce spoczęły na moim podbrzuszu.
 - Wiedziałem, że kiedyś wrócisz - powiedział z uśmiechem i odwrócił mnie do siebie przodem. Momentalnie pocałował mnie mocno i podniósł sobie na biodra. Jeff też tak robił. Bardzo często. I uwielbiał mnie wtedy sadzać na blacie. Robił coś smacznego, a w międzyczasie podchodził do mnie i dawał mi krótkie całusy, które oddawałem, żeby nie pokazać, jak mało mi na nim zależy. Jednak Philip zamiast zabrać mnie do kuchni - położył na łóżku i wcale się przed tym nie opierałem.
 Pocałował mnie mocniej i znowu mocniej i zjechał ustami na moją szyję. Ściągnął ze mnie koszulkę. A ja? No cóż... Ja pozwoliłem podnieść się fali. I zatopiłem się w jego cieple, w przyjemności, jaką mi dawał i wszystkim tym, czym postanowił mnie obdarzyć.
 Tak. Dokładnie tak powinno być.

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział XI - O tym, jak Antychryst potrafi polubić Katolika

  Tak więc obudził mi Danny, mówiąc, że mam iść po żarcie, jak zgłodnieję i na zakupy. Serio? Tak więc wygrzebałam się z łóżka, spoglądając na moje stare rany. Ah. Całe życie, od trzynastego roku życia, towarzyszą mi i pewnie trudno będzie mi z nimi pracować, jako psychiatra. Jednak... Jeżeli już ktoś zobaczy, że jestem podobna, myślę, że bardziej się przede mną otworzy.
 Jednak wracając do tematu poszłam do kuchni. Leżało tam z jakieś sześćset dolarów. A moje oczy aktualnie wyglądały, jak przysłowiowe pięć złotych. Swoją drogą muszę się kiedyś brać do Polski, jak już umiem ten język. Ciekawe, czy ciężko będzie się z nimi dogadać? Może.
 Zabrałam pieniądze, schowałam je w boku majtek i polazłam na górę. Tam wyciągnęłam pieniądze i zostawiłam je na toaletce. Polazłam do mojej całkowicie czarnej szafy, bez żadnych kolorów.Już tak chyba mam od kiedy miałam trzynaście lat? Albo... Ah, tak. Od kiedy zaczęłam się okaleczać. Od wtedy,
 Westchnęłam i wyciągnęłam czarne jeansy. Nałożyłam je na swój gruby tyłek, po czym wciągnęłam koszulkę na cienkich ramiączkach. Do tego rozpinany, trochę za duży, czarny sweter i podeszłam do toaletki. Założyłam okulary, jednak zaraz je ściągnęłam. Ukryłam pod korektorem swoje duże, niebieskie wręcz, worki pod oczami i cienie, po czym zrobiłam sobie kreskę. Je też robię od kiedy pamiętam. Zawsze. Wytuszowałam sobie rzęsy, po czym przejechałam usta czarną szminką. Poprawiłam lekko brwi, i w sumie byłam gotowa. Tylko te włosy... Sięgnęłam po gumkę i upięłam je w koka tak mniej - więcej w połowie głowy, patrząc na nią od tyłu. Wyciągnęłam z przodu kilka, pierwszych kosmyków, założyłam nowy tunel, industrial, resztę osiem kolczyków w prawym uchu i ubrałam okulary, znowu, Wzięłam swój portfel i wrzuciłam do środka pieniądze.
 Spojrzałam na telefon. Mam jej numer, prawda?
  - Halo? - odezwał się dźwięk w słuchawce. Tak. Zadzwoniłam do niej. Nie znam tutaj nikogo innego, a nie lubię chodzić sama na zakupy. Odpowiada mi to jak najbardziej, jednak... Chce spędzić z nią więcej czasu.
 - Hej, tu Laara. Pamiętasz mnie?
 - Jak mogłabym zapomnieć czarną wdowę? - roześmiała się i mi też na usta wskoczył uśmiech.
 - Świetnie. Masz czas teraz? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
 - W sumie tak, a co? Stało się coś?
 - Nie, nie. Chciałam cię zaprosić na obiad - powiedziałam po chwili, patrząc na swoje odbicie. - Możemy się spotkać za.. godzinę na rogu ósmej i dwudziestej piątej? - zapytałam, po czym ubrałam swoje czarne glany. Będzie trzeba je trochę podniszczyć. Są za ładne. A glany nigdy nie mogą być ładne, bo wtedy są nieszczęśliwe. Brudne glany to szczęśliwe glany. Ile razy powiedziałam już słowo "glan"?
 - Jasne. Do zobaczenia - rozłączyła się, więc ja bez pośpiechu wyciągnęłam papierosa, którego znalazłam w paczce na kominku. Oczywiste jest, że zabrałam całą paczkę. Ale dzisiaj kupię nową tylko dla siebie. Odpaliłam papierosa przy wyjściu i postanowiłam, że do metra zrobię sobie spacerek. Więc trwało to chwilę, zanim znalazłam się przy zejściu. A nie zapominając o tym, że musiałam kupić bilet. Będzie trzeba kupić miesięczne, co najmniej, W końcu inaczej jak ja się będę poruszać? Taksówki są za drogie.
 Wsiadłam do pociągu i zaraz znalazłam się w umówionym miejscu. Veronica już tam czekała.
 - Hej, przepraszam. Długo czekasz? - zapytałam, starając się uśmiechać. Nie wychodzi mi to za dobrze, bo już od dawna tego nie robiłam. Jakoś... Nigdy nie miałam powodów.
 - Ah, hej. Nie. Dopiero przyszłam - powiedziała i spojrzała na mnie. - Too... Gdzie idziemy? - zapytała nagle, kurczowo ściskając swoją torbę.
 - Najpierw na zakupy - powiedziałam z większym uśmiechem i zaczęłam iść.
 - Ej, ale ja zbytnio pieniędzy nie mam... - Zatrzymałam się.
 - To nic. Ja mam - powiedziałam z szerokim uśmiechem, puściłam jej oko i zaraz znalazłyśmy się w Galerii handlowej. Wlazłyśmy do kilkunastu, chyba. sklepów. Kupiłam dla siebie nową pieszczochę, kilka koszulek i spodnie. Za to Veronica kupiła dla siebie sweter, a do tego ja zapłaciłam jej za kilka kosmetyków. Widziałam jej minę, kiedy wyciągałam pieniądze. I wtedy też zawsze mówiłam, że ja też nienawidzę, jak ktoś za mnie płaci, ale niech uważa to za prezent, którego nie złożyłam jej, bo urodziny miała jakieś dwa tygodnie temu. I to jest przykre!
 Potem wyszła ze mną na papierosa.
 - Powinnaś rzucić - powiedziała, patrząc z ogromną niechęcią na żarzący się papieros.
 - Wiem, ale to już się chyba nie da mnie oduczyć -  mruknęłam, zaciągając się dymem, który zaraz wypuściłam.
 - Pewna jesteś? - zapytała i uśmiechnęła się łobuzersko, zaciskając ręce. - Zimno trochę, co? - zapytała i uśmiechnęła się do mnie zza swoich okularów.
 - Tak - mruknęłam i zaraz postawiłam torby na ziemi. Ściągnęłam swój czarny sweterek i zarzuciłam jej na ramiona. - Oddasz mi potem - powiedziałam i poczochrałam ją po jej idealnym przedziałku.
 Zaraz wyrzuciłam kiepa i znalazłyśmy się w restauracji. Zamówiłyśmy dla nas po lampce wina, a następnie przyszedł czas na jedzenie.
 - Zamów sobie ósemkę - powiedziałam i uśmiechnęłam się zza karty.
 - Nie lubię brokułów - odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie lekko.
 - Jak możesz nie lubić brokułów!? - zapytałam chyba ciutkę za głośno, bo zaraz oczy z sąsiedniego stolika zwróciły się ku mnie, powiedziałam ciche "nie gap się, kurwo", po czym wróciłam oczami do Veronici.
 - Normalnie. Nie lubię też marchewek, szpinaku, czy makaronu - powiedziała, wzruszyła ramieniem i dalej zaczęła się przyglądać temu wszystkiemu.
 - Ja ci kiedyś zrobię jedną zapiekankę. Pokochasz brokuły - mruknęłam i zamówiłam dla siebie oczywiście to, co poleciłam Verince: sałatkę brokułową z fetą, słonecznikiem, tortellini. Mniam.
 - To ja chcę...Pizzę małą. Wegetariańska - powiedziała po chwili. Kelner zapisał i gdzieś zniknął.
 - Czyli mówisz, że jesteś typową katoliczką? - zapytałam, unosząc brew.
 - Tak - odpowiedziała i poprawiła sobie na ramionach sweter. Słodko w nim wygląda.
 - A modlisz się codziennie? - zapytałam. - Jak nie chcesz to nie mów, czysta ciekawość.
 - Tak. Rano i wieczorem. Czasami rano zapominam, ale ksiądz mówi, że wystarczy "ojcze nasz", więc to mogę zrobić przed samymi drzwiami - powiedziała, popijając wino.
 - Naprawdę?
 - Co w tym takiego dziwnego? - Oparła łokcie o blat, a na jednej dłoni swoją głowę.
 - No... Nic. Ja sobie nie wyobrażam czegoś takiego - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
 - Czemu?
 - Bo nie jestem katoliczką? Ogółem uważam, że kościół to jedno, wielkie gówno. Już nie mówię tylko o chrześcijanach. Ale też o islamistach, czy buddystach, czy kto tam jeszcze chce. Ludzie wymyślają wiarę, Bogów, ogrody Abrahama i inne pierdoły, bo boją się śmierci. A Ty? Boisz się?
 - Każdy człowiek się czegoś boi - mruknęła, patrząc na mnie, jak na kosmitkę.
 - Dlatego wierzysz. Kiedy przestajesz się bać śmierci i tego, co potem będzie, a następnie zostawiasz tego typu pytania Bóg już nie jest ci potrzebny.
 - Ciekawe - mruknęła i uśmiechnęła się do mnie. - Dla mnie to trochę inaczej. Ja wierzę nie dlatego, bo się boję, a jedynie dlatego, że muszę mieć jakiś punkt zaczepienia w życiu. Coś, co będzie mnie pilnować przed bycie złym człowiekiem. Coś, co będzie dla mnie stałe. Poza tym.. To kwestia wiary.
 - Chyba będziemy miały o czym dyskutować - powiedziałam z szerokim uśmiechem i puściłam jej oko. Kiedy ostatni raz ja się tak uśmiechałam?
 - To... Zdrowie za nową znajomość? - zapytała, unosząc kieliszek. Przybiłam jej go.
 - Za nową znajomość. - I czerwone wino wlało mi się do gardła.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział X - Miłość, czy praca?

 Kiedy wstałem, wiedziałem, że nie bardzo będę w stanie iść do pracy. Jednak i tak to zrobiłem. Podniosłem tyłek z łóżka i polazłem pod prysznic. Ogoliłem się, umyłem zęby i zrobiłem sobie kreskę na górnej powiece, a tą dolną rozmazałem. Westchnąłem głośno do swojego odbicia, zauważając, że ktoś zrobił mi malinkę. Teraz tylko.. Jeden z tych dziadów? Nie. Nie dosięgliby nawet. No to w takim razie musiał mi ją zrobić Oliwer. Ale kiedy? Przecież takie rzeczy powinienem zapamiętać! Tak samo jak te jego słowa, chociażby. Nic z tego nie będzie.
 Ale ja naprawdę chcę rzucić tą pracę! Ale nie mam jak. Bycie panem do towarzystwa jest fajne, tym bardziej, że i mam kogoś, to chciałby ze mną pogadać, idę z kolesiami do łóżka, więc się zaspokajam, nie zapominając o tym, że dostaję za to kasę. I to całkiem grubą. Więc bez przesady. A ja nie umiem zrozumieć, dlaczego on się tak telepie do tego. Ja... Ja chyba już za bardzo się od tego uzależniłem. Od wygodnego życia, wolnego trzy razy w tygodniu, tygodniówki wynoszącej wypłatę za miesiąc jakiegoś robola. Ja... Ahm... Nie umiem podjąć decyzji. Nie chcę go stracić! Oczywiście, że nie. Ale z drugiej strony mam z tego wszystkiego zrezygnować? Nie.
 Ubrałem się w ładny, przylegający do mojego ciała top. Do tego założyłem kabaretki i krótkie spodenki. Założyłem na to długie, żeby już nie gapili się na mnie aż tak bardzo. Zarzuciłem na nogi martensy i polazłem tylko do Laay, ubierając kurtkę.
 - Wstawaj, młoda - mruknąłem, opierając się o framugę. - Wychodzę do pracy, więc jak przyjdzie Oliwer wpuść go i powiedz, że wie, gdzie mnie szukać. Wracam późno, a na blacie położę ci kasę na coś do żarcia i takie tam. Idź sobie na zakupy - mruknąłem i polazłem do kuchni. Położyłem na blacie pieniądze, po czym wyszedłem.
 Dzisiaj było ciepło. Nie dość, że wiał lekki wiaterek, do tego świeciło słońce, które grzało, a nie raziło. Było tak dobrze, że mogłem iść w rozpiętej kurtce. Tak się cieszę!
 Zaraz wsiadłem do swojego autobusu. Pojechałem nim na ulicę, na której zawsze się zatrzymuję i wysiadłem. Potem tylko światła, kawałek ulicy i już byłem przed klubem.
 - Hej, Jeff - mruknąłem na wejściu i uśmiechnąłem się do niego miękko. Wydaje się być jeszcze szczęśliwszy, niż zawsze jest o tej porze. Coś się wydarzyło? W sumie chciałbym wiedzieć co. Byłoby ciekawie. Może dziewczyna, żona, czy kogo on tam ma, zrobiła mu dobrze, zanim polazł sobie do pracy? W sumie nie zdziwiłbym się.
 Od razu na wejściu przywitałem się z naszym barmanem i zamówiłem kolejkę na początek. Kiedy barman mi przygotowywał szota, sam polazłem na tyły, do szatni. Ściągnąłem kurtkę i szal, a następnie buty. Ściągnąłem spodnie i zaraz zarzuciłem na stopy buty. Wróciłem na lokal i wziąłem kieliszek w rękę. Przechyliłem go szybkim ruchem, opróżniając zawartość. Oczy momentalnie mi się zacisnęły, a cała twarz wykrzywiła. Miałem przez moment nawet odruch wymiotny. Ale zaraz mi przeszło, mimo tego, jak okropny smak został w ustach.
 Usiadłem i czekałem, aż nie podszedł jakiś chłopak. Tak na oko z trzydzieści, może trzydzieci dwa, lata miał. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
 - Dla mnie whisky z lodem, a dla ciebie...? - zapytał się mnie, więc pokiwałem głową do barmana i od razu wiedział, co ma mi dać. Najdroższego szampana jaki jest.
 - Jak się nazywasz, piękny? - zapytał, siadając obok mnie.
 - Danny, a pan? - zapytałem, opierając rękę na blacie.
 - Żaden pan, a Adam..
 - Wspaniałe imię - mruknąłem i zarzuciłem nogę na nogę, podnosząc głowę tak, żeby dobrze odsłonić szyję, a do tego móc się pobawić wargą w palcach. Uśmiechnąłem się do niego słodko i przysunąłem się do niego znacznie. Przejechałem nosem po całej jego szyi i zatrzymałem się kilka centymetrów przed jego twarzą. - I równie wspaniałe perfumy - dodałem, uśmiechnąłem się miękko i zaraz podany mi został szampan. Wypiłem łyka. Potem kolejnego, kiedy ten sączył whisky.
 - Dziękuję. Dużo masz lat? - zapytał, na co ja wzruszyłem ramieniem.
 - Wystarczająco, żeby wiedzieć, jak umilić ci atmosferę - powiedziałem i puściłem do niego oko, na co on uśmiechnął się szeroko. Uwielbiałem się tak bawić z ludźmi. Zawsze patrzyli na mnie, jakby chcieli mnie rozebrać i to teraz. Do tego w jego oczach byłem w stanie zauważyć nutę zaciekawienia.
 - A ile to umilenie atmosfery kosztuje? - zapytał z uśmiechem i przejechał ręką od mojego kolana aż do samej góry uda, dotykając lekko palcami moich spodenek.
 - Zależy, co byś chciał - mruknąłem, westchnąłem i znowu uśmiechnąłem się szeroko.
 - A jakbym powiedział, że chcę tutaj spędzić odrobinę więcej czasu?
 - To możemy tutaj posiedzieć i zapłacisz mi jedynie za drinki.
 - U... Nie. Nie podoba mi się - mruknął z kwaśną miną.
 - To mam dla ciebie inną propozycję. Posiedzimy tutaj z godzinkę, albo dwie, a potem zabiorę cię do raju - powiedziałem, dopiłem szampana i ten zaraz zamówił mi drinka. Oczywiście, że razem z moim kolegą braliśmy same najdroższe, żeby tylko jak najwięcej od niego wybulić. Zawsze to działało. Tym bardziej, kiedy z czasem zacząłem przysuwać się do niego jeszcze bliżej i bliżej. I bliżej, aż ten mnie nie pocałował. Ale jego wargi nie były takie słodkie, jak Oliwera. Ten nawet nie umiał całować. Robił to cholerne nieudolnie i ślinił mi całe usta. Eh, dobra. Nie będę się z nim kochał. Upijemy go, zabierzemy honorarium i wyrzucimy. Jeszcze jebaniec zrobi mi kuku. A ja nie chcę mieć rozpierdolonego tyłka. Bo nie będę mógł potem pracować. I mimo moich myśli oddawałem pocałunki i mruczałem mu w usta, jakby mi się to, kurwa, podobało. Chcę do Oliwera. Teraz.