piątek, 6 lutego 2015

Rozdział XXI - Chwila niepokoju

 Od tamtej akcji w burdelu, podczas której wydawało mi się, że Oliwier był po prostu zazdrosny, nie odzywał się do mnie przez chyba tydzień. To wkurzało mnie bardzo, bo nie wiedziałem, gdzie mieszka, a z drugiej strony nie odbierał telefonu, nawet w pracy go nie było. Do Wet Flower też nie przychodził. Nie dawał znaku życia, a to niepokoiło z godziny na godzinę tylko bardziej.
 Westchnąłem do kubka kawy.
 Za to do Laary coraz częściej przychodziła ta dziewczyna. Trochę wyższa od niej brunetka z zielonymi oczami. Ładna, z okularami. Była... Inna, od Laary. Ona chodziła jak zmęczony trup, wiecznie blada i na czarno, za to Veronica ubierała się jak zwykła dziewczyna i cały czas się uśmiechała. Ale za to kiedy Laara była z nią też wydawała się bardziej szczęśliwa. Czyżbym nie tylko ja w tej rodzinie miał zapędy homoseksualne? Ciekawe, nie powiem. Chcę się tego dowiedzieć.
 Upiłem łyk napoju i sięgnąłem po raz kolejny po telefon.
 Pierwszy sygnał...
 Drugi...
 Trzeci...
 Czekałem chyba jeszcze z pięć, po czym odłożyłem telefon. Dobra. Nie to nie. Nie muszę z nim rozmawiać, skoro nie chce. A.... Boshe. A jak coś mu się stało? Albo jak został pobity? Nie mogę tak tego zostawić.
 Przez następną godzinę obdzwaniałem wszystkie szpitale, pytając się, czy nie przybył do nich ktoś o nazwisku Turner, dodatkowo opisałem go z wyglądu, dałem imię i wiek. Ale w żadnym, możliwym szpitalu go nie było. Co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej! Mógł zostać napadnięty i trzymany jako zakładnika, albo mogli go gdzieś wywieźć.
 Usłyszałem pukanie, a Laara krzyknęła, że to do niej. Otworzyła drzwi. Weszła tamta... Vicotoria? Albo Veronica. Coś w tym temacie. Przywitała się ładnie, Laara mruknęła, że mam do niej nie wchodzić, po czym zniknęły razem na schodach.
 Cholera jasna.
 Kolejny raz zadzwoniłem. Czekałem do piątego sygnału i z zamiarem rozłączenia się, odłożyłem od ucha słuchawkę, aż nie usłyszałem głosu Oliwiera.
 - Idioto, martwiłem się - powiedziałem do słuchawki, głosem pełnym wyrzutów. Wypiłem łyk kawy.
 - Tak, wiem. Zgubiłem telefon. A raczej zostawiłem go w pubie. Dopiero dzisiaj, kiedy tam wróciłem oddali mi go - wytłumaczył, po czym usłyszałem szum w słuchawce. Pewnie dopiero wraca z burdelu.
 - To był twój?
 - Tak - mruknął i wydawać mogłoby się, że wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Jednak usłyszałem w tle słuchawki głosy, przez co mogłem być pewny, że wszedł do autobusu.
 - Przyjedziesz do mnie? - zapytałem cichutko, jakbym bał się odpowiedzi.
 - Nie. Przyjadę do ciebie dopiero, kiedy skończysz z byciem dziwką - odpowiedział pewnym siebie głosem. - Nie chcę cię kochać, dopóki dajesz tyłka każdemu, kto tego zapragnie. Przykro mi - mówił to przyciszonym głosem. Pewnie nie chciał, żeby ludzie słuchali.
  - Ale... Oliwier.... - zacząłem.
  - Nie. Dałem ci wybór. Teraz zdecyduj. Jak nie przestaniesz - ja się sprawnie usunę. A do tego czasu urywamy kontakt. Nie pisz, nie dzwoń i nie przychodź do mnie do pracy - mruknął. - Pa, Danny.
  Po tym wszystkim telefon wypadł mi z ręki i uderzył w kafelki kuchni. Pewnie ekran się roztrzaskał, jednak ja nie zwracałem na to uwagi, a zamiast tego patrzyłem w kubek kawy.
 Ja... Ja nie mogę. Przecież nie zostawię tej pracy. Co ja zrobię jedynie z maturą? Mam pracować gdziekolwiek? Nie chcę. Chcę mieć jakąś normalną pracę... Ale... W sumie mam odłożone pieniądze. Poszedłbym na medycynę? Został lekarzem? Nie sądzę. Poza tym... Zanim zrobiłbym specjalizację trochę czasu zleciałoby mi, a ja nie chcę tego tracić. Cholera.
 Czemu on mi to robi?
 Czemu ja sobie to zrobiłem.
 Jaki ja jestem głupi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz