sobota, 23 maja 2015

Rozdział XXVIII - Spierdolić? Za mało powiedziane.

 Skończyłem papierosa, wychodząc z domu. Oczywiście - znowu dostałem. Nie raz, czy dwa. Ale moja głowa została rzucona o ścianę, wyrwał mi kilka włosów, a do tego mam ślad po przejechaniu u mnie paznokciami na karku. Jednak nie mogło to być wyjście. Ja wybiegłem, nie chcąc dostać jeszcze więcej. Philip, kiedy jest wkurwiony i napity staje się prawdziwym tyranem, którego nie chciałbym widzieć w zyciu. Jednak kocham go i nie potrafię się na niego długo gniewać. Więc wyjdę... połażę. On się uspokoi.
 Tym oto sposobem znalazłem się pod moim domem. Moim i... Jeffa. Nie wiem, czemu trafiłem tutaj. Potrzebowałem przyjaciela. Kogos, kto mnie teraz wysłucha i zechce mnie przytulić. Kogoś, kto... poradzi, co mam zrobić.
 Wszedłem do klatki, korzystając z tego, że jakaś starsza baba wyszła z psem. Przywitałem się krótkim "dobry wieczór", po czym wręcz wbiegłem na górę. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem dwa razy.
 - Bądź w domu... - szepnąłem sam do siebie, a słysząc kroki, uśmiechnąłem się szeroko. Zaraz otworzył mi Jeff, w samych bokserkach, otwierając szeroko oczy. - Hej, mogę wejść? - zapytałem cicho, patrząc na niego błagalnie.
 - Nie... Nie za bardzo. Mam gościa - mruknął i odwrócił głowę. W tym momencie z łazienki wyszedł facet w samym ręczniku. Spojrzałem na Jeffa, ze łzami w oczach i westchnąłem.
 - Nie będę w takim razie przeszkadzał - szepnąłem, jednak zaraz chłopak złapał mnie za rękę. Wyszedł na klatkę, dalej mnie trzymając, a za sobą zamknął drzwi. Przysunąłem się do niego, a chwilę potem już przytuliłem i zacząłem mu ryczeć w koszulkę, użalając się nad własnym losem. A ten tylko głaskał mnie po głowie, drugą ręką obejmując, jakby trzymał przy sobie największy skarb na świecie. Kiedyś może i dla niego nim byłem... teraz nie wiem. - Jak mogłeś sobie kogoś znaleźć w tak krótkim czasie? - zapytałem żałośnie, pociągając nosem.
 - To nie jest moj facet - powiedział momentalnie na swoją obronę. - Spotkałem go przed klubem i za danie mu szluga ten zaproponował piwo. Jakoś tak wyszło, że się upiliśmy i ten zapytał się, czy może zostać na noc, bo nie zabral kluczy, a wszyscy od niego z domu wyszli i nie za bardzo ma sie gdzieś podziać. Więc łazienkę też mu udostępniłem - mruknął i uśmiechnął się lekko. - Wrócisz w końcu do domu? - zapytał cicho, odsuwając mnie od siebie. Złapał moją twarz w swoją dłoń i zaczął ją gładzić palcem, a właściwie kciukiem, uśmiechając się lekko.
 - Nie mogę... Gdyby Philip... - zatkałem sobie momentalnie usta.
 - Wróciłeś do tego skurwiela!? Nie po to cię stamtąd wyciągałem, żebyś teraz znowu dostawał wpierdol każdego dnia, idioto! - wykrzyczał brunet i schylił się nade mną. Zaraz zostałem przygwożdżony do ściany, całujący. Wzdychałem mu w usta, rozkoszując się tym, że zawsze dobrze całował. Smakowałem jego warg, a on moich, kiedy to jego ręka zabrała moją. Jeff położył ją sobie na lewej piersi. - Czujesz? To dla ciebie bije - szepnął, opierając czoło o to moje. - Kocham cię, Jonathan. Kocham, kochałem i będę kochać. I nie jestem w stanie się z tego wyleczyć... I nawet nie chcę. Bo dopóki żyjesz będę cię błagał, żebyś wrócił. Żebyś znowu był tylko mój - mówił dalej, a ja zamknąłem oczy, wsłuchując się w jego słowa. - Bo ja zawsze będę twój. Nie ważne, co zrobisz... I tak zawsze będę należał do ciebie - dodał na sam koniec i znowu zaczął mnie całować. A ja jego. Jego usta... były jeszcze lepsze, niż normalnie.
Oderwał się ode mnie dopiero, kiedy ten koleś wyszedł na klatkę. Spojrzał na niego dziwnie, po czym poprosił, żeby wszedł, bo nie wie, co ma zrobić.
 Kiedy tylko Jeff powiedział, żebym poczekał - ja już dawno nie stałem na klatce, a biegłem. Nie. Nie chcę do niego wrócić. Nie chcę tej czułości. Nie chcę... Nic. Chcę po prostu wyrzucić go z głowy. Wlasnie tak. Spierdoliłem. I to porządnie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz