środa, 7 stycznia 2015

Rozdział V - Witamy w domu

 Ubrałem swoją kurtkę, a potem zarzuciłem na szyję komin. Ah, kupiłem go już chyba dwa lata temu, a przez to, że mam do niego sentyment - nie potrafię go wyrzucić. Niestety, ale bardzo szybko przywiązuję się do swoich rzeczy i potrafię je chomikować, mimo, że wiem, że nigdy i do niczego mi się nie przydadzą.
 Zarzuciłem sobie torbę na ramię i tylko wyciągnąłem papierosa, z którym to już wyszedłem z lokalu. O godzinie szóstej nie było już nikogo na ulicach, więc było dużo przyjemniej, tym bardziej, że w słuchawkach leciała moja ulubiona kapela, którą słucham i słucham i nie umiem przestać, mimo, że zmienili wokalistę bodajże rok temu? Albo dwa. Ah, nie ma to jak dobre Trzy Dni Chwały.
 Zaciągnąłem się dymem, dochodząc na przystanek. Usiadłem na jednym z zimnych krzeseł i spojrzałem na wszystkich dookoła. Jakiś facet w stroju roboczym, wygląda, jakby miał za sobą ciężką noc. Czyżby problemy z niespaniem? Kilka dzieciaków siedziało i czekało na autobus. Pewnie jeżeli nie wstałyby godziny wcześniej i teraz nie siedziały tutaj - nie zdążyłyby do szkoły. Jakaś staruszka siedziała zaraz obok mnie i trzymała się laski. Na jej pomarszczonej dłoni. na serdecznym palcu lewej ręki, w ciągu dalszym spoczywała obrączka, a sama w siatkach miała znicze. Czyżby mąż już dawno umarł? A może było to niedawno? Ah... Nie powinienem nad tym rozmyślać.
 Wyciągnąłem swój telefon i zmieniłem piosenkę, wyrzucając gdzieś w kąt kiepa. Wszedłem do autobusu i jedynie pomogłem tej staruszce.
 - Dziękuję, chłopcze, jesteś bardzo miły - powiedziała i usiadła na wolnym miejscu, kiedy ja się do niej uśmiechnąłem. Gdybyś wiedziała, co robiłem godzinę wcześniej... - pomyślałem i uśmiechnąłem się do własnych myśli.
 Wysiadłem paręnaście przystanków dalej i musiałem przejść jedynie trzy, czy cztery metry. Okropne jest to, że mieszkam w domu moich zmarłych rodziców. Niby wszystko jest odnowione, bo przy dniówce wynoszącej dwa tysiące łatwo było zrobić generalny remont, ale bardziej chodzi o to, że kiedy oni jeszcze żyli w całym domu zawsze pachniało obiadem i takim ciepłem rodzinnym. A kiedy zamieszkałem sam nagle tutaj zrobiło się strasznie... Pusto, a z powodu mojej pracy nigdy nie potrafiłem znaleźć kogoś dla siebie na dłużej i tak oto mieszkam tutaj od dwóch lat, udając, że wcale mi to nie przeszkadza.
 Pierwsze, co zrobiłem to odstawiłem ciuchy z mojej torby do kosza na pranie w suszarni. Poszedłem do garderoby i wyciągnąłem sobie piżamę. Polazłem do łazienki, gdzie napuściłem sobie wody, a za ten czas umyłem zęby i ogoliłem się. Nigdy nie lubiłem swojego zarostu, a tym bardziej, kiedy był dwu, czy trzy dniowy.
 Wszedłem do wody, odprężając wszystkie swoje mięśnie. Ah. Właśnie tego potrzebowałem. Ciepłej kąpieli w mojej samotności i azylu. Niczego więcej mi do szczęścia nie trzeba... Chociaż... Gdyby byłby tutaj Olivier, byłoby jeszcze przyjemniej. Głaskałby mnie po głowie i opowiadał, co u niego w pracy. A potem mówił, że mnie kocha i nie wyobraża sobie beze mnie życia... Oh, Boże. Ile ja bym za to oddał. Pozwoliłbym się chyba nawet pokroić za jeden taki poranek.
 Wstałem i spuściłem wodę. Ubrałem się w swoją piżamę i zanim się obejrzałem - leżałem już w łóżku, przykryty kołdrą. I naprawdę wiele mi nie trzeba było, bo zaraz zasnąłem.

***

 Usłyszałem dźwięk dzwonka, więc podniosłem się leniwie na łokcie. Zawsze śpię na brzuchu, bo inaczej nie umiem. Sięgnąłem po telefon i znowu się położyłem.
 - Danny z tej strony, słucham? - zapytałem do słuchawki zaspanym głosem. 
 - Hej, gdzie jesteś? - Usłyszałem w słuchawce głos Oliviera, więc podniosłem się momentalnie z ogromnym uśmiechem na ustach. 
 - W łóżku. Mówiłem ci, że muszę odespać. Stało się coś? - zapytałem, a zaraz usłyszałem śmiech.
 - To wstawaj księżniczko. Podaj mi adres. Zaraz przyjdę i zrobię ci coś do jedzenia, co ty na to? - zapytał ze swoim, jak zwykle pięknym, szarmanckim tonem, przez co nie potrafiłem się nie zgodzić.
 - Już wysyłam. Do zobaczenia - mruknąłem i rozłączyłem się, uśmiechając szeroko. Wysłałem na jego numer swój adres, a następnie zapisałem go jako "Olivier <3". Nie umiałem inaczej, no.
 Podniosłem swój ciężki tyłek z łóżka i polazłem do łazienki. Nie chce mi się ubierać. Dzisiaj nie pracuję, więc Olivier zobaczy mnie w piżamce w pandy. Pokocha to, ja to wiem. Jednak twarz i zęby muszę umyć. Inaczej czułbym się z tym wszystkim źle. 
 Kiedy już zrobiłem to, co zrobić musiałem - usiadłem w kuchni i włączyłem radio, żeby nie było tak głucho. Nienawidzę ciszy. A teraz tylko poczekać na mojego blondyna, który zrobi mi przepyszny obiad. Tak cholernie go kocham... Musiałbym mu to kiedyś powiedzieć, dla czystej reakcji. Żeby chociaż dowiedział się, czy to... To platoniczna miłość, czy tylko nieodwzajemniona? To trochę żałosne. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz