środa, 18 lutego 2015

Rozdział XXIV - Powrót do życia.

Myślę, że teraz całkowicie pozbawię blga jakiejkolwiek systematyczności. Myślę, że posty będą się pojawiać 1-2 na tydzień, bo albo zapominam je napisać, albo nie jestem w stanie. Aktualnie dodaję ten i muszę się uczyć prozy, co boli tak cholernie, że nie wierzycie ;-; Tak więc... Miłego czytania:

 Po około miesiąca siedzenia w domu, w którym to tylko żaliłem się i ryczałem i dzwoniłem do Veronici, postanowiłem w końcu wybrać się do pracy. Bo w końcu ile można siedzieć i ryczeć? Muszę żyć, wrócić do żywych i udawać, chociaż udawać, że jest wszystko okay.
 Tak więc w końcu się ogoliłem, po czym zgoliłem włosy tak, jak wcześniej je miałem. Umyłem się i ubrałem, żeby jakoś wyglądać. Zapaliłem papierosa, pisząc do swojego szefa, że już idę i pogadamy jak przyjdę do niego nie biura.
 Naszym szefem był stary grubas. Taki, jakich najczęściej widzi się w naszym burdelu. Jednak jest przyjemny. I ma miły głos. Kiedy ktoś potrzebuje urlopu, albo pieniędzy wykłada wszystko na tacy i pozwala nam niemal na każdą bzdurę. Ma tak duże wtyki w policji, pogotowiu i w sądzie, że nie ważne, co nam zarzucą - i tak nikt nie straci roboty i nikt nie pójdzie siedzieć. Tak, jak mamy ten burdel otwarty od około czterech lat, tak na palcach jednej ręki mogę wyliczyć, kiedy ktoś został wysłany do pudła.
 Zgasiłem papierosa i założyłem buty. Zima przemija, więc robi się coraz cieplej, zwłaszcza w dzień, kiedy jest tak gorąco, że nie idzie wytrzymać bez odrobiny cienia. Jednak wieczorem nie wytrzymuję bez kurtki, dlatego tym razem narzuciłem na siebie swoją skórę.
 Był już wieczór. Kiedy wychodziłem z domu słońce lekko zachodziło, a wiatr lekko wiał. Trochę to denerwowało, tym bardziej, kiedy chciałem odpalić papierosa na przystanku, bo wiało i zmiatało mi całkowicie ogień z zapalniczki. Ale udało mi się! Całe szczęście. Będę musiał sobie kupić nową paczkę. Ta się już powoli kończy, a ja naprawdę nie lubię nie czuć przy sobie braku papierosów. Tym bardziej, że przez ten miesiąc paliłem po dwie paczki dziennie. Z czystej nudy. Nie miałem za dużo do roboty, bo zrobienie obiadu dla jednej osoby to nic takiego, pół godzinki i było gotowe. A potem znowu nie było nic, czym mógłbym się zająć.
 Kiedy tylko wysiadłem z autobusu od razu zapaliłem kolejnego papierosa, a przed wejściem do burdelu zaraz go wyrzuciłem. Westchnąłem i pierwsze, co zrobiłem po wejściu to nie rozebranie się, a pójście do szefa. Wyjaśniłem mu wszystko, ten mi trochę po współczuł, dał się napić whisky i powiedział, że powinienem był mu to wcześniej powiedzieć.  Mruknął, żebym wrócił do pracy, więc
też to zrobiłem.
 Siedziałem trochę na bramce. Czasami zajmowałem się wejściem. W sumie nie za dużo rzeczy robiłem. Kolejny dzień w pracy. I tyle. Nic takiego, co mogłoby mnie zaciekawić. Nic, co mogłoby zabawić mnie dłużej, niż pięć minut. Nawet klienci tej nocy nie awanturowali się tak bardzo, jak najczęściej to robią. A ja nie umiałem, dodatkowo, znaleźć sobie żadnego miejsca. To bolało, ej.
 Wyszedłem na zewnątrz, żeby zapalić. Aż nie podszedł do mnie jakiś facet z pytaniem, czy mam papierosa.
 - Kiepski dzień? - zapytał, odpalając go.
 - Trochę - mruknąłem, chcąc, żeby sobie poszedł.
 - Ej, dobra. Spokój, przecież nic ci nie robię - odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. - To co się stało?
 - Zawsze jesteś taki upierdliwy?
 - Tak - powiedział i wypuścił dym kiwając swoimi ramionami. - Tylko większość uważa to za niezwykle urocze - mruknął. - Mogę chociaż wiedzieć, jak masz na imię?
 - Jeff.
 - Harry. Nie, nie Harry Potter. Tylko Harry Laufer - powiedział i roześmiał się tak głośno, że nie umiałem się chociaż nie uśmiechnąć. - Przyjdę tu jeszcze kiedyś, co? W sensie nie do burdelu. Tylko tu. Pójdziemy na piwo? - zapytał i rzucił kiepa na podłogę.
 - Kończę zmianę za godzinę, jak chcesz to możemy.
 - To czekaj tu na mnie za godzinę.
 I widziałem już tylko jego oddalającą się sylwetkę.

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział XXIII - Ja chcę jeszcze raz!

  Tak więc.. Znałyśmy się z Veronicą już ponad dwa miesiące. I w sumie cały czas coś razem robiliśmy. Albo ona siedziała u mnie, albo ja u niej... I wszystko w sumie byłoby dobrze, gdyby nagle nie przestała być tylko dobrą koleżanką. Znaczy.. Oczywiście! Traktowałam ją jak siostrę, mimo tego, jak różne światopoglądy miałyśmy... Ale teraz szło to w zupełnie inną stronę. I to było trochę przerażające.
 Jednak dzisiaj miało być fajnie. Dostałam kasę od trochę... Załamanego Danny'ego, który powiedział, żebym imprezowała ile wlezie i jak będzie trzeba to mam do niego dzwonić to przyjedzie po mnie. Kochany, naprawdę. Ale i tak mnie to trochę dziwiło. Wydawał się być nieprzytomny. Niby chodził, jadł i tak dalej, ale ten jego cały Oliwier nie przychodził.
 Odpaliłam właśnie papierosa, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam Veronice, która była ubrana w przepiękną, małą czarną, która w ładny sposób eksponowała jej niewielkie piersi. Podniosłam wzrok na nią i uśmiechnęłam się, przyciskając ją do siebie. Ta nieznacznie się skrzywiła.
 - Mówiłam ci, żebyś nie paliła tego gówna nazwanego papierosami - rzuciła i westchnęła głośno. Była na mnie zła, ale ja na nią jakoś specjalnie nie.
 - Ale ja i tak będę to palić.
 - Nie sądzę. Dobra, Laara, zbieraj się.
 - Daj mi minutkę. Spalę, założę bluzkę  i idę - nie, już ani trochę nie przejmowałam się tym, że chodzę przy Veronice bez bluzki. Akurat jeszcze stanika nie ściągałam, ale jednak to i tak było dużo.
Pobiegłam do siebie i wpakowałam do torby krótkie spodenki na zmianę w wypadku, gdyby było mi gorąco. A potem poszłam do kuzyna, a, że miał nockę to go tam nie było, gdzie to znalazłam ze trzy pełne i czwartą prawie pustą paczkę. Wzięłam wszystko. On wszędzie ma papierosy, bo zawsze je gdzieś odłoży, myśli, że już wypalił i potem ja je znajduję i nie muszę nic kupować.
 Zarzuciłam na siebie jakąś dużą, męską bluzkę z nazwą zespołu i wróciłam do Veronici. Założyłam swoje glany, wyszłyśmy, a ja zamknęłam dom.
 Od razu zapaliłam, a ta wyrwała mi papierosa.
 - Ej! - wykrzyczałam.
 - Nie będziesz palić.
 - Ale... Vera! - mruknęłam obrażona, krzyżując ręce pod swoimi piersiami.
 - No co Vera? Nie ma. Koniec - mruknęła i zarzuciła mi rękę na szyję, a ja złapałam ją za kolana i podniosłam do góry. Uśmiechnęłam się szeroko do niej i postawiłam ją, bo ta się drzeć zaczęła, że ciężka jest i w ogóle. Jeżeli ona jest ciężka to ja jestem stukilogramowym słoniem.
 Zaraz byłyśmy u Toma. Było w sumie więcej facetów, niż lasek. A jakiś od razu przyspółkował się do mojej Veronici. Jasne jest, że od razu kolesia odprawiłam, a potem w sumie jak piłam i paliłam nic nie robiło mi różnicy. Aż w końcu ktoś nie postanowił zabawić się w butelkę.
 Więc tak, jak było nas trzydzieści osób tak teraz piętnastka piła, a reszta usiadła do kółka. Kręciliśmy i nikt nie miał jakichś specjalnych oporów do całowania się ze sobą.
 Aż nie padło na mnie i Veronicę. Zdziwiona podeszłam do niej na czworaka i złapałam ją za twarz. Uśmiechnęłam się lekko i usiadłam sobie, przyciągając ją lekko do siebie. Odwróciłam lekko głowę i przysunęłam się jeszcze kawałek, zbliżajac do jej ust. Dopiero przy końcu zamknęłam oczy i objęłam jej wargi swoimi. Wydawać mogłoby się, że na początku nie wiedziała co robić, bo lekko cofnęła głowę, jednak kiedy wsunęłam rękę w jej włosy - ta nagle się ośmieliła. Sama oddała mój pocałunek, a potem nawet pogłębiła, przez co uśmiechnęłam się lekko przez pocałunek i tak całowałam ją, aż nie pomyślałam o tym, że wypadałoby to skończyć. Z pięć minut zeszło jak nic.
 Wróciłam na swoje miejsce, gdzie to gra potem trwała jak to trwała. Paliłam praktycznie cały czas i ukrywałam tym samym smak niedobrej wódki. A Veronica? Nawet nie wzięła łyka alkoholu. No dobra. Lampkę wina wypiła. Dlatego zdziwiło mnie to, że pilnowała mnie i słuchała moich głupot z tak cholernym stoickim spokojem. No przecież tego sam Lucyfer by kurwa nie wytrzymał!
 A potem podłapał ją gospodarz, wiec grzecznie poszłam sobie za nimi. Znali się chyba z jakieś dziesięć lat. A to, że gadali tylko niepotrzebnie mnie denerwowało. Eh, no nic. Podeszłam do nich i wsunęłam się między Toma, a Veronicę.
 - Sory, ona jest moja - mruknęłam i zniżyłam się lekko, po czym przerzuciłam ją sobie przez bark.
 - Idiotko! Puść mnie! Ej! Wywalisz się! A ja z tobą! Napita jesteś! Laara! - krzyczała cały czas, aż nie weszłam do jakiegoś pokoju i nie położyłam jej na łóżku. - Co ty kombinujesz? - zapytała, unosząc brew.
 Podeszłam do niej i usiadłam na skraju łóżka. Ta się podniosła i poturbowała moje włosy, a ja momentalnie odwróciłam się i pocałowałam ją lekko. Potem mocniej. I znowu mocniej. Aż nie skończyło się na tym, że się na niej położyłam. Siedziałam już jej między nogami i wsunęłam rękę pod jej sukienkę. Ale... No. Nagle momentalnie mnie zemdliło, więc podniosłam się i usiadłam na łóżku.
 - Ej, nic ci nie jest? - zapytała, kładąc rękę na moich plecach.
 - Nie. Już przeszło. Przepraszam... za to.
 - Nie ma za co - odpowiedziała z uśmiechem, a ja wstałam i wyszłam na balkon zapalić.
 Kurwa.

środa, 11 lutego 2015

Rozdział XXII - Jest dobrze

 Siedziałem na ławce w parku. Trzymałem w dłoni telefon, na który to cały czas przychodziły mi SMS'y od Jeffa. Nie dawał mi spokoju. Trochę to denerwowało, ale jednak... Nie pozwalało mi o nim zapomnieć i to chyba o to mu najbardziej chodziło. Podłączone do niego miałem słuchawki, więc słuchałem sobie "Happysad - Taką wodą być". Ostatnio zacząłem słuchać polskiej muzyki. I może mało z tego rozumiałem, jednak i tak zaczęło mi się to podobać. W drugiej ręce miałem paczkę żelek. Tych samych, co zawsze kupował mi Jeff. Ostatnio... Wszystko mi się z nim kojarzy. Nawet to, jak Philip jęczy mi do ucha. Mają taki sam wydźwięk. I to jest chore, bo ja... Ja nie kocham Jeffa. To przy Philipie jestem szczęśliwy. A nigdy nie byłem przy tym wysokim, umięśnionym i trochę za bardzo opiekuńczym wielkoludzie.
 Westchnąłem głośno, spoglądając na ekran telefonu. Kolejny SMS. To zaczyna się robić ostro chore. I chyba on dalej nie umie zrozumieć, że to naprawdę koniec. Minął miesiąc. Ja jestem szczęśliwy, nawet, jeżeli moja rana od przypalenia dalej boli, a gdzie- nie- gdzie mam kilka nowych siniaków. To nic. Ważniejsze jest to, że jednak daję radę. Jak postanowię, że to naprawdę koniec - sam odejdę. A Jeff nie może mnie do tego, cholera, przymuszać.
 Kiedy żelki mi się skończyły wstałem, orientując się, jak zimno mi było, kiedy siedziałem na ławce. Koniec jesieni. Zaczyna być już tak kurewsko zimno, że nie idzie wytrzymać na dworze więcej, niż pół godziny, kiedy nie ma się nikogo do ogrzania łapek, czy ogólnie ciała.
 Tak więc włożyłem ręce do kieszeni najgłębiej, jak potrafiłem, po czym schowałem usta i nos w noszonym przeze mnie szaliku, będącym w sumie pociętym kocem. Ale cicho. Tego nikt nie widzi. Jęknąłem i przerzuciłem piosenkę na "Three Days Grace - Over and Over". Za dużo smętów. Musze się rozweselić, tym bardziej, że w sumie nie mam powodów, żeby być smutnym. Jest mi dobrze.
 Wyszedłem z parku i udałem się do pierwszego autobusu, który jechał w stronę mojego mieszkania. Usiadłem gdzieś z tyłu, aż mechaniczna bestia nie zatrzymała się na kolejnym przystanku. Możecie się tylko domyślać, kto wszedł.
 Jeff.
 Patrzyłem na niego, po czym odwróciłem się, mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Jednak było za późno, bo on już wlepiał we mnie te swoje błękitne oczy, które niemalże przeszywały mnie na wylot.
 Westchnałem i puściłem muzykę jeszcze głośniej na wypadek, gdyby nagle postanowił do mnie podejść i zacząć coś mówić. Tak jest bezpieczniej. Dużo bezpieczniej. Nie chcę, żeby się tutaj dosiadł, nie chce, żeby na mnie patrzył, nie chcę, żeby stawały mu łzy w oczach na mój widok. Więc... Czemu ja mam mokre oczy?
 Wytarłem je na szybko palcami i zacisnąłem wargi, odwracając całkowicie głowę do szyby. Nie ma mnie tu. Nie widzisz mnie, Jeff. Nie widzisz. Nie ma mnie. Nie ma. Nie.
  Mój przystanek był kolejnym. Jednak i tak na następnym wybiegłem niemalże, bo bałem się tego, że facet, który siedział obok mnie teraz wysiądzie i Jeff będzie miał bardzo łatwy dostęp do znalezienia się tak cholernie blisko mnie.
 Przejdę się. Albo złapię kolejny.
 Sprawdziłem rozkład jazdy. Zaraz będzie nowy. Za pięć minut. Mogę tyle poczekać.
 Mój telefon zawibrował. Tym razem byłto Philip.
- Hej, kochanie - powiedziałem miłym głosem, spoglądając przed siebie. - Coś się stało? - zapytałem, zaciskając wargi w wąską kreskę.
 - Gdzie ty kurwa jesteś?
 - Wyszedłem po żelki - powiedziałem i wzruszyłem ramieniem. - Nie krzycz - poprosiłem i pociągnąłem nosem. Od zimna dostałem kataru, pięknie.
 - Ty mnie chyba krzyczącego nie słyszałeś. Za ile będziesz? - wydawał się być wkurzony.
 - Jak masz zamiar mnie uderzyć to chyba nie wrócę - powiedziałem cicho, odsuwając się kawałek od ludzi, żeby nie słyszeli.
 - Nie uderzę. Obiecuję - mruknął, wiec powiedziałem mu, że za jakieś dziesięć do piętnastu minut. Miłym już, opanowanym i trochę stonowanym głosem, odpowiedział, że nie ma problemu i do zobaczenia.
 Jak bardzo tym razem mi się dostanie?
 Nie. Nie myśl o tym. To bardzo głupie i mało potrzebne pytanie. W ogóle nie potrzebne. On mnie nie uderzy, bo w końcu obiecał, prawda?
 Z taką oto nadzieją wróciłem do domu. Ściągnąłem płaszcz, szalik, buty i poszedłem do kuchni,  której siedział Philip. Podszedłem do niego i przytuliłem się od tyłu.
 - Co tam? -zapytałem, a ten odwrócił głowę i ze stoickim spokojem pocałował mnie w policzek. Nie spodziewałem się tego.
 - Nic. Martwiłem się. Przepraszam, że tak na ciebie nakrzyczałem - powiedział i znowu mnie pocałował, jednak teraz w usta, przytrzymując moją twarz.
 O tym mówię. Philip jest cudowny. Kochany. Uroczy. I słodki. Tylko jak się wścieka to trochę słabo. Ale tak? Cud, ideał faceta.

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział XXI - Chwila niepokoju

 Od tamtej akcji w burdelu, podczas której wydawało mi się, że Oliwier był po prostu zazdrosny, nie odzywał się do mnie przez chyba tydzień. To wkurzało mnie bardzo, bo nie wiedziałem, gdzie mieszka, a z drugiej strony nie odbierał telefonu, nawet w pracy go nie było. Do Wet Flower też nie przychodził. Nie dawał znaku życia, a to niepokoiło z godziny na godzinę tylko bardziej.
 Westchnąłem do kubka kawy.
 Za to do Laary coraz częściej przychodziła ta dziewczyna. Trochę wyższa od niej brunetka z zielonymi oczami. Ładna, z okularami. Była... Inna, od Laary. Ona chodziła jak zmęczony trup, wiecznie blada i na czarno, za to Veronica ubierała się jak zwykła dziewczyna i cały czas się uśmiechała. Ale za to kiedy Laara była z nią też wydawała się bardziej szczęśliwa. Czyżbym nie tylko ja w tej rodzinie miał zapędy homoseksualne? Ciekawe, nie powiem. Chcę się tego dowiedzieć.
 Upiłem łyk napoju i sięgnąłem po raz kolejny po telefon.
 Pierwszy sygnał...
 Drugi...
 Trzeci...
 Czekałem chyba jeszcze z pięć, po czym odłożyłem telefon. Dobra. Nie to nie. Nie muszę z nim rozmawiać, skoro nie chce. A.... Boshe. A jak coś mu się stało? Albo jak został pobity? Nie mogę tak tego zostawić.
 Przez następną godzinę obdzwaniałem wszystkie szpitale, pytając się, czy nie przybył do nich ktoś o nazwisku Turner, dodatkowo opisałem go z wyglądu, dałem imię i wiek. Ale w żadnym, możliwym szpitalu go nie było. Co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej! Mógł zostać napadnięty i trzymany jako zakładnika, albo mogli go gdzieś wywieźć.
 Usłyszałem pukanie, a Laara krzyknęła, że to do niej. Otworzyła drzwi. Weszła tamta... Vicotoria? Albo Veronica. Coś w tym temacie. Przywitała się ładnie, Laara mruknęła, że mam do niej nie wchodzić, po czym zniknęły razem na schodach.
 Cholera jasna.
 Kolejny raz zadzwoniłem. Czekałem do piątego sygnału i z zamiarem rozłączenia się, odłożyłem od ucha słuchawkę, aż nie usłyszałem głosu Oliwiera.
 - Idioto, martwiłem się - powiedziałem do słuchawki, głosem pełnym wyrzutów. Wypiłem łyk kawy.
 - Tak, wiem. Zgubiłem telefon. A raczej zostawiłem go w pubie. Dopiero dzisiaj, kiedy tam wróciłem oddali mi go - wytłumaczył, po czym usłyszałem szum w słuchawce. Pewnie dopiero wraca z burdelu.
 - To był twój?
 - Tak - mruknął i wydawać mogłoby się, że wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Jednak usłyszałem w tle słuchawki głosy, przez co mogłem być pewny, że wszedł do autobusu.
 - Przyjedziesz do mnie? - zapytałem cichutko, jakbym bał się odpowiedzi.
 - Nie. Przyjadę do ciebie dopiero, kiedy skończysz z byciem dziwką - odpowiedział pewnym siebie głosem. - Nie chcę cię kochać, dopóki dajesz tyłka każdemu, kto tego zapragnie. Przykro mi - mówił to przyciszonym głosem. Pewnie nie chciał, żeby ludzie słuchali.
  - Ale... Oliwier.... - zacząłem.
  - Nie. Dałem ci wybór. Teraz zdecyduj. Jak nie przestaniesz - ja się sprawnie usunę. A do tego czasu urywamy kontakt. Nie pisz, nie dzwoń i nie przychodź do mnie do pracy - mruknął. - Pa, Danny.
  Po tym wszystkim telefon wypadł mi z ręki i uderzył w kafelki kuchni. Pewnie ekran się roztrzaskał, jednak ja nie zwracałem na to uwagi, a zamiast tego patrzyłem w kubek kawy.
 Ja... Ja nie mogę. Przecież nie zostawię tej pracy. Co ja zrobię jedynie z maturą? Mam pracować gdziekolwiek? Nie chcę. Chcę mieć jakąś normalną pracę... Ale... W sumie mam odłożone pieniądze. Poszedłbym na medycynę? Został lekarzem? Nie sądzę. Poza tym... Zanim zrobiłbym specjalizację trochę czasu zleciałoby mi, a ja nie chcę tego tracić. Cholera.
 Czemu on mi to robi?
 Czemu ja sobie to zrobiłem.
 Jaki ja jestem głupi.

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział XX - Ból

 Nie wiem ,czemu tak źle czułem się we własnym mieszkaniu. Nie było wcale takie złe. Małe, bo jednak tylko dwu pokojowe, jednak dla kawalera "od zawsze" tyle mi wystarczało.  Miałem gdzie się wykąpać i odlać, gdzie zjeść coś gorącego i gdzie spać. Do tego pokój z większym telewizorem i x-boxem. Czego niby mi tutaj brakowało?
 Danny'ego.
 On chyba nawet nie wie, ile dla mnie znaczy. Dlatego dla obu nas byłoby lepiej, gdyby przestał dawać dupy każdemu, kto zechciałby zapłacić. On przestałby być wykorzystywany przez największych oblechów życia, a ja byłbym pewny, że nikt inny, poza mną, go nie ma. I to uszczęśliwiłoby mnie do reszty. Wtedy może nawet chciałbym z nim być na stałe, zwłaszcza, że jst naprawdę cudowny. Ale nie umiem. Nie mogę. Ledwo go całuję, kiedy myślę, że jeszcze godzinę temu mógł mieć w ustach kutasa jakiegoś grubego na brzuchu i w portfelu biznesmena.
 Zaparzyłem sobie kawę. zaraz idę do pracy. A potem myślę, że zajrzę na chwilę do Danny'ego. Fajnie jest, kiedy przychodzę. Wydawałoby się, że gdy tylko mnie widzi - nie są dla niego ważni klienci, tylko ja. Zawsze ich zostawia. I przychodzi do mnie, bez względu na to, czy wcześniej się umawiali, czy też nie. Jest zawsze. I siedzimy na tym samy miejscu. Całe życie.
 Wypiłem łyk, siadając przed telewizorem. Puściłem sobie jakąś muzykę i wziąłem do ręki telefon. Dzisiaj masz nockę? - wysłałem do Danny'ego. Na co on odpowiedział krótkie "tak". Uśmiechnąłem się miękko i dopiłem kawę. Chwilę mi to zajęło.
 Potem poszedłem pod szybki prysznic, a kiedy wyszedłem przebrałem się w świeże bokserki. Poszedłem do kuchni. Zapaliłem papierosa i wyjrzałem za okno. Kilka dzieciaków, mimo dopiero wczesnej wiosny, bawiło się na placu zabaw. Danny kiedyś też był taki, prawda? Śmiał się, cieszył życiem i nie musiał się zastanawiać nad tym, czy zostanie dziwką. A nią został. I chyba teraz nie potrafiłby się inaczej utrzymać. Ale ja bym mu pomógł. Bardzo chętnie, nawet. Skończyłby jakieś studia i zaczął robić to, co zawsze chciał. Mógłby liczyć na mnie, tak samo jak ja na niego. Ale on nie chce. Nie umie. Chyba za bardzo uzależnił się od pieniędzy.
 Popiół z połowy papierosa spadł mi na podłogę. Przez to, że cały czas chodzi mi po głowie, zapominam o wszystkim, co robię. Za dużo rozmyślam, za mało robię.
Skończyłem i kiepa wrzuciłem do popielniczki. Ubrałem się w spodnie, koszulę i zabrałem wszystkie papiery, które przyniosłem sobie do domu. Uśmiechnąłem się lekko do siebie w lustrze, wiszącym w przed pokoju. wyszedłem, zamknąłem drzwi i poszedłem do pracy.

 ***

 Po wykonanej robocie poszedłem do domu. najszybciej, jak mogłem, wziąłem prysznic i wysuszyłem włosy. Potem ubrałem się, zabrałem pieniądze i telefon. Wyszedłem z mieszkania i poszedłem tam, gdzie chodzę od przeszło pół roku chodzę, praktycznie co dziennie.
 Spojrzałem na zegarek. Dwudziesta czwarta osiem. Chyba dobrze. Nie powinien teraz mieć nikogo, ale to w sumie nie ode mnie zależy, a jedynie od inteligencji ludzi.
 Wszedłem do środka, wyrzucając gdzieś w bok papierosa. Usiadłem na naszym stałym miejscu, a Danny'ego dalej nie było. Gdzie on się podział? Zawsze przychodził. I czekał gdzieś na mnie. Albo palił papierosa przed wejściem do klubu. Może teraz jest inaczej?
 W pewnym momencie zauważyłem go, kiedy szedł z jakimś kolesiem. W sumie całkiem przystojnym. Tamten szedł kawałek za nim i trzymał go za tyłek. Kurwa. Zakuło mnie w serce. Nie to, żebym był zazdrosny, czy coś... Ale to taki okropny widok, kiedy on idzie z kimś innym, zwłaszcza, że tamtemu zależy głównie na jego tyłku. A nie na czymkolwiek innym. Cholera, Boli.
 Podszedłem do nich, a widząc mnie, Danny zabrał jego rękę. Pomachałem głową i spojrzałem na tamtego rudzielca.
 - Sorka. Jest ze mną - powiedziałem, łapiąc mojego kolegę za rękę.
 Tamten prychnął. - Dobra, sory - mruknął i poszedł gdzieś, a Danny patrzył na mnie, jak na idiotę.
 - Chciałem od niego niezłą sumkę wyciągnąć, co ty robisz? - zapytał, marszcząc brwi.
 - Co ja robię!? - wykrzyczałem, ściskając mocniej jego rękę.
 - Ałć. To boli, Olii... - jęknął, więc spojrzałem na jego prawie, że siną dłoń i zjechałem na nią. Podniosłem ją sobie do ust i pocałowałem we wcześniej ściskane miejsca.
 - Przepraszam - mruknąłem i kolejny raz je pocałowałem. Potem puściłem jego dłoń i przełożyłem ją na policzek bruneta. Uniosłem mu lekko głowę i pocałowałem go delikatnie, a chwilę potem on przymknął oczy i oddał mi pocałunek. - Idziemy? - zapytałem, na co on kiwnął ochoczo głową. Złapałem go za dłoń i splotłem nam palce. Zaprowadziłem go do naszego miejsca.
 Pogadaliśmy. w sumie głównie o tym, co robiłem w pracy, a potem o tym, czy przyjdzie do mnie, jak skończy. Potem kolejny raz zrobiłem mu wykład na temat tego, że powinien skończyć z zawodem, na co on odpowiedział tylko "za jakiś czas". Co i tak nie bardzo mi się podobało. Gdyby... gdyby chciał mógłby to zrobić już dzisiaj. Taki ból. To okropne.
  Minęły chyba dwie godziny. Skończył pracę, ja też. I poszliśmy do mnie. ten od razu padł, więc tylko rozebrałem go i położyłem się obok. Przykryłem go kołdrą, I sam położyłem się spać.
 Nie chcę więcej czuć tej jebanej zazdrości. 

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział XIX - Wracamy do normy

 Oblałem sobie zimną wodą twarz, patrząc na nowe siniaki na ramionach. Już mi się dostało. Ostatnio przez to, że zabrałem mu piwo, bo chciałem się przytulić. Rzucił mną o ścianę. Ale nie przeszkadzało mi to, bo zaraz podszedł i przytulił się do mnie i przeprosił i zabrał do łóżka, zostawiając mecz. Mecz! Kochany jest. Prawda? Już mi nawet ta ranka na piersi nie przeszkadza, jak mnie zadrapał. A limo pod okiem zawsze mogę ukryć. Już się w tym wyrobiłem.
 Poszedłem do kuchni. Philip siedział w salonie i coś oglądał. A ja włączyłem wodę do gotowania się w czajniku. Spojrzałem na okno i zaraz wyciągnąłem papierosa, którego odpaliłem. Spaliłem może pięć, czy sześć machów i zaraz przyszedł mój chłopak, który zabrał mi papierosa.
 Przytrzymał mi twarz mocno, co lekko zabolało i schylił się.
 - Chcesz, żebym cię wziął? - zapytał niemal obleśnym tonem, trzymając dalej mojego papierosa w ręce.
 - Nie mam siły - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. - Jutro, dobrze?
 - Popierdoliło cię chyba - powiedział i dalej trzymając moją twarz - przyłożył papierosa do mojej dłoni. Zgasił go na niej, przez co ja krzyknąłem, krzywiąc się cały. W moich oczach pojawiły się łzy, które spłynęły po policzku. Próbowałem go odepchnąć, żeby to zalać zimną wodą, jednak on mnie trzymał. Westchnąłem.
 - Puś...ć. Philip, to boli... - powiedziałem, a raczej wyjęczałem.
 - A chuj mnie to interesuje - mruknął i rzeczywiście - puścił mnie. Jednak zaraz jego ręka uniosła się i uderzyła mnie w policzek. Tak mocno, że wywaliłem się na podłogę. Przyłożyłem dłoń do swojej twarzy i zaszlochałem. - Jesteś mój. I będziesz mi dawał dupy, kiedy tylko będę chciał - mruknął i złapał mnie za nadgarstek piekącej ręki. Zaciągnął mnie do sypialni, gdzie rzucił na łóżko.
 Podszedł do mnie, zrzucając ze spodni swój pasek. Złapał mnie nadgarstki w jedną rękę i przytrzymał mi je nad głową, przygniatając mnie sobą, kiedy siedział mi na biodrach. Podniósł moje ręce i związał je, dodatkowo przypinając do jednego z prętów z łóżka. Jęknąłem.
 - Philip... Proszę cię no - jęknąłem znowu, lekko szarpiąc się pod nim. Ja naprawdę nie mam na to ani ochoty, ani siły. - Cała ręka mnie piecze. Daj mi spokój - poprosiłem, patrząc na niego błagalnie.
 Ale on zamiast mnie puścić - wymierzył mi kolejnego policzka. A potem znowu. I znowu. I kolejny raz. Potem otwarta dłoń zmieniła się w pięść, a ta przypierdoliła mi z pięć razy tak mocno, że zakręciło mi się w głowie.
 Przewrócił mnie na plecy. Ściągnął mi spodnie razem z bokserkami i klepnął w tyłek. Mocniej, niż miałoby mnie to podniecić. Kurwa. Nienawidziłem, jak on mnie tak męczył. Boshe. Moja ręka. Ał... Jęknąłem głośno, po czym szarpnąłem.
 - Zamknij się - rzucił i kolejny raz dostałem w swój, biedny tyłeczek. Zszedł z łóżka, po czym ściągnął swoje spodnie. Bieliznę pewnie też. Zaraz wrócił na materac. Złapał mnie za tyłek i wypiął do siebie. Pozwalałem mu na wszystko. Żeby tylko mnie nie bił. Znowu.
 Poczułem, jak we mnie wchodzi. Przez to właśnie krzyknąłem. Był większy niż Jeff. I nawet, kiedy on wchodził bez przygotowania mnie, nie bolało to tak bardzo, jak przy Philipie. Złapał mnie za włosy i wygiął tak, że praktycznie, gdybym podniósł nogi - dotknąłbym palcami głowy. Jęknąłem, a bardziej krzyknąłem, kiedy zaczął się ruszać, a następnie schylił i zaczął mnie całować. Pierw w ramię, potem w szyję i ucho. Jednak na końcu wrócił do szyi. Zamiast mnie tam dalej całować - zaczął mnie gryźć, jeszcze bardziej ciągnąć moje włosy. Krzyknąłem znowu. A ten przyśpieszył. Łóżko skrzypiało jak cholera. I w takim momencie nie umiałem skrzypu porównać do niczego. Zjechał dłonią na moje biodro i wbił mi paznokcie w kości, przez co jęczałem jeszcze głośniej.
 Tym bardziej, kiedy on znowu przyśpieszył. I znowu. I znowu. Aż nie doszedł, a ja zaraz po nim. I też jęczał. Puścił mnie i rozpiął swój pasek. Odwrócił i znowu przycisnął do łóżka, zaciskając dłoń na moich włosach.
 - Podobało ci się?
 - Tak. Bardzo - skłamałem. - Idę się umyć - powiedziałem i ten zszedł ze mnie, przez co mogłem zejść. Zabrałem świeże bokserki i poszedłem, znowu, do łazienki. Westchnąłem głośno do swojego odbicia, widząc czerwony odcisk dłoni na moim policzku, a potem i tyłku. Nie mogłem też zapomnieć o krwi, która leciała mi z brwi. W dodatku garściami wyciągałem swoje włosy. Powyrywał mi je. No i ta ręka. Niemal od razu wsadziłem ją pod kran z lodowatą wodą, czując, że zamarzają mi palce. Ale to nic. Ważniejsza była ta ranka po papierosie.
 Spojrzałem na umywalkę i zdałem sobie sprawę, że zostawiłem tutaj telefon. Sięgnąłem po niego i napisałem do Jeff'a. Dalej się przejmujesz? - wysłałem i usiadłem na wannie. Odłożyłem telefon i puściłem wodę w kabinie. Zaraz się umyję. Dostałem wiadomość. Wróć do domu, to przestanę. Westchnąłem głośno do telefonu. Nie mogę. I nie chcę. Jest mi tu dobrze. Zajebiście, wręcz. Na tego SMS-a już nie dostałem odpowiedzi. po dziesięciu minutach czekania wszedłem pod zimną wodę, licząc, że to jakoś wszystko zmyję. Poza tym... Jak miałbym teraz użyć ciepłej wody? Moja ręka chyba odpadłaby mi tak szybko, jak się umiera.
 Wyszedłem i ubrałem się. Policzki dalej były czerwone, jednak z brwi przestała lecieć szkarłatna ciecz. Tylko kilka nowych siniaków miałem. Zwłaszcza tam, gdzie mnie gryzł. Na upór wyglądało to jak malinki, jednak wiem, co czułem. Eh... Tak jest dobrze.
 Tak jest dobrze.